Выбрать главу

Snape zmarszczył brwi.

- Lista jest bardzo długa, a chętnych do przysłużenia się Czarnemu Panu nie brakuje. Możemy tylko się przyglądać.

- Znasz jakieś nazwiska?

Severus pokręcił głową. Na jego twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień.

- Ataki są przeprowadzane prawie natychmiast. Nazwiska poznajemy dopiero podczas spotkania.

Dyrektor wyglądał na niebywale zmęczonego. Ostatnie miesiące pogłębiły tylko sieć zmarszczek przecinających jego wychudzoną, bladą twarz. Zamknął oczy i siedział przez chwilę w ciszy, wsłuchany w swoje myśli. Mistrz Eliksirów czekał cierpliwie. Ostatnimi czasy dyrektor coraz częściej popadał w stany przygnębienia.

Z piersi dyrektora wyrwało się ciche westchnienie.

- On wygrywa, Severusie, a my nic nie możemy na to poradzić. Nasi sprzymierzeńcy się wykruszają. Voldemort już teraz panuje nad połową Europy, a jego macki zaczynają już sięgać wgłąb innych kontynentów. Naszą jedyną nadzieją jest młodzież, ale przecież nie poślę ich na wojnę.

Snape nic nie odpowiedział. Słyszał takie przemowy już tyle razy, że stały się dla niego wręcz nudne.

- Jedyne, czego mu brakuje do pełnego zwycięstwa, to Harry.

Twarz Mistrza Eliksirów nie poruszyła się.

- Musisz mnie natychmiast poinformować, gdyby Voldemort przedsięwziął jakiś plan wobec Harry'ego. To jest priorytet, Severusie. Musimy go chronić za wszelką cenę.

Błękitne oczy Dumbledore'a wbijały się w czarne oczy Snape'a, jakby dyrektor chciał wtłoczyć mu te słowa wprost do głowy, by podnieś ich wagę.

Mężczyzna pokiwał głową na znak zrozumienia, nie zrywając kontaktu wzrokowego. Dumbledore uśmiechnął się bladym, zmęczonym uśmiechem.

- Cieszę się, że mogę ci ufać, Severusie.

- Czy mogę już odejść, dyrektorze?

- Tak, proszę - Dumbledore machnął ręką. - Informuj mnie na bieżąco.

Snape kiwnął sztywno głową, po czym wstał i nie oglądając się, opuścił gabinet dyrektora.

Bardzo szybko przemierzył drogę z wieży do swoich zacisznych komnat w lochach. Było już późno i ostatni uczniowie umykali mu spod nóg.

Severus wszedł do swojego gabinetu, przemierzył go w kilku krokach i znalazł się w swych prywatnych komnatach. W kominku cicho syczał ogień, wydobywając z ciemności zastawione książkami półki. Severus skierował się w stronę ciemnego, odległego kąta, gdzie na podwyższeniu z marmuru, ozdobionego srebrnymi wężami, owiniętymi wokół podstawy, stała duża misa wykonana z tego samego materiału.

Snape stanął nad Myślodsiewnią i wyciągnął różdżkę. Pomachał nią nad misą i srebrnobiała płynno-lotna substancja znajdująca się w zagłębieniu ożyła. Mistrz Eliksirów przez chwilę operował różdżką, jakby przesuwał niepotrzebne myśli i wyszukiwał w nich czegoś.

W końcu znalazł.

Powoli zaczął obracać różdżkę w palcach, jakby nawlekał na nią srebrzystą nić. Na powierzchni substancji zamajaczyła przez chwilę twarz Czarnego Pana, zastąpiona po chwili obrazem zielonych, błyszczących oczu ukrytych za okularami.

Kiedy obrazy i myśli ponownie trafiły do głowy Mistrza Eliksirów, wszystko nagle znikło, a powierzchnia w Myślodsiewni na powrót stała się gładka i mlecznobiała.

* * *

W tym samym czasie Harry Potter leżał skulony pod przykryciem w swoim łóżku i nienawidził siebie każdą komórką swojego ciała.

Nienawidził swojej słabości, która skłoniła go do tego, co dzisiaj zrobił. Nienawidził swojego ciała, które reagowało impulsywnie i niezrozumiale i nie dało się nad nim zapanować, chociaż bardzo się starał. Nienawidził swojej słabej woli, która poddawała się na jedno słowo, jedno zbliżenie, jeden dotyk.

Ale najbardziej ze wszystkiego nienawidził Severusa Snape'a, który potrafił to wszystko wykorzystać i skierować przeciw Harry'emu. Nienawidził go!

* * *

- Hermionooo...

- Nie napiszę tego za ciebie! Wybij to sobie z głowy.

- Hermionooo...

Hermiona zamknęła oczy, czując, że zaraz przestanie nad sobą panować.

Siedziała razem z Ronem nad wyjątkowo długim i ciężkim wypracowaniem z Historii Magii. Harry'ego z nimi nie było. Szczerze mówiąc, to nie pokazywał się od wczorajszego wieczoru. Przyszedł w połowie kolacji, zarumieniony i nieobecny myślami. Co prawda, ostatnio przez cały czas zachowywał się bardzo dziwnie, ale przez ostatni tydzień był tak milczący i zamknięty w sobie, iż dziewczyna zaczęła się poważnie o niego obawiać. A wczoraj podczas kolacji skubnął tylko trochę puddingu, po czym oświadczył, że nie jest głodny i nie czekając na nich, udał się do dormitorium. Ron powiedział, że kiedy wrócił, Harry już spał, ale Hermiona podejrzewała, że tylko udawał, żeby uniknąć niewygodnych pytań.

Coś niedobrego działo się z nim ostatnio. Coś bardzo niedobrego. A w to wszystko zamieszany był Snape i Hermionie bardzo się to nie podobało.

Miała swoją teorię na ten temat, ale sama myśl o tym przyprawiała ją o zawroty głowy. Na razie postanowiła odsunąć ją od siebie jak najdalej, dopóki się nie upewni. Modliła się, by chociaż raz okazało się, że nie ma racji.

- Hermiono, no! Pomóż mi, bo nie zdążę na trening, a chcę zobaczyć Harry'ego.

Hermiona wydęła pogardliwie usta.

- Miałeś cały wczorajszy wieczór na pisanie.

Ron jęknął przeciągle i oparł czoło o pergamin, rozmazując przy okazji to, co właśnie napisał.

- Nie masz serca, wiesz?

- Mam za to skończone wypracowanie. W przeciwieństwie do ciebie - odparła Gryfonka stawiając kropkę i podpisując się zamaszyście. Kątem oka dostrzegła zrozpaczoną minę Rona. Och, jakże denerwował ją jego błagalny wzrok.

- Och, dobrze! Daj mi to! - warknęła, wyrywając mu pergamin i zabierając się za kreślenie i poprawianie.

Na piegowatej twarzy zobaczyła jaśniejący, pełen nieopisanej wdzięczności uśmiech.

- Kocham cię, wiesz? - wyszczerzył się Ron i zerwał się, by pobiec na trening. Hermiona poczuła jak, wbrew jej woli, jej twarz oblewa się rumieńcem.

Och tak, niesłychanie ją to denerwowało.

* * *

- Co ty wyprawiasz, Harry? - krzyk Angeliny niósł się echem po szkolnych błoniach.

Kolejny już raz donośny odgłos gwizdka przerwał dobrze zaplanowany atak na bramkę i sprawił, że cała drużyna kompletnie się pogubiła. Wszyscy byli coraz bardziej zdenerwowani. Łącznie z publicznością.

Harry kolejny już raz wleciał wprost przed szarżujących na bramkę ścigających. W ciągu zaledwie pół godziny treningu kilka razy przeszkodził w akcji, kilka razy omal nie dostał tłuczkiem i kilka razy przeoczył fruwającego mu praktycznie przed nosem złotego znicza. A kiedy myślał już, że nie może być gorzej, wpadł na Katie Bell i złamał jej miotłę.

Najchętniej uciekłby stąd najszybciej i najdalej, jak to możliwe.

To wszystko była wina Snape'a!

Harry nie potrafił się skupić nawet na tym, żeby lecieć prosto przed siebie. Kompletnie nie panował nad miotłą.

Wściekłe spojrzenia kolegów z drużyny i rozczarowane spojrzenia osób na trybunach skutecznie uniemożliwiały mu grę i rozpraszały go jeszcze bardziej.

Potrafił myśleć tylko o Snapie i o gorących, upojnych chwilach w schowku na eliksiry wczorajszego popołudnia. Znowu TO zrobił. Uległ mu. Nie potrafił mu się oprzeć. Pozwolił, by Snape przejął kontrolę nad jego sercem, umysłem i ciałem.

Był słaby. Zawsze w pobliżu Snape'a stawał się słaby i bezbronny, jakby nie miał własnej woli, jakby nie potrafił w ogóle sprawować kontroli nad tym, co robił.

Nie rozumiał tego.

Wiedział, że Snape po prostu wykorzystuje jego słabość, a jednak godził się na to. Więcej - sam tego pragnął.

Mistrz Eliksirów smakował tak cudownie...