Harry widział, że twarz Luny czerwienieje i dziewczyna otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale w tej samej chwili wyrosła obok nich potężna sylwetka Hagrida.
- Musiałem pogadać ze starym kumplem - zadudnił. - Chyba nic mnie nie ominęło?
Nieświadomy krępującej ciszy, która zawisła w powietrzu, usiadł pomiędzy Harrym a Tonks i Luną, rozdzielając ich. Harry odchrząknął i postanowił zagadać Hagrida, by Luna i Tonks mogły sobie wyjaśnić jakieś dręczące ich sprawy. Albo po prostu pogapić się w obrus lub na ścianę, jeżeli tego im potrzeba.
- Cieszę się, że przyszedłeś - wymamrotał.
- Miałem opuścić taką imprezę? - zadudnił Hagrid. - Zresztą stęskniłem się trochę za Ronem i Hermioną. Odwiedzają mnie jeszcze rzadziej niż ty. - Spojrzał w swój kufel i westchnął. - Nikt już nie pamięta o starym gajowym.
- Przestań, Hagridzie. Oczywiście, że pamiętamy. Odwiedzę cię w święta, obiecuję. Przecież zostaję w Hogwarcie. Wiesz o tym, prawda?
- Taa. Przykro mi z tego powodu, Harry.
- Dlaczego przykro? - Harry zmarszczył brwi i spojrzał ze zdziwieniem na przygnębionego półolbrzyma.
- Wiem, że wolałbyś spędzić święta z Ronem i Hermioną, zamiast gnić tutaj ze starymi profesorami - mamrotał Hagrid, wpatrując się w swój kufel z takim uporem, jakby to była jedyna rzecz, która jeszcze utrzymywała go pionowo. - Myślisz, że nie próbowałem się za tobą wstawić? Jak tylko się dowiedziałem, że zamierzają zostawić cię tutaj na święta, popędziłem do dyrektora i powiedziałem mu... Tak mu powiedziałem... że jesteś młody i że Artur i Molly to świetni czarodzieje i że będzie ci bardzo przykro, jeżeli będziesz musiał tu zostać... I Ronowi będzie przykro, i Hermionie... I mi też, bo kiedy tobie jest przykro, Harry, to mnie też nie jest najlepiej... - Harry spróbował ukryć zażenowanie, upijając kolejny, bardzo duży łyk piwa. - Ale dyrektor nie chciał mnie słuchać. Powiedział, że całkowicie ufa Snape'owi i jeżeli Snape twierdzi, że musisz zostać, to...
Harry opluł piwem cały stół. Przez chwilę krztusił się, nie mogąc złapać tchu. Udało mu się to dopiero, kiedy poczuł na plecach uderzenie wielkiej dłoni Hagrida. Uderzył czołem o blat, przez co zakręciło mu się w głowie.
- Przepraszam, Harry. Nic ci nie jest?
Harry pokiwał głową, gwałtownie łapiąc oddech i czując drżące w oczach łzy.
- P-profesor Snape powiedział dyrektorowi, że powinienem zostać na święta w Hogwarcie? - zapytał. Musiał usłyszeć to ponownie. Bał się, że się przesłyszał.
- Tak - odparł nieco zbity z tropu Hagrid. - Przepraszam, Harry. Nie wiedziałem, że aż tak cię to zdenerwuje. Wiem, że psor Snape niezbyt cię lubi, ale moim zdaniem to po prostu...
Ale Harry nie słuchał już dalej. Wpatrywał się w opryskany piwem stół szeroko otwartymi oczami i nie mógł uwierzyć własnym uszom.
Snape! Ten wredny, podstępny, ślizgoński Snape! Jak on mógł? Harry prosił go i niemal błagał na kolanach, aby pozwolił mu spędzić ze sobą święta, a to on był tym, który doprowadził do tego, że jednak zostanie w Hogwarcie! Zrobił to specjalnie! Tak wszystko ukartował, aby to Harry prosił go i błagał! I jak zwykle dał mu się przechytrzyć! Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał? Tylko skończony kretyn uwierzyłby, że Snape tak łatwo pozwoli się zmanipulować i nabierze się ta ten, och, jakże sprytny plan. To on pociągał za sznurki od samego początku. Mógł się tego domyślić. Snape za bardzo oponował, za bardzo "nie chciał". I pamiętał, tak, teraz pamiętał. I rozumiał. Rozumiał, dlaczego na wspomnienie, że Harry się poddaje i w takim razie idzie powiedzieć Dumbledore'owi, że pojedzie jednak do Weasleyów... dlaczego Snape spojrzał na niego z takim zaskoczeniem. I zobaczył gniew w jego oczach. Był zły, bo pomyślał, że jego plan nie wypalił. Że Harry'emu nie zależało aż tak bardzo na spędzeniu z nim świąt i że sam się tej możliwości pozbawił przez swoje durne zagrywki. Ale kiedy Harry zaczął "szantażować" go swoim wielce podstępnym planem, mógł w końcu łaskawie zgodzić się na jego prośby.
Co za... Snape!
Harry uderzył czołem o blat.
Znowu pozwolił mu się wykiwać. Niech go szlag! Niech go...
Zaraz!
Zmarszczył brwi, pozwalając, by cały gniew spłynął z niego, odsłaniając sedno.
Przecież... przecież skoro Snape powiedział Dumbledore'owi, że Harry powinien zostać w Hogwarcie, to znaczyło, że... że... chce spędzić z nim święta! Że też chce spędzić z nim święta. Święta. Z nim. Spędzić. Chce.
Harry poczuł ciepło w żołądku. Uśmiechnął się do siebie.
Cały Snape. Nie mógł pozwolić, aby Harry dowiedział się, że także chce spędzić z nim święta, więc wymyślił cały ten plan. To było... to było...
Och, do diabła! Miał ochotę po prostu zerwać się, uciec stąd i pobiec do niego. Pobiec i powiedzieć mu, że tak, zostanie, że powinien był mu po prostu powiedzieć, że on także chce z nim spędzić święta, że jeżeli tylko zechce, to Harry spędzi z nim całe życie... że zrobiłby dla niego wszystko, że nie potrafi już bez niego istnieć, że go... kocha...
Poczuł, że mimowolnie się rumieni.
Kocha... To słowo wydawało się takie dziwne... takie niepasujące.
Harry słyszał je często. Zakochane pary, które widywał na korytarzach przez cały czas, obrzucały się tym słowem, jakby to był jakiś... ochłap. Coś tak zwyczajnego i trywialnego, że nie warto zaprzątać sobie tym głowy przez czas dłuższy, niż jest potrzebny, aby je wypowiedzieć.
Ale Severus... czy mógł używać tego słowa w stosunku do tego, co do niego czuł? Wciąż wydawało mu się zbyt duże, zbyt... poważne. Może dlatego, że nikt mu tego nigdy nie mówił? Przez całe swoje życie nie usłyszał tego słowa ani razu. I ani razu go nie użył. A przecież wiedział podskórnie... wiedział, że... że jednak jest ktoś, kto go kocha. Hermiona i Ron, jego rodzice, Syriusz, a nawet może... może trochę Dumbledore i Hagrid. I pani Weasley.
Ale... ale to było zupełnie co innego. Żadna z tych osób nie sprawiała, że czuł się tak... tak... jakby jego serce chciało eksplodować, gdy tylko na nich spojrzał. Miał ochotę wydrapać je sobie z piersi, aby chociaż na chwilę zamilkło i nie reagowało tak gwałtownie na każde spojrzenie, każde słowo, każdy dotyk... Aby nie umierało i nie odradzało się na nowo z powodów, których sam nie do końca rozumiał.
Czy to... czy to właśnie oznaczało "kochać"?
Jeżeli tak... to był w bardzo poważnych tarapatach.
- Zawsze to samo! Zawsze masz taką samą wymówkę! - cichy krzyk Luny wdarł się w umysł Harry'ego i sprowadził go na ziemię. Chłopak zamrugał kilka razy i rozejrzał się wokół nieco nieprzytomnym wzrokiem. Hagrid chrapał donośnie, oparty o ścianę za sobą, a Tonks siedziała zszokowana, wpatrując się w drzwi, za którymi właśnie przed chwilą zniknęła Luna.
Do pomieszczenia wdarł się chłodny zapach śniegu i wiatru. Harry spojrzał na tańczące pary. Wyglądało na to, że wszyscy byli tak zajęci sobą, iż nikt nawet nie zauważył tego małego incydentu. Nawet Hermiona i Ron, którzy tańczyli mocno w siebie wtuleni.
Harry zerknął na Tonks. Nimfadora wbiła rozbiegane spojrzenie w stół. Jej włosy całkiem wyblakły, przybierając niemal mysi kolor. Co jakiś czas spoglądała na drzwi, za którymi zniknęła Luna, i wyglądała, jakby walczyła ze sobą.
I chyba w końcu przegrała. Oblizała wargi i spróbowała uśmiechnąć się do Harry'ego.
- Na dworze jest ciemno, nie powinna się oddalać. Pójdę jej poszukać. Muszę... muszę was pilnować. Ona nie może tak... Wiesz, o co mi chodzi. Zaraz wracam - wyszeptała, niemal zrywając się z miejsca. Podbiegła do drzwi, otworzyła je i zniknęła w ciemności.