- ...Życzę wam wszystkim wytrwałości i odwagi na krętych ścieżkach życia, najeżonych przeszkodami i trudnymi wyborami, ale wiedzcie, że zawsze odnajdziecie drogę, jeżeli tylko będziecie podążali za światłem miłości. Życzę wam także, aby te święta zmieniły coś w waszym życiu, abyście mogli przeżyć je w radości i z uśmiechem na twarzy - Dumbledore zerknął w kierunku skwaszonego Snape'a, a jego oczy zamigotały. - I mam nadzieję, że za rok również się tu spotkamy, niezależnie od tego, co się w międzyczasie wydarzy.
W tym samym momencie Snape zmarszczył brwi, odwrócił wzrok i zatrzymał go na płonącej w lichtarzu świecy.
Och, wydarzy się i to bardzo wiele... Czarny Pan będzie martwy, Potter również, ty, jeżeli mi się poszczęści, także... a mnie już dawno tu nie będzie...
- A teraz wystarczy już, bo pewnie jesteście równie głodni jak ja. Wesołych Świąt, pełnego brzucha i dobrej zabawy! - zawołał jowialnie dyrektor i wszyscy zaczęli bić brawa, łącznie z Harrym. Mistrz Eliksirów klasnął dwa razy, musnął wzrokiem twarz Harry'ego i szybko przeniósł go ponownie na płomień świecy, który rozrósł się, pochłaniając całą scenę i zmieniając ją w kolejną.
Z płomieni wyłoniła się sypialnia Snape'a, pogrążona w mdłym świetle zaledwie kilku zapalonych świec. Harry i Snape stali w drzwiach do łazienki. Severus obejmował Harry'ego ramionami, a chłopak wtulał twarz w jego pierś. Był blady i drżał lekko.
- Nic ci nie będzie... prawda?
Snape poruszył się i odsunął, ujmując twarz Harry'ego w dłonie i unosząc ją do góry. Spojrzał mu prosto w oczy i powiedział cicho:
- Nie, nic mi nie będzie. To był tylko sen.
- Obiecujesz? - W głosie Harry'ego zabrzmiała desperacja.
- Obiecuję - odparł mężczyzna, a na jego twarzy pojawił się ledwie widoczny, krzywy uśmiech. - Twoja troska jest wzruszająca, Potter. - Snape puścił jego twarz i wyprostował się. - A teraz wracaj do łóżka. Chyba nie masz zamiaru stać tutaj do rana i użalać się nad sobą?
Harry uśmiechnął się mimowolnie.
- Nie - odparł.
- A to nowość - prychnął mężczyzna, odsuwając się i odwracając głowę. Jego głos stał się nagle ostrzejszy. - Przecież ty tak uwielbiasz się nad sobą użalać.
Ciągle muszę cię niańczyć, Potter, pocieszać, wspierać, wyciągać z kolejnego dołka, w który postanowiłeś wdepnąć w tej swojej spirali samounicestwienia. Ciągle tylko jęczysz i zawodzisz. Doprowadzasz mnie do białej gorączki. Jak taki nadwrażliwy, żałosny dzieciak może być uważany za tajną broń w walce przeciwko Czarnemu Panu? Jak Dumbledore może być aż tak pomylony, by uważać, że go pokonasz? Jesteś zbyt słaby, zbyt głupi...
- Nie użalam się - odparł Harry. - Miałem tylko zły sen. Powiedziałem ci, że możemy już iść spać.
- To dobrze, bo mam dosyć niańczenia cię - odparł cierpko Snape.
Gardzę takimi słabeuszami jak ty. Nie masz do zaoferowania niczego wartościowego. Żadnej nadzwyczajnej mocy, żadnej cechy, która mogłaby mnie zainteresować. Nic, poza wiernością i oddaniem, ale te można wypracować u każdego zgarniętego z ulicy psa. Gdybyś nie był mi potrzebny do zabicia Czarnego Pana, to w ogóle nie zawracałbym sobie tobą głowy.
Obraz zaczął falować i rozmywać się. Nałożyły się na niego cienie innych scen. Ponownie znajdowali się w komnatach Mistrza Eliksirów, siedząc w fotelach naprzeciw siebie.
- Ciekaw jestem... co by się stało, gdybyś to ty wypił ten eliksir? Jakie jest twoje największe pragnienie? - zapytał Harry, uśmiechając się szelmowsko.
Oczy Severusa rozświetlił nagły, krótki rozbłysk, kiedy odwrócił głowę w stronę biblioteczki. Przyglądał jej się przez chwilę, a w eterze rozbrzmiała echem jedna, ale bardzo wyraźna myśclass="underline"
Opanuj się! Natychmiast się opanuj!
Powoli odwrócił się z powrotem w stronę Harry'ego. Jego oczy znów były czarne jak tafla jeziora w czasie bezwietrznej nocy, a twarz nieczytelna.
- Ja niczego nie pragnę, Potter - odparł twardo z goryczą w głosie. - Jestem teraz zajęty - rzucił nagle, zrywając się z fotela i odwracając w stronę swojej sypialni - więc mam nadzieję, że sam trafisz do wyjścia. Żegnam. - Po tych słowach ruszył naprzód i w kilku krokach opuścił pomieszczenie, głośno trzaskając drzwiami. Kiedy znalazł się sam w swej pogrążonej w ciemności sypialni, oparł się plecami o drewnianą powierzchnię, pochylił głowę i zacisnął powieki.
Obraz zadrżał i rozbił się na bardzo wiele odłamków, a w każdym z nich zamajaczyło odbicie wielu różnych scen. Po chwili jednak wszystkie połączyły się w jedną, ukazując rozległe, pogrążone w mroku pomieszczenie, pod którego ścianami stało kilkadziesiąt osób odzianych w ciemne szaty, kaptury i maski. Absolutna, pełna zgrozy cisza, która wisiała w powietrzu, była wynikiem rozgrywającej się na środku pomieszczenia sceny. Wzrok wszystkich obecnych skierowany był na odzianego w czerń mężczyznę, przywiązanego za nadgarstki do ciężkich, zwieszających się z sufitu magicznych łańcuchów. Jego plecy były obnażone, a głowa pochylona do przodu, ukrywając twarz pod kurtyną czarnych włosów. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w płytkich, szybkich oddechach. Unieruchomione w kajdanach dłonie zaciskały się w pięści z taką siłą, iż paznokcie wbijały się w skórę i po jego nadgarstkach spływała krew, wsiąkając w mankiety szaty.
Stojący przed nim Voldemort opuścił różdżkę, w jego czerwonych oczach płonął gniew.
- Zawiodłeś mnie. Wydałem ci jasny rozkaz, a ty go zignorowałeś. Nie tego spodziewałem się po jednym z moich najwierniejszych sług. Miałeś wyciągnąć z nich informacje, bardzo ważne dla nas informacje. A nie zabijać! - ryknął z wściekłością, która zamieniła jego twarz w upiorną maskę.
Severus poruszył się i uniósł głowę. Jego czarne, pozbawione jakichkolwiek emocji oczy spoczęły na Voldemorcie.
- Wybacz mi, mój Panie - wyszeptał zachrypniętym, zdartym głosem.
Voldemort ponownie wyciągnął ramię, w którym trzymał różdżkę i zaczął go okrążać, niczym drapieżnik szykujący się do zadania ostatecznego ciosu swojej ofierze.
- Ja nie wybaczam - wysyczał Voldemort, zatrzymując się za plecami Snape'a i unosząc rękę. Skierował różdżkę na obnażone plecy mężczyzny, a z jego ust wypłynęło kilka przesiąkniętym sykiem słów w mowie węży. Severus szarpnął się i wygiął do przodu, jakby próbował uciec przed bólem. Jego głowa uniosła się w górę, oczy zacisnęły, zęby obnażyły. Na skroniach i szyi pojawiły się pulsujące żyły, kiedy skóra na plecach otworzyła się, niczym przecięta niewidzialnym skalpelem, wytrawiając trzy długie, krwawe ślady. Ale krew nie przestawała płynąć, nawet kiedy Voldemort opuścił różdżkę. Severus szarpał się w kajdanach i chociaż z jego zaciśniętych w bladą linię ust nie wydobywał się żaden dźwięk, jego stężała z bólu twarz krzyczała. Wydawało się, że szramy na plecach stają się coraz wyraźniejsze, jakby coś je wciąż i wciąż rozcinało na nowo.
Voldemort rozejrzał się po sali, spoglądając po zgromadzonych w pomieszczeniu, zastygłych w pełnym przerażenia milczeniu Śmierciożercach i przemówił:
- Taka kara spotyka tych, którzy nie wykonują moich poleceń. Zapamiętajcie to sobie.
Wizja ponownie zadrżała i rozbiła się na odłamki. Na odłamki, w których majaczyły kolejne sceny. Płonące domy, wijąca się w spazmach bólu młoda kobieta, fruwające w powietrzu klątwy, dłoń Severusa rzucająca kolejne zaklęcia na kolejne osoby, na mugoli i czarodziejów, na ojców, matki i dzieci, głos Severusa, wypowiadający klątwę za klątwą...