Выбрать главу

— Mam zamiar usunąć skazę z męskiej połowy Źródła — oznajmił.

Trzej Asha’mani — ubrani teraz w proste ciemne kaftany i płaszcze identyczne co pozostałych Strażników — wymienili podniecone spojrzenia, ale to Aes Sedai zareagowały prawdziwym wzburzeniem. Nesune jęknęła zadziwiająco głośno, jak na szczupłą, ptasią postać.

Wyraz twarzy Cadsuane nie zmienił się na jotę.

— Tym? — zapytała, mierząc sceptycznym wzrokiem tobołek przy siodle.

— Przy pomocy Choedan Kal — odparł. Znajomość nazwy zawdzięczał Lewsowi Therinowi, który teraz spokojnie tkwił w jego głowie, jakby nigdy nie było inaczej. — Musicie wiedzieć o ogromnych posągach, sa’angrealach. Jeden jest pogrzebany w Cairhien, drugi w Tremalking. — Na wzmiankę o wyspie Ludu Morza, Harine pokręciła głową, aż zaszczekały cichutko złote medaliony na łańcuszku przy nosie. — Są zbyt wielkie, żeby nie nastręczały trudności w czasie transportu, posiadam jednak dwa ter’angreale, które nazywane są kluczami dostępu. Przy ich pomocy można z dowolnego miejsca na świecie zaczerpnąć Mocy przez Choedan Kal.

“Niebezpieczne” — jęknął Lews Therin. — “Szaleństwo.” — Rand nie zwrócił uwagi. Teraz liczyła się wyłącznie opinia Cadsuane.

Jej gniadosz zastrzygł czarnym uchem — ten nieznaczny wyraz podniecenia to było i tak więcej, niż można było oczekiwać po jego pani.

— Jeden z tych ter’angreali zrobiono dla kobiety — oznajmiła chłodno. — Kogo widzisz na jej miejscu? A może te klucze pozwolą ci zaczerpnąć równocześnie z obu połówek Mocy?

— Chcę się połączyć z Nynaeve. — Pod tym względem ufał Nynaeve, jak żadnej innej. Była wprawdzie Aes Sedai, ale wcześniej była Wiedzącą z Pola Emonda, musiał jej ufać. Teraz uśmiechnęła się do niego, kiwnęła głową, już opanowana. — Nie próbuj mnie powstrzymać, Cadsuane. — Nic nie odrzekła, wpatrywała się w niego. Mierząc i ważąc spojrzeniem ciemnych oczu.

— Przepraszam, że się wtrącam, Cadsuane — w przeciągającej się ciszy rozbrzmiał głos Kumiry. Jej koń dał kilka kroków naprzód. — Młody człowieku, czy wziąłeś pod uwagę możliwość niepowodzenia? Czy zdajesz sobie sprawę z konsekwencji niepowodzenia?

— Muszę zadać to samo pytanie — zdecydowanie oznajmiła Nesune. Siedziała wyprostowana w siodle, patrząc na Randa niewzruszonym spojrzeniem ciemnych oczu. — Wedle tego, co czytałam, każda próba użycia tych sa’angreali może skończyć się katastrofą. Razem zdolne są do tego, by skruszyć świat niczym skorupkę jajka.

“Jak skorupkę jajka” — zgodził się Lews Therin. — “Nigdy ich nie wypróbowano, nigdy nie użyto. To jest czyste wariactwo!” — wrzasnął. — “Jesteś szalony! Szalony!”

— Wedle ostatnich wieści, jakie do mnie dotarły — poinformował siostry Rand — jeden Asha’man na pięćdziesięciu tracił zmysły i trzeba było go uśpić niczym wściekłego psa. W chwili obecnej z pewnością wygląda to jeszcze gorzej. Oczywiście, wiąże się z tym pewne ryzyko, nikt jednak nie wie, jak wielkie i czy w ogóle. Natomiast jeśli nie spróbuję, bez najmniejszych wątpliwości kolejni mężczyźni będą pogrążać się w szaleństwie, wielu, może wszyscy, aż wcześniej czy później nie będzie sobie można z nimi poradzić. Jak wam się podoba, oczekiwanie na Ostatnią Bitwę, podczas gdy po świecie grasuje stu pomylonych Asha’manów? Dwustu? Pięciu set? I ja wśród nich? Jak długo wówczas przetrwa świat? — Kierował swe słowa do obu Brązowych sióstr, jednak przyglądał się twarzy Cadsuane. Nie spuszczała zeń spojrzenia ciemnych oczu. Potrzebował jej, ale jeżeli spróbuje mu wszystko wyperswadować, odrzuci jej radę, nie dbając o konsekwencje. Jeśli zaś spróbuje go powstrzymać... Saidin szalał w jego wnętrzu.

— Tutaj chcesz to zrobić? — zapytała w końcu.

— W Shadar Logoth — odparł, ona zaś skinęła głową.

— Całkiem stosowne miejsce na to, by ryzykować zniszczenie świata.

Lews Therin wrzasnął, echa jego wycia niosły się po mrocznych korytarzach umysłu Randa w miarę, jak wycofywał się coraz głębiej. Ale nie było gdzie się schować. Nie było bezpiecznych miejsc.

Przestrzeń bramy, którą splótł nie otworzyła się bezpośrednio na ruiny miasta, ale na nierówny szczyt słabo zalesionego wzgórza, jakieś trzy mile od północnych murów. Kopyta końskie stukały na kamienistej, z rzadka pokrytej łatami śniegu ziemi. Rand zeskoczył z siodła. Przed jego oczyma rozpostarła się odległa panorama miasta, które kiedyś zwano Aridhol — poszarpane kamienne wieże, białe kopuły, pod którymi można by schować całą wioskę, gdyby jeszcze jakaś zachowała się w całości. Jednak nie przyglądał się długo. Nawet w jasnym słońcu poranka, blade kopuły nie lśniły, jak zdawałoby się, że powinny — wszystko skrywał płożący się w ruinach cień. Już tak daleko od miasta jedna z nie zagojonych ran w boku zaczęła lekko kłuć. Cięcie zadane sztyletem Padana Faina, sztyletem pochodzącym właśnie z Shadar Logoth, pulsowało rytmem innym niż większa rana, którą przy kryło, ale rytmy te jakoś współbrzmiały ze sobą.

Jak się można było spodziewać, Cadsuane zaraz objęła nad wszystkim komendę, zaczęła, wydawać energiczne rozkazy. Z Aes Sedai zawsze tak było — gdy tylko im pozwolić, wysuwały się na czoło, a Rand nie miał teraz ochoty protestować. Lan, Nethan i Bassane pojechali na zwiady, pozostali Strażnicy odprowadzili konie na bok. Min stanęła w strzemionach, ujęła w dłonie głowę Randa, a potem pocałowała jego powieki. Bez słowa odszedł w kierunku mężczyzn zajmujących się zwierzętami. W więzi pulsowała jej miłość, wiara i zaufanie tak jednoznaczne, że aż obejrzał się na nią ze zdumieniem.

Pojawił się Eben, wyszczerzony od ucha do ucha, by odebrać od Randa wodze. Wciąż jeszcze w jego twarzy głównie te uszy rzucały się w oczy oraz pokaźny nos, niemniej on sam tracił powoli dziecięca niezgrabność i zmieniał się w szczupłego młodzieńca.

— Bez skazy przenoszenie będzie czymś wspaniałym, mój Lordzie Smoku — oznajmił z podnieceniem. Rand podejrzewał, że Eben musi mieć jakieś siedemnaście lat, głos jednak wskazywał na kogoś znacznie młodszego. — Przez nią zawsze skręca mnie w żołądku. — Odszedł na bok, ściskając wodze siwka i nie przestając się uśmiechać.

Moc zawyła we wnętrzu Randa, równocześnie pojawiła się skaza, plamiąca czyste życie saidina — wsiąkła weń pożądliwymi ciemnymi strumyczkami, które niosły szaleństwo i śmierć.

Aes Sedai zgromadziły się wokół Cadsuane, Alivia i Poszukiwaczka Wiatrów Ludu Morza po chwili dołączyły do nich. Harine narzekała w głos, że się ją wyklucza ze zgromadzenia, póki jeden gest wyciągniętego palca Cadsuane nie odesłał jej na wzgórze. Moad w swym dziwnym, pikowanym niebieskim kaftanie poszedł za nią. Usadził na kamieniu, mówił coś uspokajająco, jednak coraz to wybiegał spojrzeniem ku otaczającym drzewom, zaś ręka sięgała ku kości słoniowej długiej rękojeści miecza. Od miejsca, gdzie stały konie, szedł Jahar, w marszu odwijając materię, w którą zawinięty był Callandor. Kryształowy miecz o długiej rękojeści i lekko zakrzywionym ostrzu lśnił w promieniach bladego słońca. Merise przywołała Jahara władczym gestem; przyspieszył kroku. Damer i Eben już tam na niego czekali. Cadsuane nie zapytała o pozwolenie wykorzystania Callandora. Niech jej będzie. Później się zobaczy.

— Ta kobieta nawet kamień potrafiłaby wyprowadzić z równowagi! — mruknęła Nynaeve, podchodząc do miejsca, gdzie stał Rand. Jedną ręką przytrzymywała skórzany worek, drugą ściskała wystający spod kaptura warkocz. — A żeby ją pochłonęła Szczelina Zagłady, jeśli nie mam racji! Pewien jesteś, czy Min w tym wypadku się nie myli? Cóż, przypuszczam, że nie. Mimo to...! Przestaniesz się tak uśmiechać? Nawet kot by się zdenerwował!