"W ogóle nie zwrócił na mnie uwagi, jakbym był powietrzem, a przecież wczoraj..." - myślał jeszcze przez jakiś czas przed zaśnięciem, wciskając twarz w poduszkę i bojąc się zasnąć. Nie chciał poczuć się ponownie, tak jak wtedy, kiedy Snape niespodziewanie zniknął, zostawiając Harry'ego samego w ciemności, na pastwę snów, w których czekały na niego wszystkie rzeczy, które przez cały dzień spychał gdzieś głęboko w sobie.
* * *
Eksplozja oślepiającego światła przeniosła Harry'ego do pogrążonego w ciemności schowka.
Snape stał nad nim, a na jego twarzy malował się wyraz obrzydzenia. Patrzył na Harry'ego z gniewem, jednak Gryfon czuł, że gniew ten nie był skierowany na niego. Harry widział surowe oblicze nauczyciela, który spogląda na niego, ale go nie widzi, jakby Harry'ego tam nie było, jakby był niewidzialny. Ale wyraz obrzydzenia nie znikał z jego groźnej twarzy.
Słowa "Dość już!" zadudniły echem wokół niego, jakby odbijając się od odległych ścian jaskini.
Zrobiło się ciemno. Zimno. Ale Harry'ego rozpierała niewytłumaczalna radość.
Śmiał się.
Wysoki, zimny śmiech wydobywał się z jego gardła.
Długie, białe palce, jak u trupa, pogładziły coś owiniętego wokół jego ramion.
Na granicy jego widzenia stała jakaś ciemna postać otoczona mrokiem.
To ona była powodem jego radości.
Tak, tak, tak! Właśnie tak!
Nastąpiła eksplozja światła, a Harry poczuł przeszywający ból w czole.
Zimny szept "Dopilnujesz tego!" wyrwał się z jego gardła.
Zobaczył wykrzywioną grymasem wściekłości twarz Draco Malfoya. Dostrzegł głęboki mrok w jego błękitnych oczach, które teraz miały barwę pochmurnego, burzowego nieba.
Białe, piekące światło ponownie zalało oczy Gryfona i następna rzeczą, jaką zobaczył było sklepienie nad swoim łóżkiem. Blizna bolała go tak, jakby ktoś przed chwilą wypalił ją rozżarzonym do czerwoności pogrzebaczem. Serce próbowało przebić się przez klatkę piersiową i wyskoczyć na zewnątrz.
Co to było? Czy to był Voldemort?
Harry z przerażeniem przypominał sobie radość, która go rozpierała i ten ostry, kłujący śmiech, który nadal dźwięczał w jego uszach. Rozejrzał się po pokoju. Ron spał spokojnie w swym łóżku. Harry chciał podbiec do niego i go obudzić. Musiał porozmawiać z kimś o tym, co przed chwilą mu się śniło.
Kim była ta postać w cieniu? Z czego Voldemort tak się cieszył? Co miał oznaczać ten mrok w oczach Malfoya? Czy Ślizgon planuje coś z Voldemortem? Chociaż to wyglądało bardziej, jakby Malfoy był zły na niego. Ale Malfoy zły na Voldemorta? Za co?
Do Harry'ego powróciło wspomnienie obrzydzenia na twarzy Snape'a i gniewu w jego oczach.
Nie, wtedy Snape nie patrzył na niego z obrzydzeniem. Pamiętał przecież jego płonące spojrzenie, pamiętał jego erekcję.
To był tylko głupi sen. To nie mogło być prawdziwe. Voldemort też musiał być tylko snem. Przecież połączenie zostało zerwane w zeszłym roku. Tak powiedział Dumbledore.
Harry zamknął oczy, próbując uspokoić oddech i bicie serca.
Uczucie niepokoju nie chciało go jednak opuścić i zagnieździło się w jego sercu niczym pasożyt, wysysając z niego wszystkie pozytywne emocje.
Delikatnie dotknął blizny. Ból powoli ustępował i teraz był tylko wspomnieniem.
A może to też mu się przyśniło.
_______________
* "A dangerous mind" by Within Temptation
--- rozdział 07 ---
7. Stranger.
I'm not a stranger
No I am yours
With crippled anger
And tears that still drip sore*
Harry przemierzał korytarze szybkim krokiem. Szata powiewała za nim, kiedy mijał kolejne drzwi i schody, podążając wciąż w dół. Spieszył się. Lekcja Eliksirów już prawie się rozpoczęła.
Wracał właśnie ze spotkania z Luną. Miło było się z nią zobaczyć, by chociaż na chwile oderwać się od posępnych myśli.
Trochę się o nią martwił. Krukonka była ostatnio bardzo blada, a jej ciałem wstrząsał dziwny, przypominający czkawkę kaszel. Chciał ją nawet zabrać do pani Pomfrey, ale dziewczyna uznała, że w jej gardle zagnieździły się Krztuszajki Ostropióre i jedynie Aluminiowy Medalion z kolekcji jej ojca mógłby ją uzdrowić i jeżeli Harry nie potrafi go zdobyć, to bardzo go przeprasza, ale nie może jej w niczym pomóc. Zapewniła go, że napisze do tatusia jeszcze tego popołudnia i, żeby Harry się nie martwił.
Harry się jednak martwił. Podejrzewał, że medalion zrobiony z mugolskiej substancji zwanej aluminium nie na wiele jej pomoże. Rodzina Lovegoodów miała dziwne upodobania, jeżeli chodziło o to, co było dla nich magiczne. Dziwił się, że Luna nie zaczęła jeszcze czcić rzeczy takich jak przepalone żarówki, a w jej uszach nie pojawiły się kolczyki w kształcie zawleczek do otwierania puszek. Harry uznał jednak, że nie warto wchodzić z nią w jakiekolwiek dyskusje, szczególnie, że miał niedługo zajęcia.
Przez cały poranek obawiał się tej lekcji. I nawet spotkanie z Luną nie rozwiało tego niepokoju. Chociaż można by rzec, że jego myśli na chwilę zostały skierowane na inny tor. Jednak podążając wiaduktami i bocznymi uliczkami, powracały właśnie na główna drogę wprawiając Harry'ego w stan nerwowego podniecenia.
Teraz, kiedy zmierzał do komnaty w lochach, jego serce wygrywało w piersi serenady strachu, podsycanego obawą o przyszłość. Swoją własna przyszłość.
To miała być jego pierwsza lekcja eliksirów od... od...
Niech to szlag! Nie potrafił nawet o tym pomyśleć bez zająknięcia się i denerwującego pieczenia na policzkach.
Pierwszy raz spotka się ze Snape'em na lekcji odkąd - Harry poczuł się przez chwilę tak, jakby ktoś wylał mu na twarz wiadro wrzącego oleju - odkąd widział jego erekcję i miał ją w ustach. Nie potrafił sobie wyobrazić, że będzie w stanie przeżyć tę lekcję z obojętną maską na twarzy. Po prostu nie potrafił.
Co będzie, jeżeli Snape do niego coś powie? Co będzie, jeżeli spojrzy na Harry'ego, a Harry przypomni sobie sytuację, kiedy to spojrzenie wbijało go w ścianę i zapierało dech w piersiach?
Harry bał się tego, co może zrobić, ale całą siłą woli postanowił nad sobą panować. Miał cichą nadzieję, że Snape nie będzie go zbytnio prowokował, ale ciche nadzieje mają to do siebie, że nikt ich nie słyszy...
Kiedy Harry dojrzał w oddali zamknięte już drzwi klasy eliksirów, jego serce załomotało.
"Cholera! Chyba się spóźniłem!" - pomyślał, przyspieszając do biegu. Wyhamował przed drzwiami i otworzył je z rozmachem.
Odetchnął z ulgą.
Wszystkie oczy, co prawda, skierowały się n niego, ale uczniowie nie skończyli jeszcze wyjmować przyborów. Harry rozejrzał się po klasie, zamykając cicho drzwi.
Serce Gryfona zabiło mocniej, kiedy dojrzał Mistrza Eliksirów.
Stał tam.
Ciemny, bijący chłodem posąg otulony czarną peleryną. Zawsze wyniosły, zawsze dumny.
"I czasami nabrzmiały" - pomyślał Harry ze złośliwą satysfakcją.
Do jego mózgu dopiero po chwili dotarła informacja, że - niezgodnie z jego przewidywaniami - Snape, zamiast ukarać Harry'ego utratą punktów i kilkoma kąśliwymi uwagami, spojrzał na niego przelotnie i powrócił do wypisywania ingrediencji na tablicy.
Coś było nie tak.
Harry podszedł do swoich przyjaciół, szybko wyjaśnił im szeptem, gdzie się podziewał, jednocześnie wyjmując przybory i książki, ale druga część jego umysłu w tej samej chwili analizowała sytuację.