Выбрать главу

Ta myśl dodatkowo przejęła Elayne chłodem. Zadrżała. Stare powiedzenie mówiło, że kto ma w ręku Caemlyn, panuje również nad Andorem; przykład Randa dowodził, że z pewnością nie było ono literalnie prawdziwe, niemniej Caemlyn było przecież sercem królestwa. Ogłosiła już powszechnie swe roszczenia wobec miasta — Sztandar Lwa i Srebrny Kamień Węgielny Domu Trakand powiewały z zaszczytnego miejsca ponad wieżami zewnętrznych murów — ale jak dotąd nie panowała jeszcze nad sercami ludu Caemlyn, a to było znacznie ważniejsze niż władza, jaką miała nad kamieniem i zaprawą.

“Pewnego dnia wszyscy będą wznosić wiwaty na moją cześć” — obiecała sobie w duchu. “Zasłużę sobie na miłość poddanych”. Dziś jednak zatłoczone ulice wydawały się ziać samotnością tych nielicznych okrzyków. Żałowała, że nie ma przy sobie Aviendhy, choćby bodaj dla dotrzymania towarzystwa, ale w oczach tamtej zwykła przejażdżka po mieście nie stanowiła dostatecznego usprawiedliwienia dla konieczności wdrapania się na koński grzbiet Tak czy siak, Elayne wciąż czuła jej obecność. Odczucie to różniło znacznie od więzi z Birgitte, zdawała sobie jednak sprawę z obecności siostry w mieście, poniekąd tak, jak można sobie zdawać sprawę z obecności w pomieszczeniu osoby, której się nie widzi, i wrażenie to dodawało jej ducha.

Jej towarzyszki zresztą też ściągały na siebie sporą część uwagi. Sareitha, która ledwie od trzech lat nosiła szal Aes Sedai, i której śniada, kwadratowa twarz nie nabrała charakterystycznego brak śladów wieku, wyglądająca w znakomitych brązowawych wełnach oraz płaszczu spiętym oprawionym w srebro wielkim szafirem niczym dobrze prosperujący kupiec. Obok niej jechał jej Strażnik Ned Yarman, i on już z pewnością przyciągał niejedno spojrzenie. Wysoki młodzieniec o szerokich ramionach z błyszczącymi niebieskimi oczami i blond lokami spływającymi na ramiona, odziany był w połyskliwy płaszcz Strażnika, przez co niekiedy wyglądy jakby sama pozbawiona ciała głowa płynęła w powietrzu nad siwym wałachem, który również chwilami znikał częściowo z pola widzenia przechodniów, gdy płaszcz skrywał jego zad. Nie można było mieć żadnych wątpliwości względem tego, kim on jest oraz że jego obecność zwiastowała obecność Aes Sedai. Pozostali członkowie jej świty, ścieśniający wokół niej krąg podczas przepychania się przez tłum, stanowili jednak z pewnością w takim samym stopniu osobliwy widok. Nie na co dzień miasto przemierzało osiem kobiet w czerwonych kaftanach i błyszczących hełmach oraz napierśnikach Królewskiej Gwardii. W rzeczy samej, czysto kobiecy oddział można było dziś widzieć po raz pierwszy. Sformowała go ze świeżego rekruta, wyłącznie dla tego celu.

Dowodząca nim podporucznik, Caseille Raskovni, szczupła i zahartowana, w czym przywodziła na myśl Panny Aielów, była cudem nad cudami, kobietą parającą się, wedle własnych słów, od prawie dwudziestu lat ochroną karawan. Srebrne dzwoneczki wplecione w grzywę jej przysadzistego deresza pozwalały upatrywać w niej Arafelliankę, chociaż sama nadzwyczaj mgliście wypowiadała się o swojej przeszłości. Jedyną Andoranką wśród tych ośmiu była siwiejąca kobieta o otwartym obliczu i szerokich ramionach, Deni Colford, która zajmowała się utrzymywaniem porządku w tawernie woźniców Dolnego Caemlyn, części miasta położonej już poza osadniczymi murami — dość wymagające i co najmniej dziwne zajęcie, jak na kobietę. Deni nie miała jeszcze zielonego pojęcia jak posługiwać się mieczem, który nosiła przy boku, Birgitte mówiła jednak, że dysponuje szybką ręka i bystrym okiem oraz że znakomicie radzi sobie z długą na krok pałką, którą teraz przytroczyła przy drugim boku. Pozostałe wywodziły się spośród Myśliwych Polujących na Róg, stanowiąc nadzwyczaj zróżnicowaną gromadkę, wysokie i niskie, szczupłe i przysadziste, romantycznie naiwne i posiwiałe, wywodziły się ze środowisk najbardziej jak tylko możliwe odmiennych, chociaż jedne wypowiadały się na temat swej przeszłości równie zdawkowo co Caseille, inne zaś z pewnością mocno wyolbrzymiały swą uprzednią pozycję społeczną. Typowe dla Myśliwych. Wszystkie jednak skwapliwie skorzystały z okazji zaciągnięcia się do Gwardii. A co ważniejsze, przeszły przez sito surowej inspekcji Birgitte.

— Ulica nie jest dla ciebie miejscem bezpiecznym — znienacka oznajmiła Sareitha, prowadząc swą kasztankę obok karego wałacha Elayne. Płomienne Serce prawie zdołał uszczypnąć smukłą klacz, Elayne w ostatniej chwili zdążyła jednak ściągnąć wodze. Ulica w tym miejscu była wąska, tłum jeszcze gęstszy, Gwardzistki musiały więc dodatkowo zacieśnić krąg wokół niej. Na twarzy Brązowej siostry widać było typowe dla Aes Sedai opanowanie, ale w głosie pobrzmiewał wyraźny niepokój. — W takim tłoku wszystko może się wydarzyć. Nie zapominaj o tym, że Srebrny Łabędź znajduje się w odległości dwu mil od tego miejsca, i nie zapominaj, kto w nim przebywa. Dziesięć sióstr nie zbiera się w gospodzie tylko dlatego, że pragną cieszyć się własnym towarzystwem. Równie dobrze mogą być wysłanniczkami Elaidy.

— A równie dobrze mogą nie być — spokojnie odparła Elayne. Znacznie bardziej spokojnie, niźli rzeczywiście się czuła. Wiele sióstr najwyraźniej wyczekiwało, aż spór Elaidy i Egwene dobiegnie końca. Od czasu jej powrotu do Caemlyn dwie opuściły Srebrnego Łabędzia, a trzy przybyły na miejsce. Nie zachowywały się jak oddział wysłany ze ściśle określoną misją. I żadna nie była z Czerwonych Ajah, a Elaida z pewnością nie pominęłaby Czerwonych. I nadto znajdowały się pod obserwacją tak ścisłą, jak to tylko było możliwe, chociaż o tym już nie informowała Sareithy. Elaida dokładała wielu starań, żeby dostać ją w swoje ręce, znacznie więcej, niźli dawałoby się wytłumaczyć poszukiwaniami zwykłej Przyjętej albo kobiety związanej z Egwene, która w oczach Elaidy była buntowniczką. Cóż, nie bardzo potrafiła to pojąć. Królowa będąca równocześnie Aes Sedai stanowić musiała w oczach Wieży łakomy kąsek, nie zostanie przecież królową, jeśli ją porwą do Tar Valon. Gdy zaś o tym mowa, Elaida wydała przecież rozkaz sprowadzenia jej za wszelką cenę z powrotem na długo przed tym, nim pojawiła się choćby najbardziej odległa możliwość, że na trwałe zasiądzie na tronie. Wszystko to składało się na zagadkę, z którą biedziła się już nieraz od chwili, gdy Ronde Macura napoiła ją tym paskudnym wywarem tłumiącym zdolność przenoszenia. Była to doprawdy nadzwyczaj męcząca zagadka, zwłaszcza w chwili, kiedy całemu światu oznajmiła dokładne miejsce swego pobytu.

Jej spojrzenie spoczęło przelotnie na czarnowłosej kobiecie w błękitnym płaszczu z odrzuconym kapturem. Tamta ledwie na nią zerknęła, nim weszła do wnętrza sklepu ze świecami. Z ramienia zwisał jej ciężki płócienny worek. Elayne po krótkiej chwili doszła do wniosku, że nie była to Aes Sedai. Po prostu kobieta, która ładnie się zestarzała, jak Zaida.

— W każdym razie — ciągnęła dalej zdecydowanie — nie pozwolę, by strach przed Elaida mnie obezwładnił. — O co chodziło tym siostrom pod Srebrnym Łabędziem?

Sareitha parsknęła i to dosyć głośno, najwyraźniej zamierzała też przewrócić oczyma, ale po zastanowieniu powstrzymała się. Od czasu do czasu czuła na sobie dziwne spojrzenie tej czy tamtej siostry w pałacu, bez wątpienia zastanawiały się, jakim też sposobem została wyniesiona do szala, z pozoru przynajmniej akceptowały w niej Aes Sedai, uznając na dodatek, że żadna prócz Nynaeve nie dorównuje jej pozycją. Oczywiście wszystko to nie mogło ich powstrzymać przed wypowiadaniem na osobności swych myśli, czysto w sposób znacznie bardziej otwarty, niżby dopuszczała godność siostry, która jednak zdobyła szal w sposób bardziej konwencjonalny.