Выбрать главу

Fandorin rzucił okiem na kilku zdezorientowanych ludzi pod ścianą kostnicy.

– Dawałem wyraźne polecenie: nie podejmować żadnych działań. W porządku, idziemy.

Jest w paskudnym nastroju – osądził Lalin. Nic dziwnego, w takich okolicznościach! Kariera wali mu się w gruzy i na dodatek nieszczęście z Tulipanowem.

Radca kolegialny lekko wbiegł na ganek oficyny i szarpnął drzwi. Na próżno – były zamknięte na klucz.

Lalin pokiwał głową; pedant z tego Zacharowa. Nawet uciekając raz na zawsze, nie zapomniał zamknąć drzwi. Taki człowiek nie zostawia głupich śladów ani dowodów.

Fandorin, nie obracając się, strzelił palcami i starszy agent zrozumiał go w lot. Wyciągnął z kieszeni zestaw wytrychów, szpikulcem odpowiedniej długości pogmerał chwilę w zamku i drzwi stanęły otworem.

Erast Pietrowicz szybko przemierzył mieszkanie, rzucając krótkie polecenia, przy czym mówił tak płynnie, jakby nigdy w życiu się nie jąkał.

– Sprawdzić ubranie w szafie. Spisać. Ustalić, czego brakuje… Wszystkie narzędzia chirurgiczne proszę tutaj, na stół… W korytarzu był chodnik, został prostokątny ślad na podłodze. Gdzie się podział? Odszukać! Co to jest, gabinet? Pozbierać wszystkie papiery. Szczególną uwagę proszę zwrócić na strzępy i świstki.

Lalin rozejrzał się, ale nie dostrzegł żadnych świstków. W gabinecie panował idealny porządek. Agenta raz jeszcze zdumiały żelazne nerwy doktora. Zanim uciekł, wysprzątał wszystko, jakby się szykował na przyjęcie gości. Jakie tam strzępki…

Ale radca kolegialny właśnie się schylił i podniósł spod krzesła zmięty kawałeczek papieru. Rozprostował go, przeczytał i podał Lalinowi.

– Dołączyć do materiałów dowodowych. Na papierku widniały tylko dwa słowa:

dłużej milczeć

– Zaczynajcie rewizję – polecił Fandorin i wyszedł na ulicę.

Pięć minut później Lalin, rozdzieliwszy między agentów sektory rewizji, wyjrzał przez okno i zobaczył, że radca kolegialny i wyżlica Musia przeczesują krzaki. Gałązki były połamane, a ziemia zdeptana. Prawdopodobnie właśnie w tym miejscu świętej pamięci Tulipanow starł się z przestępcą. Lalin westchnął, przeżegnał się i przystąpił do ostukiwania ścian sypialni.

Rewizja nie przyniosła istotnych rezultatów.

Plik listów po angielsku – pewnie od rodziny Zacharowa – Fandorin przejrzał pobieżnie, nie czytając; sprawdzał tylko daty. Zapisał coś w notesie i nic nie powiedział.

Popisał się agent Sysujew, który pod kanapą w gabinecie znalazł kolejny strzęp papieru, większy niż pierwszy, ale z tekstem jeszcze mniej zrozumiałym:

jęcia honoru korporacyjnego i współczucie dla dawnego kol

Radca kolegialny nie wiedzieć czemu bardzo zainteresował się tym bełkotem. Uważnie obejrzał też rewolwer Colt, znaleziony w szufladzie biurka. Był naładowany, i to całkiem niedawno – na bębenku i rękojeści widniały świeże ślady oliwy. A czemu to Zacharow nie zabrał go ze sobą? – zdumiał się Lalin. Może zapomniał? Albo zostawił specjalnie? Tylko dlaczego?

Musia zawaliła sprawę. Najpierw mimo błota dość szybko złapała trop, ale kiedy zza ogrodzenia wypadł kudłaty kundel i zaczął wściekle ujadać, przysiadła na tylnych łapach, wycofała się i całkowicie odmówiła współpracy. Stróż uwiązał kundla na łańcuchu, jednak Musia nie odzyskała już dawnego entuzjazmu. Psy tropiące są przeważnie nerwowe, muszą mieć nastrój do pracy.

– Kto tu jest kim? – zapytał Fandorin, wskazując przez okno na pracowników cmentarza.

Lalin opisał wszystkich po kolei.

– Gruby w czapce to dozorca. Mieszka poza terenem cmentarza, nie zajmuje się policyjną kostnicą. Wczoraj wyszedł o wpół do szóstej, a przyszedł rano, kwadrans przed panem. Ten wysoki gruźlik to pomocnik Zacharowa, Grumow. Też niedawno przyjechał z domu. Z opuszczoną głową stoi stróż. Pozostali dwaj to grabarze. Kopią groby, naprawiają ogrodzenie, wynoszą śmieci i tak dalej.

Stróż i grabarze mieszkają tutaj, przy cmentarzu, mogli coś widzieć. Ale nie wypytywaliśmy ich dokładnie, nie było rozkazu.

Radca kolegialny sam przesłuchał pracowników.

Wezwał ich do domu i na początek pokazał colta.

– Poznajecie?

Pomocnik Grumow i stróż Pachomienko zeznali (Lalin spisywał ołówkiem protokół), że poznają rewolwer – widzieli taki albo identyczny u doktora. A grabarz Kulkow dodał, że z bliska „lewolwerta” nie widział, ale za to w zeszłym miesiącu chodził popatrzeć, jak „dochtór” strzela do gawronów, i całkiem nieźle mu szło: co strzeli, tylko pióra lecą.

Trzy strzały, oddane ubiegłej nocy przez sekretarza gubernialnego Tulipanowa, słyszeli stróż Pachomienko i grabarz Chriukin. Kulkow spał pijany i huk go nie obudził.

Ci, którzy słyszeli strzelaninę, powiedzieli, że bali się wyjść z domu – widać ktoś rozrabiał po nocy, a wołania o pomoc nie słyszeli. Potem Chriukin na powrót zasnął, a Pachomienko nasłuchiwał. Twierdzi, że zaraz po strzałach głośno trzasnęły drzwi i ktoś szybko szedł w stronę bramy.

– Tak uważnie pan nasłuchiwał? – zapytał Fandorin.

– A jak niby? – odpowiedział stróż. – Toż strzelali. I źle sypiam po nocach. Leży człowiek i myśli, sam nie wie o czym. Do samego świtu się kręciłem. Pan generał, pan powie, to tego chłopca, co taki mołodeńki, na śmierć zastrzelili? A taki był bystry, taki uprzejmy dla nas, prostych ludzi.

Wszyscy wiedzieli, że radca kolegialny również odnosił się do „prostych ludzi” uprzejmie i delikatnie, ale teraz Lalin wprost nie mógł go poznać. Fandorin ani słowem nie odpowiedział na wzruszające wyznanie stróża, nie zapytał go nawet o nocne rozmyślania. Obrócił się gwałtownie i rzucił świadkom przez ramię:

– Wystarczy. Proszę, żeby nikt nie opuszczał cmentarza. Możecie się jeszcze przydać. A pan, Grumow, niech tu zostanie.

Coś takiego, jakby podmienili człowieka!

– Co robił Zacharow wczoraj wieczorem? – zapytał Fandorin mrugającego bojaźliwie pomocnika. – Proszę opowiedzieć ze wszystkimi szczegółami.

Grumow bezradnie rozłożył ręce.

– Nie wiem. Jegor Willemowicz był wczoraj w okropnym humorze, ciągle klął, a po obiedzie kazał mi iść do domu. Poszedłem. Nawet się nie pożegnałem. Siedział zamknięty w swoim gabinecie.

– Po obiedzie, czyli o której?

– Przed czwartą.

– Przed czwartą – powtórzył radca kolegialny, nie wiedzieć czemu pokręcił głową i stracił wszelkie zainteresowanie gruźlikiem. – Jest pan wolny.

Lalin podszedł do Fandorina i delikatnie zakaszlał.

– Napisałem wstępną wersję portretu pamięciowego Zacharowa. Zechce pan przejrzeć?

Ale odmieniony radca kolegialny tylko machnął ręką na perfekcyjnie wykonaną robotę. Co za brak szacunku dla gorliwości służbowej! Skandal!

– To tyle – powiedział sucho. – Nikogo więcej nie trzeba już przesłuchiwać. Pan, Lalin, pojedzie do szpitala „Utul Moje Smutki”, do Lefortowa, i przywiezie do mnie na Twerską pielęgniarza Stienicza. A Sysujew niech skoczy na bulwar Jakimanski po fabrykanta Burylina. I to jak najszybciej.

– A co z portretem pamięciowym Zacharowa? – pisnął Lalin. – Przecież chyba będziemy rozsyłać list gończy?

– Nie będziemy – odpowiedział zamyślony Fandorin, wprawiając doświadczonego agenta w osłupienie, i szybkim krokiem oddalił się do swojego eleganckiego powozu.

* * *

W gabinecie na Twerskiej czekał na radcę kolegialnego Wiediszczew.

– Ostatni dzień – powiedział surowo „szara eminencja” Dołgorukiego, zamiast się przywitać. – Trzeba znaleźć tego szalonego wyspiarza. Znaleźć i napisać porządny raport. Inaczej sam pan wie, czym się sprawa skończy.