Выбрать главу

Tak, tak, tak! Właśnie tak! Wprost wyśmienicie! - Triumfalny śmiech Voldemorta rozsadzał bębenki w uszach, ale obraz zniknął tak szybko, jak się pojawił, zastąpiony sceną w gabinecie Mistrza Eliksirów, na środku którego stali Malfoy i Snape. Mężczyzna pochylał się nad Ślizgonem i syczał mu prosto w twarz:

- Nie zbliżaj się do niego. Potter jest nietykalny. Nie może mu spaść włos z głowy! Czy to jasne?

- Dlaczego? - Malfoy zaciskał pięści, w jego szarych oczach połyskiwał bunt. - Dlaczego on jest taki ważny? Dlaczego Czarny Pan kazał mi uciszać wszelkie plotki na temat tego, co wydarzyło się na Eliksirach, i dopilnować, by żaden nauczyciel się o tym nie dowiedział? Ślizgoni zaczęli mnie przez to nienawidzić! Przestali się ze mną liczyć! Wszystko z powodu Pottera!

- To nie twoja sprawa. Przyrzekłeś Czarnemu Panu, że się tym zajmiesz, więc oczekujemy, że wywiążesz się ze swego obowiązku. Nie musisz znać powodów. Czy mam mu przekazać, że się wycofujesz? Że postanowiłeś nie wykonać jego polecenia?

W oczach chłopaka pojawił się strach.

- Nie, ale...

Snape wyciągnął różdżkę i na twarz Malfoya wypłynęło autentyczne przerażenie.

- Nie mam czasu się z tobą bawić. Poniesiesz karę za swoje nieposłuszeństwo. Crucio!

Pomieszczenie rozmyło się i zmieniło w klasę Eliksirów. Harry i Snape stali naprzeciw siebie, wbijając w siebie gniewne spojrzenia. I o ile spojrzenie Harry'ego było raczej krzykiem rozpaczy i buntu, w oczach Snape'a widać było jedynie zimne wyrachowanie i stalową nienawiść.

- Mogę cię pieprzyć, Potter. Ale nie oczekuj ode mnie niczego więcej - warknął Snape, kładąc nacisk na każde wypowiedziane słowo. Jakby nasączał je jadem, którego zadaniem było ukąsić. Śmiertelnie.

Harry skrzywił się. Gniew w jego oczach rozpalił się jeszcze większym płomieniem.

- Nie będę tylko twoją dziwką! - krzyknął.

Oczy Snape'a zwęziły się tak bardzo, że zostały z nich jedynie wąskie szpary. Stały się lodowato zimne.

- W takim razie będziesz dla mnie nikim.

Oczy Harry'ego rozszerzyły się. Zniknął z nich cały gniew, cały bunt. Pozostało jedynie pęknięcie, szczelina, przez którą wylewał się ból i rozczarowanie.

Do diabła! Pozwoliłem mu się sprowokować.

- W takim razie nie będę już więcej panu przeszkadzał, panie profesorze - powiedział cicho Harry i odwrócił się plecami do Snape'a, ruszając w stronę drzwi.

Cholerny Potter! Nie pójdzie z nim tak łatwo, jak myślałem. Będzie żebrał o te ochłapy czułości tak długo, dopóki mu ich nie dam. Trudno, będę musiał pójść na kompromis i zmusić się do tego, inaczej jeszcze gotów jest mi się wymknąć... - W oczach mężczyzny patrzącego na to, jak Harry, chwiejąc się, dociera do drzwi i znika za nimi, pojawił się płonący gniew. - Cholerny, przeklęty Potter!

Obraz rozmył się i w klasie pojawili się uczniowie. Siedzieli cicho w ławkach, pracując nad eliksirem. Wszyscy oprócz Harry'ego i Hermiony, których w ogóle nie było w sali. Snape siedział przy biurku ze wzrokiem utkwionym w drzwiach. Na jego twarzy malowała się wściekłość.

Po chwili klamka poruszyła się i do klasy weszła Hermiona. Miała zaciśnięte usta i wydawała się być lekko przestraszona, ale w jej oczach płonęła zaciętość. Snape podniósł się powoli, wbijając w nią wyczekujące spojrzenie. Wszyscy przerwali pracę i odwracali się, kiedy szła pomiędzy stolikami, kierując się w stronę emanującego gniewem nauczyciela. Gryfonka zatrzymała się i podniosła rękę, wyciągając w stronę mężczyzny niewielką kartkę.

- Przykro mi, ale Harry nie może się zjawić na dzisiejszej lekcji, gdyż zachorował i aktualnie przebywa w skrzydle szpitalnym. Pani Pomfrey kazała mi przekazać panu usprawiedliwienie Harry'ego.

W oczach Snape'a wybuchła wściekłość. Nie napłynęła, nie pojawiła się, ale właśnie wybuchła.

- Siadaj! - warknął, wyrywając kartkę z ręki Hermiony i drąc ją na oczach zszokowanej dziewczyny na małe kawałeczki.

Jak on śmiał? Jak śmiał mnie zignorować? Jak mógł tak bezczelnie mnie zlekceważyć? Och, każdy Gryfon w tej klasie, każdy z jego nędznych przyjaciół popamięta tę lekcję... Zniszczę ich wszystkich, zadręczę. Potter już nigdy więcej nawet nie pomyśli o ucieczce ode mnie.

Klasa zaczęła szaleńczo wirować i zmieniła się w gabinet Mistrza Eliksirów. Harry siedział w fotelu naprzeciw Snape'a z twarzą ukrytą w dłoniach. Właśnie przed chwilą mężczyzna poczęstował go herbatą z Veritaserum i Harry wyznał mu takie rzeczy, których nigdy nie odważyłby się wyznać. Fragmenty twarzy, których nie udało mu się zasłonić dłońmi, były mocno zaczerwienione.

Snape przyglądał mu się ze zmrużonymi oczami.

Och, uwielbiasz robić z siebie ofiarę, co Potter?

Harry powoli opuścił ręce, jednak nie od razu spojrzał na mężczyznę. Westchnął głęboko kilka razy i dopiero po chwili podniósł wzrok. W jego oczach płonęła chwiejna zaciętość i wydawało się, że każdy najlżejszy podmuch mógłby ją zgasić.

Muszę być ostrożny. Muszę zrobić coś, co da mu chociaż złudne poczucie panowania nad sytuacją.

- Dlaczego tak się krzywdzisz? - Głos Mistrza Eliksirów był niewiarygodnie cichy i spokojny. Oczy Harry'ego rozszerzyły się nagle po tych słowach. - Jeżeli tak bardzo boisz się swoich pragnień, to daję ci wybór. - Wskazał na drzwi. - Możesz wyjść, jeżeli chcesz. Nie będę cię zatrzymywał.

Harry siedział w fotelu, wyglądając tak, jakby był niezdolny do jakiegokolwiek ruchu i patrzył, jak Snape wstaje i podchodzi do półek, wybiera książkę i ponownie siada w fotelu, pogrążając się w lekturze.

Znakomicie to rozegrałem. Myślisz, że masz jakikolwiek wybór, chłopcze? To tylko kwestia czasu...

Harry wyglądał na zagubionego. Spojrzał na Snape'a, a następnie przeniósł wzrok na drzwi. Przez chwilę przyglądał się im, a następnie wziął bardzo długi i bardzo głęboki oddech, po czym ponownie spojrzał na Snape'a. Zamknął oczy, westchnął przeciągle i podniósł się z fotela.

Tak szybko? Nawet nie doszedłem do drugiego akapitu...

Harry wstał i powoli podszedł do fotela, w którym siedział Snape. Ostrożnie wyjął mu książkę z rąk i odłożył na stolik, a następnie uniósł drżącą rękę i dotknął policzka mężczyzny.

- Wybieram ciebie - wyszeptał cicho.

A to niespodzianka...

Obraz ponownie zawirował. Gabinet zamienił się w korytarz prowadzący do skrzydła szpitalnego, którym jak burza szedł Snape, niosąc na rękach zakrwawionego, nieprzytomnego Harry'ego, po którego posiniaczonej i porozcinanej szramami twarzy spływały strużki krwi, opadając na czarną szatę i wsiąkając w nią lub też spadając pojedynczymi kroplami aż na posadzkę i zostawiając na niej długi ciemnoczerwony ślad. W oczach mężczyzny szalała lodowata wichura gniewu. Gniewu tak wielkiego, iż wyglądał niemal jak opętany.

Zabiję go. Obedrę go ze skóry i będę patrzył, jak zdycha. Nie... Roztrzaskam mu czaszkę, będę nią uderzał o ścianę tak długo, aż się rozłupie. Nie... Połamię mu nogi, poucinam palce, a później spalę go żywcem. Nie... to musi być coś innego... najdotkliwsza kara. Przez tego bezrozumnego kretyna cały mój plan... wszystko mogło lec w gruzach. Gdyby zabił Pottera, mógłbym pożegnać się z wolnością. Nie ucieknie przede mną. Znajdę go i... tak, użyję Legilimens Evocis. Zepchnę go do piekieł. Zamknę w koszmarach. A tych dwóch głupków po prostu się pozbędę. Zaciągnę ich do Czarnego Pana, niech zrobi z nimi co zechce. Ale Malfoy jest mój!

Kopnięciem otworzył drzwi skrzydła szpitalnego i wpadł do środka. McGonagall, Dumbledore i Pomfrey, zaalarmowani przez Rona i Hermionę, już na niego czekali. McGonagall wydała z siebie okrzyk trwogi i zasłoniła usta dłonią, kiedy ujrzała Harry'ego. W błękitnych oczach Dumbledore'a pojawiły się strach i gniew jednocześnie.