Выбрать главу

Ma za swoje!

Odczekał jeszcze chwilę, spodziewając się odpowiedzi, ale żadna nie nadeszła, więc schował klejnot do kieszeni, wyszedł z kabiny i wrócił do sprzątania.

*

Marta wysunęła głowę znad muszli i rozejrzała się po łazience.

Poszli sobie...

Wyfrunęła z toalety i opadła na parapet, spoglądając w granatowe niebo, na którym pojawiały się już pierwsze gwiazdy. Czuła się taka samotna. Harry okazał się tylko kolejnym palantem. Nigdy mu na niej nie zależało. Jak mogła myśleć, że jest inaczej? Jak mogła spodziewać się, że pokocha kogoś takiego jak ona?

Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła zawodzić.

Już zawsze będzie miała te paskudne warkocze i te okropne okulary. I już zawsze będzie Jęczącą Martą i nikt jej nigdy nie pokocha...

Zaszlochała rozdzierająco, a w tym samym momencie w łazience rozległ się trzask drzwi i odgłos kroków.

Wrócili. Żeby ją dalej męczyć, żeby znowu się z niej wyśmiewać!

- Wynoście się stąd! - wrzasnęła w kierunku ciemnej postaci, która przystanęła na środku pomieszczenia i obrzuciła je spojrzeniem. - Mam was dosyć! Nie mam nawet chwili samotności, żeby móc cierpieć w spokoju!

Postać wydała ciche prychnięcie, a następnie odwróciła się, żeby wyjść.

- Tak, też się ze mnie naśmiewaj! Proszę bardzo! Śmiej się do woli! Tak jak Harry i ta ruda małpa, która mi go zabrała!

Postać w czerni odwróciła się gwałtownie.

- Potter był tutaj z kimś? - Głos był ostry, nieprzyjemny. Niemal lodowaty. Ale Marta tego nie zauważyła. Wiedziała jedynie, że stał przed nią ktoś, kto najwyraźniej zainteresował się jej problemami. Ktoś, komu mogła się wyżalić.

- Przez cały dzień mi przeszkadzali. I ciągle się śmiali. Jakby było z czego! - zajęczała, oblewając się łzami. - A ja chciałam tylko być sama ze swoim bólem. Ale nie pozwolili mi na to. Bo po co? Kto by się mną przejmował? A kiedy okazało się, że to Harry... Miał mnie odwiedzać. Przez jedną krótką chwilę pomyślałam, że mu na mnie zależy... ale NIE! - wrzasnęła tak, iż lustra zagrzechotały w ramach. - On wolał tą rudowłosą zdzirę! Wybrał ją, a nie mnie! - Rozszlochała się i potrzebowała chwili, żeby się uspokoić. - Co on w niej widzi? To wredna jędza! Zabroniła mi się do niego zbliżać! Powiedziała, że należy do niej! Że jest jego dziewczyną. - Niemal wypluła to słowo. - Przytulała go i całowała na moich biednych, zrozpaczonych oczach i w ogóle nie obchodziło jej, że rozerwała moje nieszczęsne serce na kawałki. Odebrała mi go! Nikt nie interesuje się moimi uczuciami. Absolutnie nikt! Gdybym nie była już martwa, to z pewnością dawno popełniłabym samobójstwo! Ale pewnie i tak nikogo by to nie obeszło... Kto by się przejmował biedną Jęczącą Martą? - zakończyła, pochlipując cicho.

Kiedy rozejrzała się po pomieszczeniu, okazało się puste. Jedynie drzwi chwiały się w zawiasach, jakby ktoś trzasnął nimi z taką siłą, iż niemal je wyrwał.

Dziwne... Była pewna, że ktoś tu przed chwilą był.

Och, niedobrze... Nie dość, że jest martwa i nikt się nią nie interesuje, to na dodatek zaczyna mieszać jej się w głowie. Och, co za nieszczęście, że nie może się zabić... Uwolniłaby się od tego bezdusznego świata raz na zawsze.

Ukryła twarz w dłoniach i ponownie zaczęła zawodzić.

*

- Ile nam jeszcze zostało? - zapytała Ginny, przeciągając się i rozprostowując kręgosłup. Harry wytarł pot z czoła. Był brudny i śmierdział pleśnią, środkami dezynfekującymi i potem.

- Jeszcze dwie łazienki na trzecim piętrze. Acha, i jedna obok Wielkiej Sali.

Ginny jęknęła.

- Nie damy rady dzisiaj. Będziemy musieli dokończyć jutro. I tak chyba przegapiliśmy kolację.

Harry wrzucił szczotkę do wiadra i westchnął ciężko.

- Dziękuję ci za pomoc. Bez ciebie nadal tkwiłbym w łazience z Jęczącą Martą, przystawiającą się do mnie.

Ginny zachichotała.

- Nie wiem kto jest gorszy: Jęcząca Marta czy Krwawy Baron?

Harry wybałuszył oczy.

- Krwawy Baron? Czy on...?

Gryfonka zaczęła się śmiać.

- Tak, składał mi niezwykle ciekawe, dwuznaczne propozycje.

Kiedy Harry spróbował wyobrazić sobie Ginny z Krwawym Baronem, jego umysł gwałtownie zaprotestował. To było tak absurdalne, że nie mógł zrobić nic innego, tylko parsknąć śmiechem.

- Ale cieszę się, że to nie... - Chichot zamarł na jej ustach, kiedy drzwi do łazienki otworzyły się z głośnym hukiem. Przestraszony Harry podskoczył i obejrzał się. Wstrzymał oddech, a jego uśmiech zamienił się w wyraz zgrozy.

W drzwiach stał Snape. A wyraz jego twarzy sugerował, że Harry wpadł w naprawdę poważne tarapaty. W pomieszczeniu zrobiło się nagle niezwykle chłodno.

- Weasley - warknął w stronę przestraszonej Ginny głosem ostrym niczym stalowe ostrze. - Nie przypominam sobie, abym przydzielał ci szlaban z Potterem. Wynoś się natychmiast, albo dostaniesz szlabany do końca roku, jeżeli tak bardzo lubisz je odrabiać.

Ginny, blada jak ściana, kiwnęła głową i wybiegła z łazienki, rzuciwszy jeszcze Harry'emu przepraszające i pełne współczucia spojrzenie.

Och, Harry wiedział, że teraz będzie bardzo potrzebował współczucia...

Kiedy drzwi zamknęły się za nią, otworzył usta, żeby się wytłumaczyć, ale nie zdążył tego zrobić. Snape był już przy nim. Gryfon poczuł szarpnięcie, a chwilę później uderzył plecami o ścianę z taką siłą, iż na kilka chwil stracił dech w piersiach.

Twarz Severusa płonęła czystą, ostrą niczym klinga miecza furią, kiedy przybliżył ją do twarzy Harry'ego i syknął głosem ociekającym jadem:

- Od kiedy to Weasley jest twoją dziewczyną, Potter?!

- Co? - Harry zamrugał, nie rozumiejąc.

- Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię! Od kiedy "należysz tylko do niej"? Od kiedy pozwalasz jej się całować? - Głos Severusa smagał go, a ręce wciskały boleśnie w ścianę.

- To nie tak - jęknął, kiedy spłynęło na niego zrozumienie. - Aua! - krzyknął, gdy mężczyzna szarpnął nim i ponownie przycisnął do ściany, sprawiając, że Harry uderzył łokciem i głową o twarde kafelki. Kiedy próbował otrząsnąć się z oszołomienia, przed jego oczami zatańczyły purpurowe plamy. - Przestań! To była tylko gra! Marta się do mnie przylepiła i chcieliśmy, żeby... Przestań! - krzyknął ponownie, kiedy palce mężczyzny wbiły się boleśnie w jego ramię, zaciskając się na nim niczym imadło.

Severus wyglądał, jakby zupełnie nad sobą nie panował, jakby był na samej granicy eksplozji.