- Zamknij mordę! - Harry czuł jedynie kipiącą wściekłość, która zalewała jego oczy, barwiąc wszystko na czerwono. Widział tylko Finnigana, słyszał tylko jego słowa, które raz za razem uderzały i rozkruszały resztki chwiejącej się bariery, uwalniając coś, co nigdy nie powinno zostać wypuszczone na wolność.
Echo głosów Rona i Hermiony, którzy coś do niego mówili, unosiło się gdzieś na obrzeżach jego wrzącej świadomości, ale on słyszał tylko słowa Seamusa:
- Bo co? Nic mi tutaj nie zrobisz. Jesteś na to zbyt wielkim tchórzem. Zresztą...
Mur runął.
Harry rzucił się do przodu, przez stół, strącając na podłogę wszystko, co się na nim znajdowało. Słyszał czyjś krzyk i hałas rozbijających się talerzy, ale widział tylko swój cel - przerażoną twarz Seamusa. Siłą rozpędu uderzył pięścią w jego nos, wpadł na krzesło i obaj wylądowali na podłodze. Poczuł tępy ból w żołądku i na chwilę stracił oddech, kiedy dosięgnęło go uderzenie w brzuch. Kolejny cios w twarz rozbił jego okulary. Jednak nie były mu one potrzebne. Widział jedynie czerwoną jak krew furię, która pchała go naprzód, dając mu nadludzką wręcz siłę. Złapał Seamusa za szatę, uniósł go z podłogi i cisnął na stół. Przyparł go do niego i zaczął okładać pięściami. Uderzał w twarz, w nos, usta, szyję, wszędzie, gdzie był w stanie dosięgnąć. Chciał go zmiażdżyć, zniszczyć, zrównać z ziemią. Pomiędzy ciosami, do jego ryczącego z wściekłości umysłu przedzierał się jego własny, charczący głos. Słowa same wydobywały się z ust.
- Nigdy więcej... - trzask! - ...tak mnie... - trzask! - ...nie nazwiesz!
- Expelliarmus!
Harry poczuł silne szarpnięcie. Ogromna siła oderwała go od Finnigana. Wrzasnął z wściekłości i zaskoczenia i upadł, uderzając głową o ławkę. Pociemniało mu przed oczami. Poczuł tępy ból w głowie. Przez kilka chwil nie wiedział, gdzie jest i co się stało. Wtedy usłyszał nad sobą głos... Severusa.
- Wstawaj, Potter!
Ktoś pociągnął go mocno za szatę. Podniósł się z podłogi. Nogi ugięły się pod nim, ale utrzymał równowagę. Czuł, jak jego obdarte, obolałe pięści drżą niekontrolowanie, a adrenalina powoli zaczyna opadać. Zniknęła czerwień, która zalewała jego oczy. Teraz widział jedynie mgłę. Zaczął słyszeć także inne odgłosy - szepty, krzyki, zdenerwowany, niemal przerażony głos profesor McGonagall, pytający Seamusa, czy może wstać.
- Gdzie są moje okulary? - wyszeptał, łapiąc się za brzuch i czując okropny ból pokiereszowanego nosa i lewego oka. - Nic nie widzę.
- Tutaj, Harry. - Usłyszał drżący głos Hermiony. - Oculus reparo.
Ktoś założył mu je na nos. Syknął z bólu i na chwilę zacisnął powieki. Kiedy je otworzył, gwałtownie wciągnął powietrze, widząc rozgrywającą się przed nim scenę. McGonagall próbowała pomóc wstać zakrwawionemu Seamusowi, który leżał na stole, wśród resztek śniadania, talerzy, sztućców i półmisków, a jego szata była całkowicie oblepiona jedzeniem. Wszyscy uczniowie zgromadzili się wokoło, wpatrując się w Harry'ego z pełną niedowierzania grozą. Niedaleko niego stali Ron, Hermiona i Ginny, wyglądający na kompletnie osłupiałych. A tuż obok stał Severus, trzymając go za szatę. Kiedy Harry na niego zerknął, dostrzegł gniew w czarnych oczach. Gniew i przebłysk czegoś jeszcze, czego nie potrafił nazwać. Jakiegoś dziwnego poruszenia.
Zamknął oczy i jęknął w duchu. Tak łatwo się z tego nie wywinie...
Świadomość tego, co właśnie zrobił, przygniatała go swym ciężarem, nie pozwalając oddychać. To dziwne, ale nie miał wyrzutów sumienia. Ryczący potwór, który w niego wstąpił, wycofał się głęboko, ale nadal tam był. A wraz z nim satysfakcja, którą odczuwał widząc, jak po twarzy Seamusa spływa krew zmieszana ze łzami.
Zasłużył sobie na to!
Kiedy okazało się, że Finnigan może iść o własnych siłach, McGonagall odwróciła się do Harry'ego. Jej wzrok przypominał spojrzenie wściekłej kocicy. Harry miał wrażenie, że źrenice stały się pionowe.
- Za mną, Potter! - syknęła lodowatym głosem i podtrzymując Seamusa, zaczęła prowadzić go do pomieszczenia znajdującego się tuż za Wielką Salą. Snape bez słowa popchnął Harry'ego przed sobą.
Kiedy znaleźli się sami i drzwi zatrzasnęły się za nimi, usłyszeli, jak w Wielkiej Sali podnosi się niebywały gwar. Ale w pomieszczeniu panowała martwa cisza. McGonagall odwróciła się i obrzuciła Harry'ego wzrokiem tak zimnym, jakby chciała go zamrozić na miejscu.
- Co to miało znaczyć, panie Potter? - wycedziła równie lodowatym głosem. - Nigdy, powtarzam, nigdy, w całej swojej karierze nauczycielskiej nie spotkałam się jeszcze z takim przypadkiem kompletnego braku opanowania. Co w ciebie wstąpiło? - Jej głos zaczął drżeć z oburzenia.
- Powinni go trzymać u Św. Munga - wtrącił nagle Seamus, siedzący na krześle, które podsunęła mu McGonagall. - Jest niebezpieczny dla otoczenia!
Harry spojrzał na niego i poczuł, jak potwór ryknął.
- A co? Aż tak się mnie boisz? I kto tu jest tchórzem? - Na jego usta wypłynął uśmiech pełen mściwej satysfakcji.
- Panie Potter! - Nauczycielka aż się zachłysnęła z oburzenia.
Harry poczuł nagłe pociągnięcie za szatę. Zachwiał się i zrobił kilka kroków w tył, a Snape zbliżył twarz do jego twarzy i syknął mu w nią głosem, który potrafiłby zamrozić nawet ogień:
- Uspokój się, Potter!
To go ostudziło. W ciemnych oczach dostrzegł szalejącą burzę. Snape był równie wściekły, jak McGonagall, ale jego gniew był dla Harry'ego o wiele bardziej niebezpieczny.
Opiekunka Gryffindoru zamknęła oczy i przyłożyła rękę do czoła, wzdychając ciężko.
- Jeden z was ma mi natychmiast wyjaśnić, o co poszło.
- Seamus mnie znieważył - powiedział szybko Harry, patrząc na nauczycielkę. - To była sprawa honorowa.
- Honorowa? - McGonagall otworzyła szeroko oczy. - Potter, czy ty wiesz, co zrobiłeś? Rzuciłeś się na innego ucznia w Wielkiej Sali, przy całej szkole, przy wszystkich nauczycielach! Nic, powtarzam, nic nie usprawiedliwia takiego zachowania!
- Ja się wcale nie usprawiedliwiam. Żądam tylko, żeby Seamus mnie przeprosił.
- Nigdy! - syknął Gryfon, spluwając krwią na kamienną posadzkę. - To, co powiedziałem, to prawda. On jest mordercą. Prawie mnie zabił.
Harry szarpnął się, chcąc dosięgnąć Finnigana i wepchnąć mu te słowa do gardła, ale silne szarpnięcie zatrzymało go na miejscu.
- Uspokójcie się obaj natychmiast! - krzyknęła McGonagall. - Na Merlina! Jesteście z jednego domu! Gdzie się podziała wasza gryfońska lojalność?