Выбрать главу

Na obiad postanowił jednak zejść, na wypadek, gdyby nauczyciele zaczęli zastanawiać się, gdzie podział się ich Złoty Chłopiec. I kiedy tylko przekroczył próg Wielkiej Sali, doznał wielkiego zaskoczenia. Nie zobaczył Snape'a, ale nie było to wielkie zaskoczenie. Przy stole nauczycielskim, przy którym zgromadzono wszystkich uczniów i nauczycieli, którzy postanowili zostać na święta w Hogwarcie, siedziała Luna. I Tonks. Naprzeciw siebie. A oprócz nich pięcioro młodych Ślizgonów, czterech Puchonów w różnym wieku i dwóch Krukonów wyglądających na pierwszorocznych. Z Gryffindoru nie było nikogo. Harry zamrugał i ruszył w kierunku końca sali. Dumbledore powitał go uprzejmym skinieniem głowy, a Luna uśmiechnęła się do niego promiennie. Harry usiadł pomiędzy Krukonem i Puchonem i uprzejmie przywitał się z każdym z nauczycieli. Oprócz Tonks, Dumbledore'a i profesor McGonagall, na święta pozostała także profesor Sprout, profesor Sinistra, Hagrid i profesor Flitwick. No i Snape. Dla Harry'ego równie dobrze wszyscy pozostali mogliby zniknąć. To było trochę nie w porządku wobec Luny i Tonks, ale to przecież nie o świętach z nimi marzył przez kilka ostatnich tygodni.

A więc Luna i Tonks także miały ten sam plan, co Harry i Snape. Na to wyglądało. Szczególnie, kiedy tak miło się do siebie uśmiechały. Harry zagryzł wargę i zabrał się za ziemniaki z sosem czosnkowym.

Niewiele rozmawiali. Dumbledore opowiadał coś profesor Sprout, a Hagrid przez cały czas uśmiechał się do Harry'ego i dopytywał, kiedy dokładnie go odwiedzi. Harry obiecał, że następnego dnia. Planował iść jeszcze później, ale przecież nie mógł aż tak zwlekać, aby półolbrzym nie pomyślał, że wcale nie ma na to ochoty i żeby się na niego nie obraził.

Luna nie odzywała się wiele. Rozglądała się wokół nieco rozmarzonym wzrokiem i powiedziała Harry'emu, że wygląda na bardzo radosnego i podekscytowanego. Jakby na coś czekał.

To byłoby głupie udawać, że tak nie jest, bo wiedział, że jakąkolwiek wymówkę by nie wymyślił, to Luna i tak nie uwierzyłaby mu. Ponieważ widziała prawdę. Dlatego po prostu skinął głową i pozwolił, by jego usta rozciągnęły się w uśmiechu.

- Połamania przyrodzenia - odparła radośnie i Harry przez kilka minut miał poważne problemy z oddychaniem po tym, jak zakrztusił się ziemniakiem. Dopiero dzięki pomocy pani Pince, która podbiegła do niego i przy pomocy różdżki cisnęła w jego plecy silne pole uderzeniowe, udało mu się złapać haust powietrza.

Luna patrzyła na niego wyraźnie przestraszona.

- Przepraszam, jeżeli powiedziałam coś nie tak, Harry. Kilka razy słyszałam, jak moi dalecy mugolscy krewni życzyli sobie tego, kiedy na coś czekali. Tylko, że oni mówili o nogach, ale chyba nikt nie chciałby połamać sobie nóg, bo to bardzo bolesne. A potem, kiedy bawili się w zjeżdżanie po poręczy i najmłodszy z nich nagle zaczął wrzeszczeć jak opętany i dziwnie piskliwym głosem powiedział mojej ciotce, że "uszkodził sobie przyrodzenie", to pomyślałam, że to chyba jest nawet bardziej bolesne, niż złamanie obu nóg. No i tak samo trudno się po tym chodzi, ponieważ on tylko leżał na podłodze i się wił. Więc pomyślałam, że lepiej jest życzyć właśnie tego. Bo jak raz życzyłam połamania nóg mojej ciotce, kiedy miała jechać na jakieś mugolskie zabiegi przeciw reumatyzomywomowi, czy jakoś tak, to strasznie zaczęła na mnie krzyczeć - zakończyła Luna i odetchnęła głęboko, spoglądając na Harry'ego, który odwdzięczył się nieco nerwowym uśmiechem i pomyślał sobie w duchu, że Luna jest wspaniałą przyjaciółką, ale gdyby miał być z nią w związku, to chyba musiałby codziennie zażywać eliksiry, które przynajmniej częściowo potrafiłyby stępić jego poczucie rzeczywistości. Albo zacząłby się narkotyzować.

Patrząc na zerkające ukradkowo na siebie Lunę i Tonks, przypomniał sobie o czymś. Snape powiedział, że złoży raport na Tonks. Ale wyglądało na to, że pomiędzy Nimfadorą a dyrektorem wszystko było w najlepszym porządku. Dumbledore pochwalił jej tęczowy kolor włosów i wyraził nadzieję, iż oznacza on tylko jedno - że Tonks jest w Hogwarcie bardzo szczęśliwa. Nieco nerwowych spojrzeń pojawiło się dopiero, kiedy zapytał o to, jak udała się impreza, ale wszyscy, którzy na niej byli, łącznie z Harrym, zapewnili, że była naprawdę świetna i że nie mogą się doczekać następnej.

Czy to oznaczało, że Snape zrezygnował? Nie, to nie w jego stylu. Może po prostu postanowił zaczekać i zrobić to po świętach? Dla Harry'ego? Możliwe. Ta myśl rozgrzała go i dokończył obiad z uśmiechem na twarzy i w bardzo dobrym humorze.

Po posiłku, nie oglądając się na nikogo i z nikim nie rozmawiając, wrócił szybko do dormitorium. Był zbyt podekscytowany. Teraz myślał już tylko o świątecznej kolacji i o tym, co wydarzy się po niej. A nie miał najmniejszych wątpliwości, że coś się wydarzy.

Kiedy tylko rzucił się na łóżko, poczuł ciepło w kieszeni. Wyjął kamień, a jego serce zaczęło bić nieco szybciej. Odczytał wiadomość:

Po kolacji, w moich komnatach.

Teraz serce Harry'ego przyspieszyło już tak, że przez kilkanaście minut miał problem z uspokojeniem go. Był tak cholernie podekscytowany, że przez jakiś czas krążył tylko po pomieszczeniu, nie wiedząc, co powinien teraz zrobić, w jakiej kolejności to zrobić i czy w ogóle coś robić.

Po krótkim namyśle postanowił wdrożyć w życie swój "przebiegły" plan. Myślał o nim już wcześniej, lecz wciąż trochę się obawiał. Ale co tam, w końcu ma spędzić z Severusem święta, musi więc wprowadzić nieco świątecznego nastroju w jego mroczne komnaty! Wezwał Zgredka i poprosił go o dostarczenie kilku łańcuchów, świecidełek i jakiejś małej choinki, bo chciał "udekorować jeszcze trochę swoje dormitorium". Zgredek jak zwykle wykazał się przesadnym entuzjazmem i przyniósł mu cały wór różnego rodzaju ozdób świątecznych. Harry spędził dobrych kilkanaście minut na wybieraniu z niego jakichś odpowiednich kolorystycznie i nieprzesadnie złoconych łańcuchów i girland. Skupił się raczej na zieleni i srebrze. No i czerwieni. Musiał przecież wprowadzić nieco swojej osobowości. Wszystko zapakował do mniejszego worka, po czym wykradł się z dormitorium w pelerynie niewidce i ukrył go za posągiem wściekłego ghula, znajdującym się tuż przy schodach prowadzących do lochów, po czym szybko wrócił na górę. Zabierze go, kiedy będzie szedł do Snape'a.

Do kolacji pozostało jeszcze kilka godzin. Skrajną głupotą byłoby rozpoczęcie przygotowywania się do niej już teraz. Ale Harry w swoim obecnym stanie nie myślał zbyt racjonalnie. Najpierw przekopał się przez swój kufer, wyciągając z niego nową, czerwoną koszulę i czarny krawat. Były pogniecione, a więc rzucił na nie zaklęcie wygładzające. Ze spodniami nie poszło mu już tak łatwo. Wiedział, jak zreperować okulary, ale naprawa podartych i zakrwawionych spodni nie była już tak prosta i spędził dobrych kilkanaście minut na wertowaniu podręcznika do zaklęć. Po jakimś czasie, kiedy najpierw zabarwił spodnie na fioletowo, a następnie zmniejszył je i zamienił w tekturowe, udało mu się je w końcu załatać i wyczyścić. Poszłoby szybciej, gdyby nie to, że jedyne, o czym myślał, to Snape. Nie potrafił skupić się nawet na tak prostej czynności jak zawiązanie krawatu. Po obowiązkowym prysznicu, kiedy ubrał się w końcu i zmniejszył prezent dla Severusa tak, aby zmieścił mu się do kieszeni i kiedy stanął przed lustrem, aby sprawdzić wyniki swoich zabiegów, zegar w Pokoju Wspólnym wybił punkt osiemnastą.