Harry siedział na fotelu w Pokoju Wspólnym i wpatrywał się w ogień. W kątach pomieszczenia przebywało jeszcze kilkoro uczniów, którzy nie mieli teraz żadnych zajęć. Jacyś pierwszoroczniacy grali w szachy czarodziejów, kilkoro innych osób odrabiało lekcje, a na drugim końcu pokoju para piątoklasistów przez cały czas obściskiwała się i całowała. Do uszu Harry'ego od czasu do czasu docierały ich gorące wyznania:
- Jesteś tylko ty, Skarbie. Kocham cię tak bardzo, że nie potrafię tego wyrazić. Oddałbym ci swe serce na srebrnej tacy.
- Ja też cię kocham, Misiaczku. Do szaleństwa! Nie potrafię bez ciebie żyć. Umarłabym, gdyby...
Harry skrzywił się i mimowolnie poczuł odruchy wymiotne. To było tak... ckliwe i mdłe, iż miał wrażenie, jakby został zmuszony do zjedzenia kilograma najsłodszych toffi z Miodowego Królestwa. Z obrzydzeniem odwrócił od nich wzrok i ponownie wpatrzył się w trzaskające płomienie.
Próbował spokojnie przeanalizować sytuację, która miała miejsce na lekcji. Złość nadal w nim wrzała, ale już nie z taką siłą, jak jeszcze godzinę temu, kiedy gniew niemal rozrywał go na kawałki. Snape nie powinien się tak zachować! Absolutnie nie powinien! Nie dość, że potraktował go jak pierwszego lepszego ucznia, to na dodatek sprawiał wrażenie, jakby Harry coś mu zrobił! A on tak się starał z tym wypracowaniem, tyle czasu na nie poświęcił... Czy Snape naprawdę musiał tak go potraktować? Nie spodziewał się, że Mistrz Eliksirów doceni jego wysiłek, ale to, co zrobił... Harry potrząsnął głową, ponieważ poziom jego gniewu znowu zaczął się podnosić. Nie myślał, że tak go to dotknie. A czarę goryczy przepełnił nagły i niespodziewany atak na Hermionę. Jak on mógł się tak zachować? Jak mógł powiedzieć jej coś takiego? Musiał ją bronić! Musiał się zemścić! Musiał...
Harry zagryzł wargę. Czuł to. Coś dziwnego, co płonęło w nim tak samo mocno, jak gniew, ale nie potrafił tego zdefiniować. Wtedy też to w nim było. Kazało mu walczyć, kusić, balansować na granicy, rzucać się do przodu, aby próbować ją przekroczyć, albo chociaż jej dotknąć. Podszeptywało. Kazało mu sprowokować Snape'a...
W tym samym momencie usłyszał zbliżający się do Pokoju Wspólnego tupot wielu stóp. Kiedy portret się odsunął, uderzył go szum podniesionych, podekscytowanych głosów. Odwrócił głowę i zobaczył wlewającą się do pomieszczenia falę Gryfonów.
- Stary! - przez harmider przebił się głos Rona. - Ale dałeś czadu! Wreszcie mu przygadałeś!
Za nim pojawiła się głowa Neville'a.
- To było niesamowite, Harry. Ja nigdy bym się nie odważył.
- Już cała szkoła o tym plotkuje - wyszczerzył się Ron. - Stałeś się bohaterem!
Zza pleców rudzielca wybiegła Hermiona.
- Och, Harry! - krzyknęła i rzuciła mu się na szyję. - Dziękuje, ale to było takie... takie... - Głos jej się załamał. - Takie głupie! - Odsunęła się i spojrzała na niego ze łzami wdzięczności w oczach. - Nigdy więcej tego nie rób!
Harry, zbyt oszołomiony, by cokolwiek powiedzieć, pokiwał głową i potoczył spojrzeniem po otaczających go, uśmiechniętych twarzach. Dostrzegł wśród nich Seamusa, który nie uśmiechał się, ale z pewnością nie patrzył już na niego z taką nienawiścią, a w jego spojrzeniu można było dostrzec nawet niewielką iskierkę... uznania.
- To było wspaniałe, ale naprawdę nie chciałbym być teraz na twoim miejscu - kontynuował Ron, spoglądając na przyjaciela ze zmartwieniem. - Przecież jeżeli dzisiaj pójdziesz do niego na szlaban, to nie wyjdziesz stamtąd żywy.
- Ron! - ofuknęła go Hermiona. - Przestań go straszyć! Snape jest nauczycielem i nie może Harry'emu zrobić krzywdy.
"No nie wiem, Hermiono..." - pomyślał Harry.
- Na twoim miejscu znalazłbym jakąś wymówkę.
To była niezwykle kusząca propozycja, ale Harry wiedział, że i tak nie udałoby mu się uniknąć tego szlabanu. A próby ucieczki skończyłyby się jeszcze gorzej...
- Nie, muszę pójść, bo Snape wścieknie się jeszcze bardziej - powiedział, uśmiechając się uspokajająco. Ale bardziej po to, by uspokoić samego siebie, a nie przyjaciół.
- W takim razie będziemy trzymać za ciebie kciuki - odezwał się Neville. - Nie martw się, Harry. Dasz sobie radę.
- Uhm - mruknął w odpowiedzi, wcale nie będąc tego taki pewny.
Popołudnie minęło błyskawicznie. Dlaczego zawsze, kiedy się na coś czekało z niecierpliwością, godziny wlokły się gorzej od gumochłonów, a gdy miało nastąpić coś, czego bardzo się obawiało, to pędziły niczym stado centaurów na polowaniu?
O umówionej godzinie Harry pomógł Ginny wymknąć się z Pokoju Wspólnego, zagadując Rona i pokazując mu najnowsze karty z członkami drużyny Armat. Nie potrafił znieść pełnych współczucia spojrzeń Hermiony i okazjonalnego poklepywania po plecach przez przypadkowych Gryfonów, którzy przechodzili w pobliżu niego i próbowali dodać mu otuchy.
W końcu nadeszła pora szlabanu. Hermiona życzyła mu szczęścia, Ron zapytał, czy może zatrzymać jego miotłę, gdyby Harry nie wrócił (za co Gryfonka przyłożyła mu książką w głowę), Neville uśmiechnął się niepewnie, kilka osób pomachało mu na pożegnanie (dlaczego miał wrażenie, że patrzą na niego tak, jakby naprawdę miał już nie powrócić?), po czym odetchnął głęboko i ruszył w kierunku lochów.
Kiedy schodził niekończącymi się schodami nie odczuwał jednak przerażenia. Był zdenerwowany, a strach zdawał się pożerać jego żołądek od środka, ale to wszystko na dalszy plan spychała złość, która nadal w nim pulsowała i nie pozwalała myśleć o niczym innym. Z każdym krokiem wmawiał sobie, że dobrze postąpił i że nie może pozwolić Snape'owi zmieszać się z błotem. Miał rację i cokolwiek się wydarzy, będzie jej bronił!
Przystanął przed wejściem do gabinetu i kilka razy odetchnął głęboko, zbierając się na odwagę. Był dziwnie podniecony. Pewnie to samo odczuwa hazardzista, który stawia wszystko na jedną kartę. A teraz okaże się, czy przegrał, czy też wręcz przeciwnie...
Dotknął drzwi, a te otworzyły się z cichym skrzypieniem. Odetchnął jeszcze raz, zacisnął pięści i szybko przeszedł pomieszczenie, a kiedy przejście do komnaty Mistrza Eliksirów stanęło przed nim otworem i Harry przekroczył próg, zorientował się, że Snape'a nie ma nigdzie w salonie. To było dziwne. Przecież zawsze na niego czekał. Przystanął, rozglądając się. Drzwi za nim zaskrzypiały cicho, przerywając panującą w pokoju ciszę, i same się zatrzasnęły. Harry poczuł powiew chłodu i dziwne odczucie niebezpieczeństwa. Kątem oka dostrzegł ruch za plecami, ale zanim zdążył się odwrócić, silne ręce złapały go za szatę i rzuciły na ścianę. Uderzył o nią plecami, tracąc na chwilę oddech w piersi, ale już w tej samej chwili Severus był przy nim. Serce Harry'ego szarpnęło się gwałtownie, kiedy ostre jak brzytwa, płonące wściekłością spojrzenie przecięło przestrzeń i trafiło prosto w jego rozszerzone w wyrazie zaskoczenia oczy.
- Co ty sobie wyobrażasz, Potter? - Severus wysyczał głosem zimniejszym, niż oddech Dementora. Jego oblicze znajdowało się milimetry od twarzy Harry'ego, z ogarniętych płomieniami źrenic strzelały iskry, z ust sączył się jad. - Chciałeś odegrać przed nimi bohatera? Na mojej lekcji? - Ciepły, przyspieszony oddech Snape'a owiewał twarz Harry'ego, rozdmuchując w nim ogień. Ściana, w którą wgniatał go mężczyzna była twarda i chłodna. Niemal tak samo, jak przygniatające go ciało. - Jak śmiałeś mi się sprzeciwić? Jak śmiałeś podważyć mój autorytet? Powinienem bardzo surowo ukarać cię za twoją bezczelność, arogancję i...