Выбрать главу

Dannil spokojnie wysłuchał tego potoku rozkazów, przy ostatnim jednak jego usta wykrzywił niepewny grymas. Równie dobrze można by go prosić, żeby zachował się zdecydowanie w obecności Koła Kobiet rodzinnej wioski.

— Jak rozkażesz, lordzie Perrinie — odpowiedział sztywno, unosząc kciuk do czoła, a potem wskoczył na siodło o wysokich łękach i od razu zaczął wykrzykiwać polecenia.

W jednej chwili otoczony dosiadającymi koni mężczyznami, Perrin zdążył jeszcze schwycić za rękaw Kenly’ego Maerina, który jedną nogą już siedział w siodle i poprosić go, aby zadbał o przygotowanie Steppera do drogi. Z szeroki uśmiechem Kenly kciukiem dotknął, ale jego czoła.

— Jak rozkażesz, lordzie Perrinie. Już się robi.

Perrin warknął w duchu, przyglądając się, jak Kenly pędzi ciężko ku miejscu, gdzie trzymano konie, ciągnąc swego kasztanowego wałacha. Szczeniakowi broda nigdy nie wyrośnie, jeżeli przez cały czas będzie się po niej drapał. Tak czy siak, rosła mu w nieregularnych kępkach.

Czekając na swego wierzchowca, przysunął się bliżej żaru. Faile powiedziała, że będzie musiał nauczyć się żyć z tym “lordem Perrinem”, z tymi wszystkimi ukłonami i drapaniem się po czołach; przez większość czasu udawało mu się je ignorować, dzisiaj jednak przepełniła się czara goryczy. Wręcz namacalnie czuł, jak pogłębia się przepaść miedzy nim, a jego krajanami, nadto najwyraźniej nikt prócz niego nie miał ochoty jej pokonywać. Kiedy przyszedł Gill, zastał go mamroczącego coś do siebie pod nosem i wyciągającego dłonie ku płomieniom.

— Wybacz, że ci przeszkadzam, mój panie — powiedział Gill, kłaniając się i lekko uchylając sflaczałego kapelusza; na moment mignęły pod nim mocno przerzedzone włosy. Ułamek sekundy później kapelusz znów trafił na swoje miejsce, chroniąc głowę przed śniegiem. Wychowany w mieście, z trudem znosił chłód. Krępy mężczyzna nie miał w sobie nic ze służalczości... niewielu karczmarzom Caemlyn można to było zarzucić... jednak najwyraźniej cenił sobie pewną dozę etykiety w stosunkach międzyludzkich. Z pewnością zaś pasował na swą nową pozycje w wystarczającym stopniu, by zadowolić Faile. — Chodzi o młodego Tallanvora. Z pierwszym brzaskiem osiodłał rumaka i odjechał. Powiedział, że udzieliłeś mu pozwolenia, pod warunkiem że... że do tego czasu nie wróci żaden z oddziałów wysłanych na poszukiwania, ja jednak miałem wątpliwości, ponieważ nikomu innemu nie pozwoliłeś odjechać.

Głupiec. Ze wszystkiego, czego dowiedział się na temat Tallanvora, wynikało, iż jest on doświadczonym żołnierzem — aczkolwiek tamten nigdy nie wypowiadał się jasno na temat własnej przeszłości sam jednak przeciwko Aielom miał takie szansę, jak zając ścigający łasice.

“Światłości, jakże żałuję, że nie mogę z nim pojechać! Nie powinienem słuchać tego, co Berelain mówiła na temat zasadzek”.

Ale z pewnością czekała tam na nich kolejna zasadzka. Niewykluczone, że jeźdźcy Argandy skończyli w taki sam sposób. Jednak musiał wyruszać. Musiał.

— Tak — powiedział na głos. — Pozwoliłem mu. — Gdyby powiedział prawdę, musiałby pewnie później ukarać tamtego. Arystokratom rzekomo nie przystało inaczej. Oczywiście, o ile jeszcze zobaczy tamtego żywym. — Mówisz to w taki sposób, jakbyś sam chciał wyruszyć na poszukiwania.

— Mam dla Maighdin dużo... serca, mój panie — odparł Gill.

W jego głosie można było usłyszeć stonowaną godność, ale także pewną rezerwę, jakby w słowach Perrina usłyszał przytyk, iż jest już zbyt stary i gruby na takie przedsięwzięcie. I choć jego zaczerwieniona od mrozu twarz pozostawała spokojna, z pewnością pachniał strapieniem, a prócz tego bólem i podnieceniem. — Nie w tym sensie, co Tallanvor... to oczywiście nie wchodzi w grę... ale tak czy siak, jej los nie jest mi obojętny. Oczywiście to samo tyczy lady Faile — dodał pospiesznie. — Po prostu Maighdin znałem przez całe swoje życie. Nie zasłużyła sobie na taką dolę.

Oddech Perrina zamienił się w mgłę ponad jego głową.

— Rozumiem, panie Gill. — Naprawdę rozumiał. On sam chciał je wszystkie uratować, wiedział jednak, że gdyby musiał wybierać, wybrałby Faile, a pozostałym pozwolił przepaść. Wszystko inne mogło przepaść, byle tylko ona się uratowała. W powietrzu wisiała ciężka woń koni, on jednak wyczuł na jej tle ton ludzkiej irytacji, odwrócił się, żeby zobaczyć, o co chodzi.

Spośród całego tego zamieszania patrzyła nań Lini, nieruchoma, poruszając się tylko na tyle, ile było konieczne, aby uniknąć przypadkowego stratowania przez ludzi spieszących, by zająć swe miejsca w tworzących się nierównych formacjach. W jednej kościstej dłoni ściskała połę płaszcza, w drugiej nabijaną mosiądzem maczugę, długą prawie jak jej ręka. Doprawdy dziwne, że nie pojechała z Tallanvorem.

— Gdy tylko czegoś się dowiem, zaraz o tym usłyszysz — obiecał. Burczenie w brzuchu przypomniało mu nagle i z całą siłą o wzgardzonym gulaszu. Niemalże czuł na języku smak baraniny i soczewicy. Ziewnął szeroko, aż mu zatrzeszczały szczęki. — “Wybacz mi, Lini — powiedział, gdy był już w stanie mówić. — Mało spałem ostatniej nocy. Nic też nie jadłem. Zostało coś może? Trochę chleba i coś do obłożenia?

— Wszyscy zjedli już dawno temu — warknęła. — Żadne resztki również nie zostały, kociołki umyte i spakowane. Jeśli nabierasz ze zbyt wielu talerzy, zasługujesz w pełni na ból brzucha, który złoży cię wpół. Zwłaszcza jeżeli na dodatek nie będą to twoje talerze. — Jej tyrada wkrótce zamieniła się w pełne niezadowolenia pomruki, patrzyła nań jeszcze przez chwilę ponurym wzrokiem, a potem odeszła, ciskając wokół siebie groźne spojrzenia.

— Ze zbyt wielu talerzy? — mruknął Perrin. — Mój kłopot polega na tym, że nie jadłem nawet z jednego, gdzie tu ból brzucha... — Lini szła skroś obozu, omijając konie i wozy. Trzej czy czterej mężczyźni próbowali nawiązać z nią rozmowę, ona jednak każdego ofuknęła, podkreślając wymowę swego zachowania potrząsaniem pałki, na wypadek gdyby do nich nie dotarło. Ta kobieta musiała w całkiem dosłownym sensie odchodzić od zmysłów z obawy o Maighdin. — A może było to jedno z jej przysłów? Jednak zazwyczaj są łatwiejsze do zrozumienia.

— Aha... co do tego, to... — Gill znowu zerwał kapelusz z głowy, przez chwilę wpatrywał się w jego wnętrze, potem nasadził go znowu. — Ja... no, cóż... muszę zadbać o wozy, mój panie. Upewnić się, że wszystko gotowe.

— Ślepy byłby w stanie zauważyć, że wszystko jest gotowe — zauważył Perrin. — O co chodzi?

Gill rozpaczliwie kręcił głową, próbując wymyślić kolejną wymówkę. Najwyraźniej nic nie znalazł, bowiem wyraźnie oklapł.

— Przypuszczam... przypuszczam, że wcześniej czy później i tak się dowiesz — wymamrotał. — Rozumiesz, mój panie, Lini... — Wziął głęboki oddech. — Tego ranka, jeszcze przed wschodem słońca poszła do obozu Mayenian, aby zorientować się, jak się czujesz i... ach... i dlaczego nie wróciłeś na noc. W namiocie Pierwszej było ciemno, ale jedna z jej pokojówek nie spała i powiedziała Lini. Dała do zrozumienia... Chciałem powiedzieć... Nie patrz na mnie w ten sposób, mój panie.