Выбрать главу

Jego palce zetknęły się z fiolką, a wtedy wszystko nagle pociemniało. W zamkniętej przestrzeni pojawiło się przerażające oblicze. Usłyszał ryk. Przed oczami błysnęła sugestia zakrwawionych, połamanych kłów, pragnących zmiażdżyć jego czaszkę.

Przerażony, z trudem oderwał palce i cofnął się. Zbyt gwałtownie. Usłyszał dwa następujące po sobie uderzenia - odgłosy rozbijanego szkła. Potrząsnął głową, aby pozbyć się ciemnych plam, które wykwitły mu przed oczami, po czym spojrzał w dół. Jego serce, które już teraz biło szalonym rytmem, przyspieszyło jeszcze bardziej, kiedy zobaczył, co zrobił. Potrącił i zrzucił na podłogę słoik z mackami i butelkę fioletowego płynu. Kawałki szkła leżały rozrzucone na kamiennej posadzce. W jednej ze skorup lśniła resztka fioletowej mikstury, a w kałuży ciemnego płynu leżały czarne, splątane... odnóża, albo coś w tym rodzaju. Wyglądało to trochę jak macki kałamarnicy.

Och nie! Severus go zamorduje! I to gołymi rękami! Wszystko pójdzie na marne! A miało być tak pięknie! I co teraz? Co ma zrobić? Potrafi magicznie naprawić coś rozbitego, ale jak sprawić, żeby rozlany płyn wrócił na swoje miejsce? Dlaczego nikt ich tego nie nauczył, do diabła?!

Drżącymi dłońmi wyjął różdżkę i rzucając "Reparo", szybko naprawił pierwszy słoik. Sięgnął w czarne, pozwijane kłębowisko, aby je w nim umieścić. Ale kiedy jego palce dotknęły lśniącej, wilgotnej powierzchni, wydarzyło się coś niespodziewanego.

Ożyło.

Krzyknął i odskoczył do tyłu, czując, jak jego rękę oplatają lepkie macki, zaciskając się na niej niczym imadło. Poczuł przejmujący ból. Były tak lodowate, iż w ułamku sekundy jego palce stały się sine i nie był w stanie nimi poruszyć. Miał wrażenie, że cała ręka mu drętwieje. Stracił w niej czucie. Pojękując z odczuwanego, rozchodzącego się po całym ciele bólu, próbował zerwać z siebie macki, ale one niemal wbiły się w jego ciało.

- Diffindo! - krzyknął, celując w nie różdżką. Niestety, zaklęcie nie zadziałało. - Diffindo! - spróbował ponownie, tym razem głośniej, ale macki nadal się trzymały, tak jakby zaklęcie rozcinające nie mogło wyrządzić im żadnej krzywdy, jakby samodzielnie od razu się leczyły, ponieważ Harry z trudem dostrzegł niewielkie pęknięcia, które jednak szybko ponownie się zrastały. Do jego serca wlał się strach. Nie wiedział, co to jest, nie wiedział, jak z tym walczyć i czuł, jak lodowate, paraliżujące zimno wędruje po jego skórze, zamrażając krążącą w żyłach krew i drżące z wysiłku mięśnie.

Paraliż postępował błyskawicznie, sięgał już prawie barku. Upadł na podłogę, czując, że traci czucie w nogach. Był tak przerażony, że z trudem mógł oddychać. Chciał krzyczeć, ale nie potrafił wydobyć z siebie głosu.

Co się działo? Co to było? Co zrobić?

Na wpół leżąc na wpół siedząc oparty o półki, czując, jak jego ciało drętwieje z sekundy na sekundę, sięgnął drugą, trzęsącą się spazmatycznie ręką do kieszeni. Teraz nie obchodziły go już żadne konsekwencje. To był jedyny ratunek. Zacisnął na kamieniu mrowiące już palce i wysłał:

Severusie, upuściłem coś i... ale ja nie chciałem, przepraszam! I to mnie złapało. Czarne macki. Czuję zimno, nie mogę się poruszyć. Całe moje ciało zdrętwiało. Nie wiem, co robić. Pomóż mi!

Zimno sięgało już jego serca i płuc. Ręka z kamieniem opadła na podłogę, ale nie wypuścił go z dłoni. Musiał go trzymać, za wszelką cenę. Czuł się coraz bardziej senny, ale przerażenie było silniejsze. Miał coraz większe problemy z oddychaniem, jakby coś ściskało jego płuca i nie pozwalało mu brać głębokich, spokojnych oddechów, jedynie szybkie i coraz płytsze. Serce również zaczęło bić coraz wolniej, a druga ręka zdrętwiała całkowicie. Paraliżujący chłód sięgnął szyi i przesuwał się w górę. Zajmował po kolei usta, twarz, oczy.

Harry miał wrażenie, że zaraz zacznie się dusić, nie mógł krzyknąć ani mrugnąć. Mógł tylko dryfować ku napierającej ciemności, wpatrywać się w drzwi i... czekać.

Proszę, przyjdź. Proszę, proszę, proszę...

Czuł coraz większe zawroty głowy, serce biło już tak wolno, iż niemal go nie słyszał.

Stuk...

Biło jeszcze. Musi się na tym skupić. Na słuchaniu. Jeżeli będzie słuchał, to znaczy, że jeszcze żyje. Nie może odpłynąć.

Stuk...

Dlaczego to zrobił? Dlaczego zawsze musi być taki ciekawski? Dlaczego nigdy nie słucha? Dlaczego?

Stuk...

Obiecuje, że jeżeli tylko przeżyje, już nigdy nie będzie dotykał niczego, czego nie zna. Obiecuje. Jeżeli tylko...

Stuk...

Był taki senny... Nie odczuwał już nic, poza piekącym zimnem. Nie chce. Nie chce odchodzić. Nie chce stracić Severusa. Nie chce...

Stuk. Stuk. Stuk. Stuk.

Co to było? To nie jego serce. To... na korytarzu.

Ktoś biegł.

* "On fire" by Switchfoot

 

--- rozdział 029---

29. On fire

Część 2

Drzwi uderzyły o futrynę. Stojące na półkach butelki zagrzechotały. Snape wpadł do pomieszczenia z rozwianymi włosami, z powiewającą za nim peleryną i obłędem w oczach.

To Severus. Naprawdę tu był!

Harry uśmiechnąłby się, gdyby mógł.

Mężczyzna ruszył w jego kierunku, w biegu wyjmując różdżkę, którą skierował na owiniętą mackami rękę i krzyknął drżącym głosem:

- Impervius!

Harry usłyszał plaśnięcie, jakby coś opadło na podłogę, ale nie był w stanie tego ani zobaczyć, ani poczuć. Mógł tylko patrzeć na zmierzającego ku niemu Severusa i zastanawiać się, dlaczego w jego oczach jest tyle... strachu. I gniewu.

A tak... przecież umierał.

Zaczął mieć problemy z myśleniem, jak gdyby jego mózg także ulegał paraliżowi.

Snape przypadł do niego i przyłożył mu palce do szyi. Napięcie widoczne na jego twarzy na ułamek sekundy przekształciło się w ulgę, która niemal natychmiast została zastąpioną przez wściekłość:

- Miałeś niczego nie dotykać, ty głupi chłopaku! Ale oczywiście nie mogłeś się powstrzymać! Zawsze masz gdzieś wszystkie zakazy i reguły! Kiedy już z tego wyjdziesz, to radzę ci natychmiast zejść mi z oczu, bo w przeciwnym wypadku sam cię zabiję! - niemal krzyczał, celując różdżką w klatkę piersiową Harry'ego. - Flagrantia inflamare!

Harry zaczął coś czuć. Ciepło. Jednak tak niewyraźne i oddalone, jakby znajdowało się gdzie indziej, a nie w jego własnym ciele, którego nie miał, a przynajmniej wydawało mu się, że nie ma. Nie czuł go. Miał wrażenie, jakby go nie było.

Severus zerwał się i zaczął przeszukiwać półki. Przeklinał.

Harry pierwszy raz słyszał, żeby Snape używał takich słów. Jego przekleństwa zawsze były raczej... bardziej wyrafinowane. Domyślił się, że pewnie szuka antidotum i nie może go znaleźć. Ale przecież Severus zawsze wiedział, gdzie co leży. To było jego królestwo, znał tutaj wszystko.

Chyba że... tego nie było.

Fioletowy płyn! Kurwa!

Miał nadzieję, że kamień nadal znajduje się w jego dłoni. Spróbował się skupić, mimo że miał wrażenie, jakby jego umysł falował.

Na podłodze.

Snape przerwał szukanie i sięgnął do kieszeni. Jego oczy rozszerzyły się, kiedy odczytał wiadomość. Spojrzał na porozrzucane na kamiennej posadzce szkła, a z jego ust wyrwał się głośny jęk.

W tym jęku było coś dziwnego... Nawet słowa "To już koniec!" nie zabrzmiałyby tak przerażająco.

A więc to już naprawdę koniec? Wszystko na nic? Severus nie potrafi go uratować? Nie, nie może go uratować. Przez jego własną głupotę!

Miał ochotę rzucać się i krzyczeć. Ale nie mógł. Nie mógł nic zrobić. Absolutnie nic. Chociaż nie. Jednak mógł...