Kiedy Harry przekroczył próg sali, w jego oczy wlała się ogromna, czerwono-złota masa. Niemal wszyscy uczniowie ubrani byli w barwy Gryffindoru. Pod ścianami stały gotowe transparenty i panował tak ożywiony gwar, iż trzeba było krzyczeć sobie do ucha, aby móc się porozumieć. W takiej chwili nie liczyła się wojna ani wewnętrzne animozje, nieporozumienia i podziały. Quidditch łączył wszystkich w jedną, wielką rodzinę. I w tym tkwiła jego siła.
Harry uśmiechnął się do siebie, widząc Seamusa i Deana z twarzami pomalowanymi w czerwone i złote pasy i wymachującymi chorągiewkami z godłem Gryffindoru. Luna w swoim olbrzymim kapeluszu w kształcie głowy lwa chodziła i rozdawała wszystkim balony, z których - Harry wytrzeszczył oczy - szczerzyła się jego własna twarz z podpisem: "Harry Potter to nasz idol!"
Jedynie Slytherin nie brał udziału w radosnym święcie, chociaż wyglądało na to, że Zabini i Nott dobrze się bawią, strzelając różdżkami i przekłuwając te okropne balony. Harry był im wdzięczny.
Spojrzał ponad tłumem na stół nauczycielski. McGonagall (z balonem w ręku!) pomachała do niego, a dyrektor uśmiechnął się i skinął mu swoim pucharem, po czym pochylił się ku czarnej, zdecydowanie wyróżniającej się w całej tej feerii barw sylwetki. Serce Harry'ego momentalnie przyspieszyło, a nogi ugięły się pod nim. Snape siedział wyprostowany na swoim miejscu, wysłuchując wesołych komentarzy Dumbledore'a, i miał taką minę, jakby właśnie wypił truciznę i bezwłocznie potrzebował antidotum. Był niczym mroczna, cyniczna kotwica w falującym morzu kolorowej radości i beztroski. I przyciągał wzrok Harry'ego niczym magnes, sprawiając, że zapominał o wszystkim, o tym, gdzie się znajduje i co ma zrobić. I czuł się tak, jakby w jego wnętrzu płonął ogień. Ogień, który go rozgrzewał i posyłał w jego ciało przyjemne prądy, które sprawiały, że miał ochotę się śmiać, ponieważ wszystko wydawało mu się takie... piękne.
- Stary, rusz się. Zamurowało cię? - Ron złapał go za ramię i pociągnął za sobą w roześmiany tłum. Harry został otoczony podekscytowanymi twarzami, poklepującymi go rękami i tysiącem mieszających się ze sobą głosów. Ale to wszystko znajdowało się jakby za niewidzialną barierą, która tłumiła docierające do niego bodźce. W jego głowie unosiła się ciepła mgiełka, a przed oczami majaczyła jedynie mroczna sylwetka. Wciąż pamiętał tę niesłychaną czułość, którą wczoraj obdarzył go Severus, i na samo jej wspomnienie w jego brzuchu działo się coś dziwnego - jakby tysiące tańczących mrówek urządziło sobie konkurs stepowania. Wciąż pamiętał pragnienie, które widział w tych niesamowitych, ciemnych oczach. I nawet moment, w którym Severus dał mu maść, aby nie miał dzisiaj kłopotów z siedzeniem na miotle, wydawał mu się taki... magiczny. Od wczorajszego wieczoru czuł się tak, jakby w jego żyłach krążył alkohol. Nie potrafił pozbyć się doskonałego humoru i uśmiechu, który wylewał mu się na twarz za każdym razem, kiedy pomyślał o Severusie. Miał wrażenie, jakby wszystko w końcu było tak jak należy. Jakby wszystko mu się udało. Jakby nic nie mogło już tego zepsuć.
Niejasno zdawał sobie sprawę, że został doprowadzony do stołu i usadzony przy nim. Przez jakiś czas czuł jeszcze poklepywania, ale nie zwracał na nie uwagi. Z nieobecnym uśmiechem na twarzy wpatrywał się w jeden punkt na ścianie i pozwalał, aby przed jego oczami przewijały się wspomnienia wczorajszego wieczoru i plany na kolejne.
Z odrętwienia wyrwały go dopiero donośne hałasy. Gryfoni, trzymając w rękach kubki i sztućce, zaczęli wybijać rytm na drewnianym blacie stołu. Lee Jordan stanął na ławce i zawołał w wystukiwanych głośno rytmie:
- Wy-gra-my! Dlaczego?!
- Bo ma-my Harry'ego! - odpowiedzieli chórem Gryfoni.
- Prze-gra-cie! Dlaczego?! - ponowił, wskazując palcem w stronę Krukonów.
- Bo ma-my Harry'ego!
Harry miał ochotę schować się pod stół. Było mu wstyd przed Cho i resztą Krukonów. Czuł, jak ogromny rumieniec wpełza na jego twarz i bierze ją w posiadanie. Hermiona spojrzała na niego z mieszaniną rozbawienia i współczucia, a Ron klepnął go w plecy, szczerząc się.
- Z tobą nie ma szans, żebyśmy przegrali - powiedział beztrosko.
- Uhm - mruknął niewyraźnie Harry, czując, jak żołądek wywraca mu się na drugą stronę.
***
- I pamiętajcie, każdy pilnuje swojej strony i przydzielonego wam zawodnika przeciwnej drużyny. Harry, ty masz się skupić wyłącznie na zniczu. Wszyscy podają do Ginny - ona wykańcza akcje. Jimmy, Ritchie, pilnujcie jej jak oka w głowie. - Angelina udzielała w szatni ostatnich wskazówek, ale Harry niemal jej nie słuchał. Stał tylko i wsłuchiwał się w ryk na trybunach. Nie mógł powiedzieć, że się nie denerwował. Czuł na sobie taką presję, iż miał trudności z oddychaniem. Chociaż Ron wyglądał na znacznie bardziej przerażonego.
Automatycznie sięgnął do kieszeni i zacisnął palce wokół chłodnego kamienia. Poczuł ulgę. Zamknął oczy. Nie potrafił się powstrzymać.
Życz mi szczęścia - wysłał i dopiero po chwili stwierdził, że to, co zrobił, było głupie i Snape tylko go wyśmieje, kiedy odczyta wiadomość. Wziął głęboki oddech.
Ciekawe, czy przyszedł...
- Ustawić się! Wychodzimy! - krzyknęła Angelina i wrota otworzyły się. W uszy Harry'ego uderzył ryk i hałas, a jego twarz owionęło zimne powietrze pachnące nadchodzącą szybko zimą. Wsiadł na miotłę i wzbił się w górę, pozwalając, by inni go wyprzedzili, gdyż sam rozglądał się po falującym morzu głów w poszukiwaniu czarnej sylwetki.
Nie wypatrzył jej.
To dziwne, ale poczuł ulgę. Podejrzewał, że gdyby Severus przyszedł, jego szanse na złapanie znicza spadłyby na łeb, na szyję, ponieważ myślałby tylko o śledzących go czarnych oczach.
Kiedy z szatni zaczęli wylatywać zawodnicy przeciwnej drużyny, z trybun podniosła się pieśń Gryfonów ułożona specjalnie na ten mecz:
Już za chwilę TO się zacznie
Rozpocznie się wielki mecz
Gdzie Gryffindor będzie górą,
A przeciwnik pójdzie precz!
Potter, Weasley, Bell i Johnson,
Weasley, Peaks, no i Coote,
Bo Gryffindor to drużyna,
Która zawsze gra jak z nut!
Harry pomachał do Hermiony, Luny i Tonks, a następnie spojrzał na Cho, która ustawiła się naprzeciw niego. Miał wrażenie, że odkąd ją pocałował, minęły już całe wieki. Do tej pory czasami się zastanawiał, dlaczego to wtedy zrobił i co mu się w niej podobało. Teraz, kiedy na nią patrzył, nie widział w niej nic interesującego. Wydawała mu się taka... pospolita. Nie miała tych czarnych, wwiercających się w duszę oczu, tej zmarszczki pomiędzy brwiami, oznajmiającej całemu światu, że jej właściciel mógłby jednym mrugnięciem zmusić cię do chodzenia za nim na czworakach, nie miała tej ukrytej siły, która objawiała się w spojrzeniu i dumnej postawie, nie potrafiła uśmiechać się w tak cyniczny sposób, sprawiający, że twoje nogi zamieniały się w watę... Miał wrażenie, że wtedy, kiedy sądził, że mu się podobała, tak naprawdę szukał przeciwieństwa, czegoś zupełnie innego, ucieczki od tego, co ukrywał głęboko wewnątrz siebie, ponieważ jego podświadomość nie chciała, albo może nie potrafiła dopuścić do głosu jego prawdziwych pragnień, a już z pewnością nie potrafiłaby ich zaakceptować.