A niech to! To chyba jakieś żarty! Przecież nie może stać tutaj i podniecać się podglądaniem Luny i swojej nauczycielki w miłosnym uścisku. To... to niemożliwe.
Odetchnął głęboko, zacisnął na chwilę powieki i przysunął się jeszcze bliżej do szpary pomiędzy deskami.
Z drugiej strony...
Zobaczył, jak Tonks, nie odrywając się od gładkiej szyi Luny, niezgrabnie usiłuje wyciągnąć różdżkę ze swoich szat. Kiedy w końcu jej się to udało, obróciła głowę na bok i dysząc ciężko, wyszeptała jakieś zaklęcie.
Harry poczuł emanujące ze środka ciepło. Ciepło, które sprawiło, że śnieg niemal całkowicie się stopił i wsiąknął w ziemię. Schowała różdżkę z powrotem i powróciła do wpatrującej się w nią rozmazanym lekko wzrokiem, zaczerwienionej Krukonki. Zmieniła trochę ustawienie znajdującej się pod spódniczką ręki i uśmiechając się zadziornie, pchnęła. Z ust Luny wydobył się zduszony pisk. Konwulsyjnie oplotła ramiona wokół szyi Tonks, przyciskając rozchylone w niemym krzyku usta do jej błyszczących coraz jaśniej włosów.
Nimfadora zatrzymała się na chwilę, pozwalając, by szczupłe ciało Luny rozluźniło się, a po chwili zaczęła poruszać dłonią. Początkowo wolno, po chwili coraz szybciej.
Harry wpatrywał się rozszerzonymi oczami w znikającą pod materiałem rękę, a jego wyobraźnia szalała, kiedy próbował wyobrazić sobie, co się tam dzieje. Oczami duszy widział palec Tonks wsuwający się i wysuwający z Luny...
Zagryzł wargę i zacisnął dłoń na swoim pulsującym i całkiem wyraźnie dającym o sobie znać kroczu.
Druga ręka Tonks wsunęła się pod górną cześć sukienki i zaczęła walczyć z ukrytymi pod zielonym tiulem guzikami. Po jakimś czasie udało jej się je rozpiąć i Harry otworzył usta, widząc wyłaniające się spod materiału niewielkie, sterczące piersi Luny. Tonks zaczęła pocałunkami odznaczać drogę prowadzącą od szyi aż do małych brązowych sutków. Wolną ręką objęła jedną pierś dziewczyny i zaczęła ją ugniatać. Zatrzymała usta milimetry od drugiej piersi i łagodnie dotknęła czubkiem języka ciemnej brodawki. Luna szarpnęła się i uderzyła plecami o ścianę, zagryzając wargi w próbie zapanowania nad jękiem. Ale Tonks nie przerwała. Zaczęła obmywać sutek językiem, raz za razem skubiąc go zębami, albo obejmowała go wargami i delikatnie ssała, doprowadzając do tego, że z otwartych i łapczywie łapiących powietrze ust Luny wydobywał się nieprzerwany jęk przyjemności.
Ale to było niczym w porównaniu z blaskiem, którym emanowały włosy Tonks. Świeciły coraz jaśniej, coraz mocniej, tak jakby były odzwierciedleniem całego jej podniecenia, wszystkich buzujących w niej emocji. Harry nigdy jeszcze nie widział takiej gry świateł, takiej rozlewającej się na włosach, iskrzącej tęczy.
Zacisnął oczy, czując, że kręci mu się w głowie. Oparł czoło o ścianę i zaczął oddychać ciężko, próbując zapanować nad bijącym szaleńczo sercem i drżeniem w dolnych partiach ciała.
Nie, musiał coś z tym zrobić! Nie sądził, że samo oglądanie może być tak... stymulujące.
Rozejrzał się wokół. Spływające z nieba światło księżyca odbijało się od śniegu. Było niezwykle jasno. I cicho.
Do jego uszu dobiegały pojękiwania Luny i cichy szept Tonks. Choć nie potrafił rozróżnić słów. Już nie. Nie w stanie, w którym się znajdował. Było zimno, ale on odczuwał jedynie żar.
Musiał to zrobić! Musiał, bo jeżeli tego nie zrobi, to... eksploduje.
Rozpiął spodnie i dotknął swojego pulsującego członka. Jego dłoń była zimna. Niemal tak zimna, jak dłoń Sev... Szybko zasłonił usta, tłumiąc jęk. Oparł się czołem o chłodne drewno i owinął swoje lodowato zimne palce wokół rozgrzanego, błagającego o spełnienie penisa. Wrażenie było tak intensywne, że niemal przestał oddychać. Przez moment dyszał ciężko przez nos, próbując odzyskać kontrolę nad sobą, ale nie był w stanie. Jego ciało błagało, jego umysł krzyczał, a usta jęczały w zaciśniętą na nich konwulsyjnie dłoń. Jakże łatwo było wyobrazić sobie, że te chłodne dłonie należą do Severusa, że to jego ręka zaczyna bardzo powoli poruszać się na jego członku. Ostrożnie, bardzo ostrożnie, ponieważ był tak podniecony, że każdy gwałtowniejszy ruch doprowadziłby go do natychmiastowego wybuchu.
I jakże łatwo było wyobrazić sobie usta Severusa... całujące go z takim głodem, z takim pożądaniem... Jego śliski język wdzierający się siłą do gardła, penetrujący ciepłe wnętrze ust, podniebienie, wewnętrzne strony policzków, te cienkie, twarde wargi maltretujące jego usta, pożerające je...
Dłoń przyspieszyła. Samoczynnie. Przesuwała się po wrażliwej skórze, po pulsującym pragnieniu, niemal wyciskając z niego orgazm.
Czuł łzy w oczach. Jakże łatwo było oszukać umysł... Jakże łatwo było wyobrazić sobie teraz ten cichy, mroczny szept przy uchu:
Jestem spragniony twoich ust, Potter.
Jakże łatwo było wyobrazić sobie, że sięga do tych ust i spija z nich ten cichy szept...
Poczuł eksplozję. Niewiarygodnie silną, oślepiającą, białą eksplozję. Wszystkie wyobrażenia skumulowały się, spłynęły do tego jedynego miejsca i zamieniły w lepką, ciepłą ciecz zalewającą jego palce. Poprzez szum i dzwonienie w uszach słyszał swój zduszony przyciśniętą do ust dłonią jęk, mieszający się z dochodzącymi zza ściany cichymi odgłosami. Niemal osunął się na ziemię, próbując utrzymać się na drżących nogach, które po chwilowym naprężeniu stały się nagle niezwykle słabe. Czuł spływające po policzkach łzy i zanikające powoli fale niemożliwej do opisania przyjemności.
O tak, jakże łatwo było oszukać umysł... Severus miał rację.
Stał jeszcze przez chwilę, przyciskając czoło do drewnianych desek i próbując wyrównać urywany, ciężki oddech. Miał wrażenie, że wszystkie jego mięsnie roztopiły się. Jego dłoń drżała, kiedy w końcu odważył się oderwać ją od ust. Uniósł rozpalone powieki. Kręciło mu się w głowie. Jeszcze bardziej niż wcześniej.
Zza ściany dochodziły pomruki i sapanie. Doprowadził się do porządku i po chwili wahania zdecydował się zerknąć jeszcze raz. Jeden, ostatni raz.
Luna leżała na stojącym pod ścianą drewnianym stole. Naga. Jej niewiarygodnie blada skóra lśniła w świetle księżyca, kiedy wyginała się, odrzucając głowę do tyłu. Jasne włosy spływały ze stołu i niemal sięgały podłogi. Pomalowane na czarno paznokcie Nimfadory zaciskały się na rozchylonych i uniesionych w górę udach Luny... A Tonks klęczała pomiędzy nimi... Jej iskrzące wszystkimi kolorami tęczy włosy opadły na drżące w spazmach podbrzusze dziewczyny i Harry nie mógł zobaczyć nic poza powolnym, leniwym rytmem, w którym poruszała się głowa Tonks.
Oderwał się od szczeliny i oparł plecami o ścianę, czując, że serce ponownie podskakuje mu do gardła, pragnąc niemal wyrwać mu się z piersi. Czuł, jak jego policzki płoną.
Nie, dosyć tego! To było... zbyt intymne. Nie mógł tak stać tutaj i... A co jeżeli ktoś podglądałby jego i Snape'a? Nie, musiał odejść. Zostawić je. Pozwolić, by były... szczęśliwe ze sobą.
Nawet, jeżeli on sam czuł się teraz przerażająco rozdarty. I tak straszliwie samotny...
Odepchnął się od ściany i zataczając się nieco, ruszył w drogę powrotną do gospody, wciąż nie potrafiąc uwierzyć w to, co zobaczył. A jednocześnie nie mogąc pozbyć się z głowy ostatniego obrazu. Naga Luna i klęcząca pomiędzy jej udami Tonks...
Dlaczego jego rozdygotany umysł od razu podsunął w to miejsce jego samego i Severusa? Merlinie, gdyby tak Severus kiedyś... pewnego dnia... też uklęknął przed nim i... i...
Nie! Już dosyć! Nie może o tym myśleć! To się nigdy nie wydarzy...