Zagryzł wargę i zatrzymał się, wpatrując się w iskrzący w blasku księżyca śnieg.
Luna i Tonks... Jasne, że podejrzewał to już od dawna. Od kiedy zobaczył Lunę biegającą po Hogwarcie z listami dla Tonks. Co to mogły być za listy? Miłosne? Ale nie podejrzewał, że to... że to okaże się prawdą.
W gruncie rzeczy to była pocieszająca myśl. Że nie tylko on ma taki problem... Że nie tylko on musi się ukrywać.
Ale... No właśnie, "ale"... Pomimo podobieństw, ich sytuacja wyglądała jednak zupełnie inaczej. Nawet gdyby jakimś cudem ich związek wyszedł na jaw... Cóż, Tonks to jednak nie Snape. Pewnie miałyby nieprzyjemności, ale gdyby ktoś się dowiedział, że były Śmierciożerca, wciąż podejrzewany przez większość czarodziejskiego świata o pozostawanie wiernym sługą Voldemorta, najbardziej znienawidzony nauczyciel w szkole ma romans ze Złotym Chłopcem, Wybrańcem, największą nadzieją czarodziejskiego świata...
Nie, to jednak nie było to samo. Nikt by tego nie zaakceptował. Wszyscy by się od niego odwrócili. Wiedział o tym.
Ale... ale wiedział też, nie, był niemal całkowicie pewien, że potrafiłby to poświęcić. Potrafiłby poświęcić wszystko... aby z nim być.
Chociaż pewnie nigdy nie dostanie tego, o czym najbardziej marzył. Tak, to prawda, że był coraz bliżej, ale ta jedna rzecz nadal wydawała mu się tak odległa... I kiedy widział, jak Tonks tak od niechcenia, tak lekko, bez żadnego problemu daje ją Lunie... jak daje jej wszystko...
Zagryzł wargę i potrząsnął głową. Musi o tym zapomnieć. O wszystkim zapomnieć. O smutku, o tęsknocie, o samotności. Tak. Zapomnieć. To był dobry plan.
*
Kiedy Harry wrócił do gospody, Ron i Hermiona siedzieli przy stoliku, pochyleni ku sobie, a Hagrid nadal spał. Opadł ciężko na ławkę i westchnął.
- Och, Harry. - Hermiona oderwała się od Rona, mocno zaczerwieniona. - Nie zauważyliśmy, kiedy wróciłeś. A gdzie Luna i Tonks?
- Ach, one... ee... postanowiły jeszcze trochę zostać, bo stwierdziły, że tutaj jest... za gorąco. Tak, za gorąco - wymamrotał szybko, rozglądając się za pozostawioną przez Tonks butelką. Przecież widział jak ją gdzieś tutaj odstawiała.
- Och, to.. dobrze - mruknęła Hermiona, spoglądając na ciągnącego ją za rękaw Rona. Przez chwilę wyglądała, jakby walczyła ze sobą, rozdarta pomiędzy czymś, co najwyraźniej chciała kontynuować a elementarnym poczuciem obowiązku. Ale widząc, że Harry'ego bardziej interesuje podłoga, odwróciła się do Rona i uśmiechając się nieśmiało, pozwoliła mu przyciągnąć się do kolejnego pocałunku.
Harry zsunął się z krzesła i zaczął na kolanach przeczesywać podłogę. Starał się nie zwracać uwagi na dłoń Rona, uparcie wędrującą pod spódniczkę Hermiony, która równie uparcie próbowała go powstrzymywać i ciągle ją odsuwała.
Jest! Ciemna, zakorkowana butelka stała za krzesłem pochrapującego głośno Hagrida. Harry dorwał ją, wygrzebał się spod stołu, przysunął sobie kufel z resztką piwa kremowego i nalał do pełna znajdującej się w butelce przezroczystej cieczy. Zapach, który uderzył w jego nozdrza, kiedy przysunął trunek do ust, wycisnął mu niemal łzy z oczy. Opuścił powieki i wziął łyk.
W pierwszej chwili miał wrażenie, jakby napił się płynnej lawy. Piekły go wargi, język i przełyk i obawiał się, że tak je sobie poparzył, że powstaną bąble. Otworzył załzawione oczy i spojrzał na migdalących się Rona i Hermionę.
Wszędzie. Wszędzie wszyscy się obmacywali, całowali i robili wszystkie te rzeczy, których on nie mógł robić.
Cholera!
Poczuł, że wzrasta w nim frustracja. Skoncentrował rozmywający się wzrok na swoim kuflu i powziął decyzję. Przyłożył go do ust i wziął kolejny łyk. I kolejny. I jeszcze jeden. Po jakimś czasie stracił rachubę i z zaskoczeniem zauważył, że napój nie był jednak aż tak okropny, jak na początku. Może po jakimś czasie traci swą moc?
Pamiętał, że wypił chyba cały kufel. I że nalał sobie kolejny. Nie, raczej nie. Miał taki zamiar, ale jakoś po pewnym czasie uświadomił sobie, że w butelce już nic nie ma. Albo może to było po trzech kuflach?
I chyba wróciła Luna i Tonks. Tak mu się przynajmniej wydawało. I Tonks coś do niego krzyczała. I Hermiona krzyczała. I ogólnie wszyscy się jakoś głośno zachowywali. I ciągle nim potrząsali. A przecież chciał tylko wspiąć się na czubek choinki. Było tam takie jasne światełko i wydawało mu się niezwykle wręcz interesujące. Migotało i w ogóle.
A później nagle znalazł się na dworze. Razem z mnóstwem innych ludzi. Wyglądali jakby gdzieś szli. I cieszył się, że nie tylko on się tak zatacza. Było głośno. Wszyscy się śmiali. Ale jemu nie chciało się śmiać.
Chciał do Severusa.
Potem pamiętał schody. Wszyscy go wyprzedzili. Jak oni mogli tak szybko chodzić? On musiał robić dwa kroki w tył, zanim udawało mu się wykonać jeden do przodu. Robiło się coraz ciszej i ciszej. Aż w końcu zrobiło się zupełnie cicho. Harry przystanął i próbował się rozejrzeć, ale szybko zrezygnował, kiedy wszystko nagle zawirowało i niemal się przewrócił.
Był sam. I chciał do Severusa.
Chciał się z nim zobaczyć. Bardzo chciał. Rozpaczliwie chciał. Tęsknił za nim. Pamiętał, jak tęsknił. Tęsknił, prawda? Tak, chyba tak.
I chyba jeszcze przed chwilą byli tutaj inni. Pamiętał, że za nimi szedł. Tak mu się przynajmniej wydawało.
Ponownie rozejrzał się po rozchodzących się we wszystkich kierunkach korytarzach.
Gdzie miał iść? Chyba do dormitorium. Tak, raczej tak. Pewnie wszyscy tam poszli. I on też musiał iść. Ale zaraz... którędy się tam szło? Chyba jakoś... w prawo. Tak, pewnie tak.
Skręcił w lewo i zatrzymał się po kilku niepewnych krokach. Może lepiej będzie, jeżeli założy pelerynę niewidkę, na wypadek, gdyby natknął się na Filcha?
Zarzucił na głowę kaptur bluzy i starając się nie robić hałasu, zaczął skradać się korytarzem. Nie było to wcale łatwe, kiedy podłoga uciekała mu spod nóg, a ściany niebezpiecznie ciągnęły go w swoją stronę. Ale w końcu, odbijając się czasami od jednej z nich i nie potrafiąc nawet powiedzieć, gdzie jest góra, a gdzie dół, ponieważ wszystko wokół niego wirowało, dotarł pod portret Grub...
Stanął, a właściwie zachwiał się, i zmarszczył brwi. Grubej Damy nie było na swoim portrecie. A w zasadzie to nie było żadnego portretu. Przed oczami widział tylko falujące dziwnie, ciężkie, drewniane drzwi. Zamrugał kilka razy, jakby spodziewając się, że jeżeli zamknie oczy, to portret się pojawi, ale nic takiego się nie wydarzyło. Wzruszył więc ramionami i wypowiedział głośno i wyraźnie:
- Wierzba Bijąca.
Drzwi nie zareagowały. Spojrzał na nie wyzywająco i powtórzył:
- Wierzba Bijąca.
Nic się nie wydarzyło. Dziwne. Był pewien, że to dobre hasło. Jeszcze rano działało.
- No otwórzcie się, wy głupie... Au! - syknął, kiedy kopnął w drewnianą powierzchnię, a ona okazała się zadziwiająco i boleśnie twarda. Nie widząc więc innego wyjścia, zaczął uderzać w nią pięściami.
- Ron! Ron! Wpuść mnie! Ron!
Ale nic się nie działo. Drzwi pozostały zamknięte. Harry westchnął z rezygnacją i osunął się na podłogę.
Dobra, jeżeli nikt go nie chce wpuścić, to będzie spał tutaj! Oparł się plecami o drzwi, podwinął kolana i opuścił głowę. Dziwne, ale kiedy zamykał oczy, to wszystko wirowało jeszcze bardziej. I to wcale a wcale nie było przyjemne.
Potrząsnął głową, próbując pozbyć się wykwitających mu pod powiekami, kolorowych plam, ale wtedy drzwi otworzyły się i Harry, pozbawiony oparcia, wpadł do środka. Uderzył głową o posadzkę i zacisnął powieki, czując tępy ból w czaszce.
- Ała! - jęknął. - To nie było miłe. Mogłeś na mnie zaczekać, Ron. I co się stało z Grubą Damą? Wyjechała? - mamrotał, próbując otworzyć oczy.