- Mam nadzieję, że w końcu go złapiecie. Albo ich. Mógłbym spróbować pomóc, gdybym...
- Nie, Harry, nie mieszaj się w to. Psor Dumbledore i tak ukręciłby mi głowę przy samym siedzeniu, gdyby wiedział, że ci to wypaplałem.
Harry zasępił się. Dlaczego wszyscy musieli traktować go jak dziecko? Dlaczego ukrywali przed nim prawdę? Dlaczego nikt mu nie chciał niczego powiedzieć i wszystko musiał wyciągać niemal siłą? Czy było coś jeszcze, o czym nie wiedział? Na razie nie otrzyma odpowiedzi na te pytania i musi się z tym pogodzić. Ale miał nadzieję, że już niedługo...
Jego uwagę rozproszył błysk po lewej stronie. Odwrócił głowę i zatrzymał się tak nagle, że idący za nim ludzie niemal na niego wpadli.
Stał przed wystawą sklepu z upominkami. Na jednej z półek znajdowała się figurka. A właściwie dwie figurki, połączone ze sobą. Lśniącego złotem lwa oplątał mieniący się srebrzyście wąż. Przesuwał się powoli pomiędzy jego łapami, ocierał łbem o miękką grzywę, oplatał pierś i zakleszczał go w uścisku, a lew odwdzięczał się lizaniem jego migoczących łusek.
Harry tylko stał i wpatrywał się jak zaczarowany w to, co widział.
Obok stało kilka podobnych figurek, symbolizujących domy w różnych kombinacjach, ale jego interesowała tylko ta jedna.
- Zaczekaj tu, Hagridzie. Zaraz wrócę - rzucił do przyjaciela i wszedł do sklepu.
Pomieszczenie wypełnione było uczniami, którzy kupowali prezenty dla swoich bliskich. Harry zauważył czwartorocznego na oko Ślizgona, który rumieniąc się i rzucając wokół spłoszone spojrzenia, tak jakby obawiał się zostać złapanym przez swoich kolegów, kupował figurkę z wężem i borsukiem.
Harry uśmiechnął się pod nosem. I to by było na tyle, jeżeli chodzi o sympatie i antypatie pomiędzy domami. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nie będzie zwracał uwagi na stereotypy i pójdzie własną drogą.
Tak, tylko że Ślizgon mógł już stąd wyjść z prezentem, a Harry wciąż stał na środku pomieszczenia, czując się niezwykle głupio i nie mając odwagi podejść do lady. Ale pewnie nie będzie musiał zbyt długo czekać...
- Och, pan Potter! - zaszczebiotała ubrana w różowy fartuszek ekspedientka, klaszcząc w dłonie. - To zaszczyt widzieć tu pana. Przyszedł pan po prezent dla kogoś bliskiego?
...no właśnie.
- Ee... - wydukał Harry, czując na sobie spojrzenia wszystkich zebranych w sklepie osób. - Ja... ekhem... To znaczy... Przyjaciel poprosił mnie, żebym kupił coś dla jego d-dziewczyny - wydusił, czując, że zaschło mu w gardle. Sprzedawczyni rzuciła mu długie spojrzenie i uśmiechnęła się.
- Och, a czy ten "przyjaciel" chciałby coś konkretnego?
- Ekhem... tak. Bardzo podoba mu się ta figurka z wystawy. Z lwem i... i... - Och, dlaczego ona musiała uśmiechać się w taki denerwujący sposób? - ...wężem - dokończył, czując jak coś ściska jego płuca. Dziewczyna uniosła brwi i spojrzała na zaglądającego przez okno Hagrida.
Pięknie, teraz wszyscy będą już wiedzieć, że jego prawdopodobna dziewczyna jest ze Slytherinu. Po prostu cudownie! Chyba że jakimś cudem ktokolwiek uwierzył w tę bajeczkę o "przyjacielu", ale widząc minę ekspedientki równie dobrze mógłby opowiedzieć o stadzie goniących go krwiożerczych pufków, przez które musiał ukryć się w tym sklepie, i które teraz czaiły się przed wejściem, aby odgryźć mu stopy.
Na szczęście dziewczyna nie komentowała już więcej, tylko wyjęła spod lady figurkę i zapakowała ją, tłumacząc Harry'emu, że jest zaczarowana w taki sposób, iż można "nagrać" na niej jakiekolwiek słowa albo dźwięki i po wypowiedzeniu odpowiedniej frazy, figurka będzie je odtwarzać.
Harry podziękował cicho, zapłacił i wypadł ze sklepu jak burza, wciąż czując na sobie jej rozbawiony wzrok.
Ale kiedy tylko znalazł się na zewnątrz, przestało mieć to dla niego znaczenie. Najważniejsze było, że w końcu znalazł odpowiedni prezent dla Snape'a. Uśmiechnął się do siebie na samą myśl o minie Severusa, kiedy zobaczy figurkę. Ale musiał ją kupić! Była taka... perfekcyjna.
Harry zatrzymał się w jeszcze kilku sklepach i kupił prezenty dla przyjaciół, a dla siebie czerwoną, atłasową koszulę i czarny krawat na świąteczną kolację.
Hagrid był bardzo przyjemnym towarzyszem. Nie zadawał mu dociekliwych pytań i nie próbował podejrzeć, co kupił. Z Ronem i Hermioną nie udałoby mu się załatwić tego wszystkiego tak, aby nie skończyło się na wielkiej kłótni. Okazało się, że Hagrid słyszał o imprezie organizowanej przez Tonks i że tak, z chęcią się na nią wybierze, jeżeli Harry go zaprasza, bardzo chętnie, będzie mógł z nimi pogadać i w ogóle, bo tak rzadko mają czas, aby go odwiedzić.
Na tę uwagę Harry'emu zrobiło się trochę głupio. Snape tak bardzo wypełniał każdą jego chwilę, że zapomniał o całej reszcie świata. W ogóle to już od jakiegoś czasu nosił się z zamiarem napisania listu do Lupina, ale ciągle coś mu przeszkadzało. A raczej ktoś. A raczej spotkania z tym kimś. I myślenie o tym kimś niemalże przez cały czas, kiedy tylko się nie uczył albo nie spał.
Cholerny Snape!
Jego Snape.
Znalazł Rona w tym samym sklepie, w którym go zostawił. Zaszył się w dziale z poradnikami na temat skutecznych taktyk i technik obronnych i Harry bardzo się namęczył, aby go stamtąd wyciągnąć. Hermionę spotkali obok Trzech Mioteł. Miała pełną torbę książek i zaczerwienione z podekscytowania policzki. Przez całą drogę do Hogwartu opowiadała im o najnowszej serii książek o numerologii, na które natknęła się w księgarni i nie mogła się od nich oderwać.
Hagrid odprowadził ich aż pod same wrota zamku, po czym pomachał i obiecał, że spotkają się wieczorem na imprezie, a oni, nadal rozmawiając, weszli do głównego holu i ruszyli do wieży Gryffindoru razem z innymi powracającymi z Hogsmeade, podekscytowanymi uczniami.
***
Kiedy weszli do gospody, musieli przystanąć, aby upewnić się, że trafili w odpowiednie miejsce, ale obecność siwobrodego barmana i plątającej się gdzieś za barem kozy potwierdziła ich przypuszczenia. Byli w Świńskim Łbie, ale... jakże odmienionym.
Każdy skrawek głównej sali przystrojony został kolorowymi łańcuchami, bombkami i świecidełkami. Stoliki, nakryte iskrzącymi w świetle płonących świec obrusami, zastawione były przeróżnymi specjałami z Miodowego Królestwa. Na samym środku utworzono specjalne miejsce do tańczenia, pokryte woskowanym parkietem w kolorze błyszczącego gwiazdami ciemnogranatowego nieba.
- Jak tutaj pięknie... - wyszeptała Hermiona, rozglądając się z zachwytem. - Sama to zrobiłaś?
Tonks uśmiechnęła się promiennie.
- Profesor Flitwick pomógł mi trochę z podłogą, a profesor Sprout zrobiła girlandy z kwiatów.
Pokiwali głowami z uznaniem i poszli wybrać dla siebie stolik.
- A niech ją! - syknął Ron, kiedy już zajęli miejsca, wpatrując się niczym jastrząb w Ginny, która trzymała za rękę jakiegoś wysokiego Krukona. Usiadła z nim w samym rogu pomieszczenia, rzucając bratu od czasu do czasu pełne wyższości spojrzenia.
- Jak ona może tak bezczelnie... trzymać go za rękę? I to na moich oczach! Pójdę tam zaraz i...
- Siadaj! - Hermiona z pomocą Harry'ego złapała go za koszulę i pociągnęła z powrotem na miejsce. - Co ty wyprawiasz? Przecież oni nic nie robią! A Ginny może chodzić z kim chce! Przestań wreszcie zachowywać się jak skończony kretyn i daj jej trochę swobody!
Ron rzucił swoje najbardziej mordercze spojrzenie, ale nie zrobiło to na niej wrażenia.
- Powiedz coś, Harry - Hermiona wbiła w niego wyczekujące spojrzenie.
- Ja... ee...
- Cześć wam! - Nagle tuż obok ich stolika wyrosła Luna. Miała na sobie zieloną sukienkę przypominającą obwieszoną bombkami i łańcuchami choinkę. A na głowie wielką, złotą gwiazdę. - Mogę się do was przysiąść?