Nagle zorientowała się, że stanowi przedmiot obserwacji odzianej w biel kobiety, którą nieomal przesłaniała kurtyna śniegu. Ale nie na tyle szczelna, by zamaskować gruby, wysadzany klejnotami pasek. Faile dotknęła ramion swych towarzyszek i ruchem głowy wskazała Galinę.
Kiedy Galina zorientowała się, że ją dostrzeżono, podeszła bliżej i zajęła miejsce między Faile a Alliandre. Sposób, w jaki brnęła przez śnieg, wciąż trudno było określić jako pełen gracji, najwyraźniej jednak była bardziej przyzwyczajona do panujących warunków niż one. W obecnej chwili jej zachowanie całkowicie było wyzbyte służalczości. Spod kaptura wyzierały twarde rysy okrągłej twarzy, oczy patrzyły bystro. Wciąż jednak obracała głowę, rzucając czujne spojrzenia na wszystkich, którzy znajdowali się w pobliżu. Przypominała kota domowego, który udaje panterę.
— Wiecie, kim jestem? — zapytała głosem, którego nie sposób byłoby usłyszeć z odległości dziesięciu stóp. — Czym jestem?
— Najwyraźniej musisz być Aes Sedai — ostrożnie odpowiedziała Faile. — Z drugiej jednak strony, jest to nadzwyczaj osobliwe miejsce dla Aes Sedai. — Ani Alliandre, ani Maighdin w najmniejszej mierze słowa te nie zaskoczyły. Było rzeczą oczywistą, że musiały już wcześniej dojrzeć pierścień z Wielkim Wężem, który Galina teraz nerwowo pocierała kciukiem.
Policzki tamtej pokrył rumieniec, próbowała udawać, że to z gniewu.
— To, czym się tutaj zajmuję, jest nadzwyczaj istotne dla Wieży, dziecko — odparła zimno. Z wyrazu jej twarzy można by wnosić, że miała swoje powody, których nawet nie potrafiłyby sobie wyobrazić, a co dopiero zrozumieć. Jednak jej oczy biegały na wszystkie strony, próbując przebić kurtynę śniegu. — Musi mi się udać. Tyle tylko powinnyście wiedzieć.
— Musimy wiedzieć, czy możemy ci zaufać — spokojnie oznajmiła Alliandre. — Z pewnością przeszłaś szkolenie w Wieży, w przeciwnym razie nie potrafiłabyś Uzdrawiać, kobiety jednak otrzymują pierścień, zanim otrzymają szal, ja zaś nie potrafię po prostu uwierzyć, że jesteś Aes Sedai. — Wyglądało na to, że nie tylko Faile poświęciła tej kobiecie sporo namysłu.
Wydatne usta Galiny stwardniały, spojrzała na Alliandre i zacisnęła pięści, nie wiadomo, czy chcąc jej pogrozić, czy pokazać pierścień, czy jedno i drugie.
— Sądzisz, że będę cię inaczej traktować, ponieważ nosisz koronę? Ponieważ nosiłaś koronę? — Teraz już nie można było mieć wątpliwości co do jej uczuć. Zupełnie zapomniała o ewentualnych podsłuchujących, jej głos palił niczym kwas. Kiedy tak perorowała, kropelki śliny tryskały z ust: — Będziecie przynosić Sevannie wino i masować plecy jak cała reszta. Jej służba w całości wywodzi się spośród szlachty, bogatych kupców albo mężczyzn i kobiet, którzy wiedzą, jak usługiwać szlachcie. Każdego dnia pięcioro z nich otrzymuje rózgi, żeby zachęcić pozostałych do donoszenia w nadziei na dodatkowe łaski. Za pierwszym razem, gdy spróbujecie uciec, każe was chłostać po podeszwach stóp, póki nie będziecie w stanie chodzić, a potem związać ściśle niczym kowalską zagadkę i wieźć na wozie, póki stan wasz się nie poprawi. Za drugim razem będzie gorzej, za trzecim jeszcze gorzej. Jest tutaj jeden człowiek, który był Białym Płaszczem. Dziewięć razy próbował uciekać. Twardy mężczyzna, kiedy jednak ostatnim razem przyprowadzili go z powrotem, błagał o litość i płakał, jeszcze zanim zaczęto wymierzać mu karę.
Alliandre najwyraźniej nie najlepiej znosiła te przemowę. Z odrazą wydęła policzki, zaś Maighdin warknęła:
— I to właśnie stało się z tobą? Niezależnie, czy jesteś Przyjętą czy Aes Sedai, stanowisz obrazę dla Wieży!
— Bądź cicho, kiedy lepsze od ciebie mówią, dzikusko! — warknęła Galina.
Światłości, jeśli pozwolić, by dalej tak to trwało, w następnej kolejności zaczną się na siebie wydzierać.
— Jeżeli masz zamiar pomóc nam w ucieczce, to od razu powiedz — zwróciła się Faile do odzianej w jedwab Aes Sedai. Nie wątpiła, że tamta jest tą, za którą się podaje. Z pozostałymi kwestiami była zupełnie inna sprawa. — Jeżeli natomiast nie, wyjaśnij czego od nas chcesz?
Przed nimi w padającym śniegu zamajaczył wóz, przechylony na bok — odpadła płoza. Pod kierunkiem Shaido o ramionach grubych jak u kowala, gai’shain napierali na dźwignię, usiłując podnieść wóz na tyle, by znowu można było doń przymocować płozę. Przechodząc obok nich, Faile oraz pozostałe kobiety milczały.
— Czy to naprawdę jest twoja lenna pani, Alliandre? — chciała wiedzieć Galina, gdy tylko znalazły się dostatecznie daleko od mężczyzn naprawiających wóz. Jej twarz wciąż była czerwona ze złości, a głos kąśliwy. — Kim ona jest, że oddałaś jej hołd?
— Mnie samą możesz o to zapytać — chłodno wtrąciła Faile. Żeby sczezły wszystkie one i ich przeklęta skrytość! Czasami wydawało jej się, że Aes Sedai nie przyznają nawet, iż niebo jest niebieskie, póki nie będzie to po ich myśli. — Jestem lady Faile t’Aybara i to wszystko, co musisz na razie wiedzieć. Masz zamiar nam pomóc?
Galina potknęła się, podparła na kolanie, a potem przez czas jakiś patrzyła na Faile z takim wyrazem twarzy, że ta zaczęła się zastanawiać, czy nie popełniła błędu. Minęła jeszcze chwila i nie miała już co do tego najmniejszych wątpliwości.
Aes Sedai podniosła się i uśmiechnęła nieprzyjemnie. Nie wydawała się już rozzłoszczona. W rzeczy samej wyglądała na równie uradowaną co Therava, a co gorsza, jakby powód do tej radości był ten sam.
— t’Aybara — zastanawiała się na głos. — Pochodzisz z Saladei. Jest pewien młodzieniec o imieniu Perrin Aybara. Twój mąż? Tak, najwyraźniej zgadłam. To by z pewnością wyjaśniało hołd Alliandre. Sevanna snuje wielkie plany w związku z mężczyzną, którego imię często pojawia się obok imienia twojego męża. Chodzi oczywiście o Randa al’Thora. Gdyby się dowiedziała, że wpadłaś w jej ręce... Och, nie bój się, ode mnie się nie dowie. — Jej spojrzenie stwardniało i nagle już rzeczywiście wyglądała na panterę. Głodną panterę. — Przynajmniej jeśli postąpisz, jak ci każę. Wtedy może nawet ci pomogę.
— Czego od nas chcesz? — zapytała Faile, bardziej gwałtowniej niż zamierzała. Światłości, wcześniej zezłościła się na Alliandre za niepotrzebne zwracanie na siebie uwagi, a teraz sama nie zachowała się lepiej. W istocie, znacznie gorzej.
“A mi się wydawało, że ukryję tożsamość, zatajając nazwisko ojca” — pomyślała z goryczą.
— Nic wielkiego — odparła Galina. — Oczywiście wiecie, która to Therava? Jasne, że wiecie. Każdy wie, kim jest Therava. Ona przechowuje w swoim namiocie pewien przedmiot, gładki biały pręt długości mniej więcej stopy. Znajduje się w czerwonej skrzyni z mosiężnymi okuciami, której nikt nigdy nie zamyka. Przynieście mi go, a wówczas zabiorę was ze sobą, gdy odjadę.