Выбрать главу

Galina nie marnowała czasu. Obok Faile oszołomiona Alliandre właśnie próbowała się podnieść z koca, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że jej pasiaste przykrycie zsunęło się na ziemię. Rzecz jasna, wszelkie ślady po rózgach również zniknęły. Maighdin wciąż spoczywała między dwoma kocami, bezwładne członki wystawały na wszystkie strony, ona zaś bezradnie próbowała wziąć się w garść. Chiad, którą Galina zajmowała się aktualnie, pochyliła się głęboko, aż dotknęła głową kolan, rozrzuciła ramiona, a powietrze uszło z jej płuc w pojedynczym głębokim westchnieniu. Żółty siniak na twarzy zniknął na oczach Faile. Kiedy Galina wreszcie przeszła ku Bain, Panna padła niczym ścięta, choć trzeba jej oddać, ze nieomal natychmiast spróbowała się wziąć w garść.

Faile zajęła się swoją herbatą, równocześnie gorączkowo myśląc. Złoto na palcu Galiny to był pierścień z Wielkim Wężem. Uznałaby go pewnie za osobliwy prezent, pochodzący z pewnością od tego samego ofiarodawcy, któremu musiała zawdzięczać pozostałe ozdoby, gdyby nie umiejętność Uzdrawiania. Galina była Aes Sedai. Nie było innego wytłumaczenia. Ale co Aes Sedai robiła tutaj, nadto odziana w szaty gai’shain? Nie wspominając już, że najwyraźniej lizała ręce Sevanny i całowała stopy Theravy! Aes Sedai!

Zatrzymawszy się nad kulejącą Arrelą, ostatnią w rzędzie, Galina była już zdyszana od wysiłku Uzdrawiania tak wielu i w tak krótkim czasie, przystanęła więc i spojrzała na Theravę, jakby oczekując pochwały. Nie spojrzawszy na nią nawet, dwie Mądre ruszyły w kierunku kolumny Shaido i nachyliwszy ku sobie głowy, rozmawiały. Po chwili Aes Sedai skrzywiła się, uniosła szaty i pośpieszyła za nimi tak szybko, jak tylko potrafiła. Jednak obejrzała się za siebie, choć tylko raz. Faile wyczuła to jakoś mimo kurtyny śniegu, jaka je wówczas już przegradzała.

Pojawili się kolejni gai’shain, ponad dziesiątka mężczyzn i kobiet, wśród nich tylko jeden Aieclass="underline" szczupły rudzielec z cienką białą szramą, przecinającą twarz od linii włosów po krawędź szczęki. Prócz niego Faile rozpoznała niskiego, bladego Cairhienianina, w pozostałych domyślała się tylko Amadician lub Altaran, wyższych i bardziej smagłych, a nawet miedzianoskórej Domani. Domani i jeszcze jedna z kobiet nosiły szerokie paski ze lśniącego złotego łańcucha wokół talii i naszyjniki z płaskich ogniw wokół karków. Podobnie jak jeden z mężczyzn! W każdym razie na chwilę myśl o biżuterii gai’shain, niezależnie od tego, czyjego osobliwego kaprysu stanowiła efekt, zdała jej się całkowicie nieistotna, gdy zrozumiała, że tamci przynieśli żywność i odzież.

Niektórzy z nowo przybyłych dźwigali kosze pełne bochenków chleba, żółtego sera i suszonej wołowiny, a znajdujący się już na miejscu gai’shain ze swoimi workami na wodę pełnymi herbaty, dbali o to, by nikt nie udławił się pokarmem. Faile wkrótce przekonała się, że nie jest jedyną, która napycha sobie usta z niesłychanym pośpiechem, równocześnie próbując przywdziać szatę, niezgrabnie i bardziej dbając o pośpiech niźli poczucie przyzwoitości. Biała szata z kapturem i wdziewane pod nią dwie grube spodnie szaty wydawały się razem cudownie ciepłe, już choćby przez to, że izolowały od ukąszeń mrozu, podobnie spisywały się bawełniane pończochy i miękkie buty Aielów, zawiązywane aż pod kolana — nawet buty zostały wybielone!— jednak nie mogło to zapełnić jej dziury w brzuchu. Mięso było twarde jak podeszwa, ser prawie nie do ugryzienia, niczym kamień, chleb resztą niewiele bardziej miękki, wszystko razem jednak składało się w oczach Faile na prawdziwą ucztę! Wraz z każdym kęsem do ust napływała jej ślina.

Przeżuła kęs sera, nawlokła ostatni fragment sznurowadła, potem wstała, wygładzając szaty. Kiedy sięgnęła po kolejny kawałek chleba, jedna z przyozdobionych złotem kobiet, pulchna, całkiem pospolita z wyglądu, o zmęczonych oczach, wyjęła z płóciennego worka zawieszonego na ramieniu kolejny łańcuch złotych ogniw. Faile przełknęła pośpiesznie i cofnęła się.

— Raczej nie mam na to ochoty, bardzo dziękuję, ale nie. — Nabrała mdlącego przekonania, że wcześniej zupełnie pomyliła się, traktując te ozdoby jako całkowicie nieistotne.

— To na co masz ochotę, nikogo nie obchodzi — zmęczonym głosem odparła pulchna kobieta. Mówiła z akcentem amadiciańskim, wskazującym na osobę wykształconą. — Od teraz będziesz służyć lady Sevannie. Będziesz nosić to, co ci dano do noszenia, robić to, co ci się każe, w przeciwnym razie zostaniesz ukarana, a kara będzie trwała do momentu, gdy nie pojmiesz błędów trwania w uporze.

Kilka kroków od niej Maighdin oganiała się przed kobietą Domani, za nic nie chcąc dać sobie nałożyć naszyjnika. Alliandre z uniesionymi dłońmi i przerażonym wyrazem twarzy cofała się przed jedynym mężczyzną, który miał na sobie złote łańcuchy. Tamten wyciągał w jej stronę jeden z pasków. Na szczęście, obie teraz spoglądały w kierunku Faile. Być może te rózgi w lesie na coś się jednak przydały.

Faile wciągnęła więc głęboki oddech i skinęła w ich stronę głową, a chwilę później pulchna gai’shain zapinała już jej szeroki pasek wokół talii. Mając przed sobą taki przykład, obie kobiety opuściły ręce. Dla Alliandre okazało się to jednak chyba kroplą przepełniającą czarę, ponieważ — gdy nakładano jej naszyjnik i pasek — zastygła zupełnie nieruchomo, z oczyma wbitymi w przestrzeń. Maighdin zaś z taką intensywnością wpatrywała się w szczupłą Domani, jakby chciała przebić ją wzrokiem. Faile próbowała uśmiechem dodać im odwagi, uśmiech jednak jej samej przychodził z najwyższym trudem. Także w uszach odgłos zatrzaskujące, go się na szyi naszyjnika brzmiał niczym szczęk zamka w drzwiach celi. Wprawdzie pasek i naszyjnik można było usunąć równie łatwo jak zostały nałożone, z pewnością jednak gai’shain służący “lady Sevannie” będą bacznie obserwowani. Jak dotąd katastrofa goniła katastrofę. Z pewnością gorzej już być nie może. Odtąd wszystko musi iść ku lepszemu.

Wkrótce już Faile wędrowała po śniegu na trzęsących się nogach, w towarzystwie otępiałej Alliandre i skrajnie wściekłej Maighdin, otoczona przez gai’shain prowadzących juczne zwierzęta, niosących na plecach wielkie kosze z pokrywami, ciągnących wyładowane taczki, w których koła zastąpiono płozami. Podobnie przerobione zostały rozmaite wozy i wózki, niepotrzebne obecnie koła przymocowano na górze przysypanego śniegiem ładunku. Śnieg mógł być dla Shaido czymś zupełnie niezwykłym, szybko jednak nauczyli się jak sobie z nim radzić. Ani Faile, ani żadna z tamtych dwóch nic nie niosły, chociaż pulchna Amadicianka wyraźnie stwierdziła, że od jutra już będą musiały. Jakkolwiek wielu Shaido uczestniczyło w tej migracji, sprawiało to wrażenie przeprowadzki wielkiego miasta, czy nie przymierzając wędrówki ludu. Dzieci, które nie skończyły dwunastu, trzynastu lat, siedziały na wozach, wszyscy pozostali jednak poruszali się pieszo. Wszyscy mężczyźni ubrani byli w cadin’sor, większość kobiet jednak miała na sobie spódnice, bluzki i szale, jak Mądre, a większość mężczyzn uzbrojona była tylko w pojedynczą włócznię albo w ogóle nie mieli przy sobie broni, przez co wyglądali osobliwie miękko przy pozostałych. Miękko należy tu rozumieć w takim sensie, w jakim istnieją kamienie bardziej miękkie od granitu.