— Nie całkiem chyba pojmuję, Mądra. — Szkoda tylko, że jej głos znienacka zabrzmiał tak ochryple.
Właśnie to jego brzmienie chyba przekonało Theravę. Ludzie tacy jak ona chętnie dopatrywali się strachu w motywach działania innych. W każdym razie uśmiechnęła się. Nie był to ciepły uśmiech, ot, tylko skrzywienie cienkich warg, a wyczytać dało się z niego wyłącznie satysfakcję.
— Służąc u Sevanny, będziecie równocześnie patrzeć i słuchać. Każdego dnia któraś z Mądrych przyjdzie was przepytać, a wy powtórzycie jej dokładnie każde słowo wypowiedziane przez Sevannę i powiecie, z kim rozmawiała. Jeżeli będzie mówić przez sen, powtórzycie dokładnie wszystkie jej mamrotania. Gdy uda wam się mnie zadowolić, zadbam, żeby was w pewnej chwili pozostawiono z tyłu.
Faile nie miała najmniejszej ochoty brać w tym udziału, jednak odmowa nie wchodziła w grę. Gdyby się nie zgodziła, żadna z nich nie dożyłaby rana. Tego mogła być pewna. Therava nie pójdzie na najmniejsze nawet ryzyko. Niewykluczone, że w ogóle nie dożyłyby nocy — śnieg szybko przykryłby odziane w biel ciała, a mocno wątpiła, by ktokolwiek w zasięgu wzroku zaprotestował, gdyby Therava zdecydowała się poderżnąć parę gardeł. Nikogo z pozoru nie obchodziło nic więcej, niż własna wędrówka przez śnieg. Pewnie nikt by nawet nie zauważył.
— Jeśli ona się o tym dowie... — Faile przełknęła ślinę. Ta kobieta proponowała im wędrówkę po kruszącej się grani. Nie, nie proponowała. Rozkazywała. Czy Aielowie zabijali szpiegów? Nigdy nie przyszło jej do głowy, by zapytać o to Chiad lub Bain. — Ochronisz nas wówczas, Mądra?
Tamta chwyciła brodę Faile stalowymi palcami, zmusiła ją do zatrzymania się, a potem wspięcia na palce. Spojrzenie Theravy pochwyciło ją równie nieubłaganie. Na widok ostrych rysów twarzy kobiety Faile zaschło w ustach. Obraz, który miała przed oczyma, obiecywał ból.
— Jeżeli ona się zorientuje, gai’shain, sama przytroczę cię do rożna. A więc postaraj się, żeby było inaczej. Dzisiejszej nocy będziecie miały służbę w jej namiocie. Razem z setką pozostałych, więc nie powinnyście oczekiwać wielu obowiązków, które was oderwą od tego, co naprawdę ważne.
Therava przez chwile uważnie przyglądała się ich trójce, potem zadowoleniem skinęła głową. Zobaczyła trzy miękkie mieszkanki mokradeł, zbyt słabe, by mogły zrobić coś innego, jak tylko posłuchać. Bez jednego słowa więcej puściła Faile i odwróciła się od niej; nie minęło dużo czasu, nim ją i pozostałe Mądre zakryła przed jej wzrokiem kurtyna śniegu.
Przez czas jakiś trzy kobiety w milczeniu zmagały się ze śniegiem. Faile porzuciła kwestię ucieczki w pojedynkę, nie wspominając już o wydawaniu jednoznacznych rozkazów. Pewna była, że gdyby wróciła do tej kwestii, tamte znowu by się zbuntowały. Pomijając już wszystko inne, gdyby teraz się zgodziły, wyglądałoby to tak, jakby przez Theravę, ze strachu przed nią, zmieniły zdanie. Faile na tyle dobrze poznała już tamte kobiety, żeby mieć pewność, iż prędzej umrą, niż przyznają się do takiego uczucia. A ją Therava z pewnością przestraszyła.
“Ale prędzej połknę język, niż przyznam się do tego na głos” — pomyślała ze złością.
— Zastanawiam się, co ona naprawdę myślała, mówiąc o przytroczeniu do rożna — powiedziała na koniec Alliandre. — Jak słyszałam, Śledczy Białych Płaszczy czasami przypiekają więźniów nad ogniem. — Maighdin otoczyła ciało rękoma, zadrżała, Alliandre po chwili na krótko uwolniła dłoń z szerokiego rękawa szaty i poklepała tamtą uspakajająco po ramieniu.— Nie przejmuj się. Jeżeli Sevanna ma stu służących, być może nigdy nie dostaniemy się dość blisko niej, żeby cokolwiek usłyszeć. Możemy też same decydować, o czym doniesiemy, tak żeby nikt nie mógł wyśledzić, z jakiego źródła pochodzi ta informacja.
Maighdin zaśmiała się gorzko spod białego kaptura.
— Wydaje ci się, że wciąż jeszcze cokolwiek zależy od twojej woli. Nie mamy żadnego wyboru. Musisz się dopiero nauczyć, jak to jest, kiedy nie ma się wyjścia. Ta kobieta nie wybrała nas dlatego, że dostrzegła w nas siłę ducha. — Ostatnie słowo prawie wypluła. — Założę się, że wszyscy pozostali służący Sevanny również wysłuchali tego kazania z ust Theravy. Jeżeli opuścimy choć jedno słowo, które powinnyśmy usłyszeć, możemy być pewne, że ona o tym się dowie.
— Niewykluczone, że masz rację — zgodziła się po chwili Alliandre. — Jednak nie pozwalam ci więcej odzywać się do mnie w ten sposób, Maighdin. Okoliczności, w jakich się znalazłyśmy, są niełatwe, przyznaję, wszelako nie zapominaj, kim jestem.
— Dopóki nie uda nam się uciec — odparła Maighdin — jesteś służącą Sevanny. Jeżeli choć na moment zapomnisz, że jesteś służącą, równie dobrze sama możesz od razu nabić się na ten rożen. I nie zapomnij o zostawieniu miejsca dla nas, ponieważ przez ciebie również na niego trafimy.
Kaptur Alliandre całkowicie ukrywał twarz, widać jednak było wyraźnie, jak z każdym słowem jej ciało sztywnieje. Była inteligentna i wiedziała, jak zrobić to, co zrobić musi, prócz tego miała też królewski temperament, który niekiedy wyrywał jej się spod kontroli.
Faile przemówiła, zanim tamta zdążyła wybuchnąć.
— Póki nie uda nam się wydostać, wszystkie jesteśmy służącymi — oznajmiła zdecydowanie. Światłości, ostatnia rzeczą jakiej potrzebowała, to ciągłe sprzeczki między tamtymi dwoma.— Ale ty przeprosisz, Maighdin. Zaraz! — Z odwróconą głową jej służąca wymamrotała słowa, które przy odrobinie dobrej woli można było wziąć za przeprosiny. W każdym razie Faile zdecydowała, że to wystarczy. — Jeśli zaś o ciebie chodzi, Alliandre, oczekuję, że będziesz naprawdę dobrą służącą. — Z gardła Alliandre wydobył się odgłos, który miał chyba oznaczać niezbyt zdecydowany, ale Faile go zignorowała. — Jeżeli mamy zachować choćby minimalną szansę ucieczki, musimy robić, co nam każą, pracować ciężko i ściągać na siebie tak mało uwagi, jak to tylko możliwe. — Jakby już nie ściągnęły na siebie uwagi połowy, przynajmniej tak to wyglądało, świata. — I będziemy donosić Theravie o każdym kicnięciu Sevanny. Nie mam pojęcia, co Sevanna zrobi, jeśli sprawa się wyda, ale jak przypuszczam, wszystkie bez większego trudu potrafimy sobie wyobrazić, co zrobi Therava, gdy ją rozczarujemy.
Tego było dość, aby zamilkły. Bardzo dobrze sobie wyobrażały co Therava może zrobić, a śmierć z pewnością nie była najgorszą spośród tych rzeczy.
Do południa zadymka ustąpiła, a z nieba prószyły już tylko pojedyncze płatki śniegu. Mimo iż słońce wciąż skrywały ciemne, skłębione chmury, Faile doszła do wniosku, że musi być koło południa, ponieważ zostały nakarmione. Nikt nie zaprzestał marszu, a setki gai’shain wędrowały wzdłuż kolumny z koszami i torbami pełnymi chleba oraz suszonej wołowiny, z workami, które tym razem zawierały wodę, tak zimną, że podczas picia aż bolały zęby. Co dziwne, nie czuła się żadną miarą bardziej głodna, niźli tego można było oczekiwać po wielu godzinach brnięcia przez śnieg. Była świadkiem dwukrotnego Uzdrawiania Perrina i widziała, jak potem przez dwa kolejne dni dosłownie rzucał się na jedzenie. Być może to dlatego, że jego obrażenia były znacznie poważniejsze niż jej. Zorientowała się również, że Alliandre i Maighdin nie jedzą więcej od niej.
Ten tok rozumowania doprowadził ją do myśli o Galinie, do tych wszystkich pytań, które ostatecznie podsumowywały niedowierzanie streszczające się w pojedynczym: “dlaczego?”. Dlaczego Aes Sedai— a tamta musiała być Aes Sedai — zachowywała się w tak uniżony sposób wobec Sevanny i Theravy? Wobec wszystkich? Aes Sedai mogłaby pomóc im w ucieczce. Albo przeszkodzić. Mogłaby je zdradzić, gdyby to posłużyło jej celom. Aes Sedai robiły to, co robiły, z sobie tylko wiadomych względów i nic na to nie można było poradzić, jeśli się nie było Randem al’Thorem. On jednak był ta’veren, nie wspominając już o tym, że był Smokiem Odrodzonym — ona zaś zwykłą kobietą, nie dysponującą w danej chwili żadnymi szczególnymi przewagami, na dodatek postawioną w sytuacji w każdej chwili grożącej śmiercią. Nie tylko jej, również tym, za które była odpowiedzialna. Każdą pomoc powitałaby z radością, z każdej ręki. Gdy tak zastanawiała się nad kwestią Galiny, rozważając ją pod każdym możliwym kątem, słaby wiatr ucichł i znowu zaczął padać śnieg, z każdą chwilą coraz gęstszy, aż nie widziała dalej niż na dziesięć kroków. Nie potrafiła jednak zdecydować, czy może zaufać tamtej kobiecie.