Chłopak wykonał polecenie i czekał z niecierpliwością. Dumbledore oparł się na krześle i wbił w niego poważne spojrzenie.
- Jak się trzymasz, Harry?
Chłopak wytrzeszczył oczy.
- Ee... całkiem dobrze, profesorze.
- Nie wyglądasz najlepiej.
"Podobnie jak pan" - pomyślał, ale nie powiedział tego głośno.
- Miałem ostatnio dużo nauki.
Dyrektor pokiwał w zamyśleniu głową.
- Jak zapewne zauważyłeś, mój wyjazd nieco się przedłużył. Mam nadzieję, że nie wydarzyło się nic... nietypowego podczas mojej nieobecności. Nic, o czym powinieneś mi powiedzieć, Harry? - Mężczyzna spojrzał na niego ponad swoimi okularami-połówkami.
Gryfon potrząsnął głową.
- Nie, wszystko w porządku, profesorze. Nie wydarzyło się nic... nietypowego.
- Jesteś pewien, Harry? Nikt cię nie śledził? Nikt nie zadawał pytań odnośnie mojego wyjazdu? Nikt nie zaczął się tobą nagle interesować?
Harry zagryzł wargę, kiedy w jego umyśle odbiły się echem słowa Hermiony i ponownie potrząsnął głową.
- Nie. Dlaczego pan pyta?
- Hmm... - Dyrektor spojrzał w płonący i trzaskający cicho w rogu pomieszczenia kominek. Wyglądał, jakby pogrążył się w swoich myślach. - Pamiętasz, kiedy podzieliłem się z tobą swoimi obawami na temat krążącego po Hogwarcie szpiega? - Harry skinął głową. - A więc teraz jestem tego niemal pewien. - Gryfon rozszerzył oczy. - Pewnie jesteś ciekaw, gdzie podziewałem się przez cały ten czas, ale widzisz, chłopcze... nie mogę zdradzić tego nikomu, ponieważ nadal nie wiem skąd... - Przez twarz dyrektora przebiegł cień smutku i cierpienia.
- Profesorze?
Dumbledore odwrócił głowę i spojrzał na Harry'ego wyblakłymi, rozmytymi oczami.
- ... skąd Voldemort wie o niemal każdym naszym ruchu. Znowu był jeden krok przed nami i przez to... - dyrektor zamknął na chwilę oczy i westchnął. - ...przez to straciliśmy jednego z naszych najcenniejszych i najbardziej doświadczonych... przyjaciół.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się gwałtownie, a jego serce podskoczyło do gardła.
- Kto zginął?
Dumbledore westchnął jeszcze raz. Wydawał się jeszcze bardziej zmęczony, niż dotychczas.
- Alastor Moody.
- Och... - Harry na razie nie był w stanie wykrztusić z siebie nic więcej. Ta wiadomość zaszokowała go. Moody był przecież najlepszy. Jak to możliwe, że zginął? Każdy, ale nie on.
- A Emelina Vance i Hestia Jones zostały ciężko ranne. W tej chwili przebywają u Świętego Munga. Udało nam się złapać dwóch Śmierciożerców, ale zanim zdążyliśmy się czegokolwiek od nich dowiedzieć, popełnili samobójstwo.
- Och - powtórzył Harry, ale uznał, że to trochę za mało, dlatego po chwili dodał: - Czy mógłbym coś zrobić, profesorze? Może byłbym w stanie pomóc w...
- Nie, Harry. Twoje miejsce jest teraz w Hogwarcie. To zbyt niebezpieczne. Musisz skończyć naukę i wyszkolić się w wielu dziedzinach, zanim...
- Ale przecież już walczyłem - odparł chłopak, marszcząc brwi. Miał wrażenie, że Dumbledore traktuje go jak dziecko. - Od pierwszej klasy, kiedy...
- Nie - przerwał mu ostro dyrektor. - Przeżyłeś tylko dlatego, że miałeś dużo szczęścia. Jesteś dla nas zbyt cenny. Musisz się jeszcze wiele nauczyć, zanim będziesz mógł stanąć do walki.
- Ale nie mogę bezczynnie siedzieć, kiedy ginie tyle osób! - Harry podniósł głos, zdenerwowany podejściem Dumbledore'a.
Mężczyzna pochylił głowę i spojrzał na niego ponad okularami.
- Harry... Wszyscy, którzy walczą na tej wojnie, nie robią tego jedynie po to, aby pokonać Voldemorta i jego popleczników. Walczą także o to, aby chronić ciebie. Jesteś naszą... że się tak wyrażę... bronią ostateczną. Niektórzy... oddają życie, abyś mógł nią zostać, dlatego powinieneś uszanować ich poświęcenie i uczyć się jak najpilniej.
Harry zacisnął zęby. Nie podobał mu się ten ton. Nie podobały mu się te słowa. Dlaczego wszyscy decydowali za niego? Dlaczego nie mógł tego zrobić na swój sposób? Dlaczego musiał ciągle tylko siedzieć bezczynnie i patrzeć, jak...
- Nie zgadzam się - wycedził. - Nie zgadzam się na to. Chcę walczyć. Już teraz. Skoro takie ważne jest, abym się wyszkolił, to dlaczego nikt nie chce uczyć mnie tego, co jest naprawdę ważne? Uczę się o bezsensownych roślinach, o wojnach czarodziejów, o gwiazdach i o tym, jak wróżyć z herbacianych fusów. Dlaczego nikt nie może nauczyć mnie czegoś pożytecznego? Czegoś, co naprawdę pomoże mi wygrać? A przynajmniej nie dać się zabić.
Dumbledore patrzył na niego bez słowa. Harry czuł, że jego serce bije bardzo szybko, a ręce drżą.
- Co masz na myśli, Harry? - zapytał łagodnie mężczyzna.
- Czarną Magię! - krzyknął, zaciskając dłonie w pięści. - Mam na myśli Czarną Magię. Zaklęcia, które unieszkodliwią Śmierciożerców, a nie tylko ich ogłuszą. Klątwy, na które nie ma przeciwzaklęć. Jeżeli mam pokonać Voldemorta, to muszę walczyć tak, jak on! Muszę... - urwał nagle, kiedy uświadomił sobie, co chce właśnie powiedzieć. Jego serce przeszył gwałtowny ból. Usiadł na krześle i wbił wzrok w podłogę.
"...rzucać Niewybaczalne..."
Po kilku chwilach ciszy, wypełnionych jedynie jego przyspieszonym oddechem i cichym trzaskaniem ognia, Harry usłyszał skrzypienie krzesła Dumbledore'a. Zobaczył, że dyrektor wstaje i podchodzi do kominka. Założył ręce z tyłu i zapatrzył się w wiszący nad nim portret.
- Nie potępiam cię za takie myśli, Harry - odezwał się po chwili. - Ja także, kiedy byłem w twoim wieku... myślałem, że to jedyna droga, jedyny sposób. Że pokonać przeciwnika można tylko jego własną bronią. Jakże się myliłem... Uświadomiła mi to twoja matka. - Harry poczuł ukłucie w sercu. Zagryzł wargę. - Uświadomiła mi, że największą bronią, jaką posiadamy... jest miłość. I że ona, jako jedyna potrafi przeciwstawić się największemu złu. Że tylko ona potrafi nas ocalić. Ponieważ jest to broń, której nasz przeciwnik nie posiada i nigdy nie zdobędzie. - Dumbledore odwrócił się w stronę siedzącego na krześle Harry'ego i posłał mu smutny uśmiech. - Proszę cię, abyś dokładnie przemyślał moje słowa. A kiedy uznasz, że już wiesz, którą drogą chciałbyś podążyć... nie będę cię powstrzymywał. To będzie twój wybór. Zezwolę ci na to, czego najbardziej pragniesz. - Harry poczuł chłód, który ześlizgnął się po jego skórze. Zadrżał i pokiwał głową. - A teraz idź już. Nie chcę cię zatrzymywać. Masz lekcje.
Gryfon ponownie pokiwał głową. Czuł się dziwnie... Jakby zostało powiedziane o wiele więcej, niż wymówiły usta. Jakby w tych słowach zostało coś ukryte.
Wstał i ruszył w kierunku drzwi.
- Jeszcze jedno. - Głos dyrektora zatrzymał go na miejscu. Odwrócił się. - Uważaj na siebie, chłopcze.