Jakim jesteś kłamcą...
Wizja zawirowała i rozmyła się, ukazując komnatę Snape'a. Mężczyzna siedział w fotelu, wpatrując się w drzwi. Jego brwi były zmarszczone, w oczach tliło się coś dziwnego, jakieś... podenerwowanie. Coś na kształt niecierpliwego wyczekiwania. Po chwili jednak zamknął oczy i odchylił głowę, wzdychając głęboko.
Nareszcie. Ile razy wyobrażałem sobie tę chwilę, w której przyprowadzę mu Pottera, a on, przekonany o swym zwycięstwie, wyssie z chłopaka całą moc. I Potter padnie bez życia, a chwilę później nastąpi ten cudowny moment... moment, na który czekałem tyle lat... Czarny Pan upadnie. I już nie powstanie.
Snape uniósł powieki w momencie, w którym drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wszedł Harry, ubrany w sweter i kurtkę. Na jego twarzy widniał uśmiech.
- Dobry wieczór, Severusie.
Wizja zaczęła blaknąć, w eterze rozległy się trzaski, coraz głośniejsze i natarczywsze, obraz zniknął całkowicie, tak jakby się rozpadł, ale nadal słychać było myśli:
Nie jest gotowy... nie ufa mi... waha się... służył mi dobrze... nie był trudnym celem... dam mu wszystko, czego pragnie... wynagrodzę go... pragnienie za pragnienie... będzie mi ufał bezgranicznie... kiedy wrócę, zrobi wszystko, o co go poproszę... bez wahania... zginie... obaj zginą... nic dla mnie nie znaczy... naiwny głupiec...
- Dooooość! Wystarczy! Dosyć już! Nie chcę więcej! Nieeeeee!
Harry zaparł się nogami i z całej siły szarpnął. Wszystko zawirowało z taką mocą, że gdyby nie przytrzymał się myślodsiewni, to z pewnością upadłby na podłogę. Kręciło mu się w głowie, a kolana dygotały.
Był z powrotem w tajnym laboratorium Snape'a. Przed nim w myślodsiewni wirowały złote wstęgi, ale on ich nie widział. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w przestrzeń. Zielone tęczówki wydawały się być całkowicie puste, a twarz zastygła w wyrazie absolutnego wstrząsu. Nie poruszał się. Nie był w stanie tego zrobić. Wyglądał tak, jakby właśnie pozbawiono go życia. Spetryfikowano, zamieniając w pusta skorupę. Blade policzki lśniły, a w aksamitnej ciszy słychać było jedynie głuche dudnienie serca.
Bum.
Bum.
Bum.
Bum.
W końcu poruszył się. Bardzo powoli, niczym lunatyk wyrwany ze snu, opuścił głowę i spojrzał na pudełko, które wciąż trzymał w dłoni. Było całkowicie zgniecione.
...zawsze jesteś w moich myślach, w moim sercu...
...nienawidzę za tobą tęsknić...
...jesteś dla mnie wszystkim, czego potrzebuję i wszystkim, dla czego warto żyć...
...zakochałem się w tobie...
...gdybyś chciał wyrwać to uczucie, to tylko z sercem...
Pudełko wysunęło się z jego dłoni i upadło na podłogę, otwierając się. Zielone oczy zaczęły się poruszać, przesuwając się z boku na bok, niczym w jakimś szalonym tańcu, jakby czegoś poszukiwały. Czegoś, czego mogłyby się uchwycić, czegokolwiek, by nie runąć w otchłań.
To...
To przecież...
To wszystko...
Nie może...
Nie tak...
To na pewno nie...
O boże...
O boże!
Cofnął się o krok i zachwiał, z trudem utrzymując się na trzęsących się nogach. Otwarte usta próbowały nabrać tchu, ale wydawało się, że całe powietrze wyparowało i jedyne, czego mógł nabrać do płuc, to przerażenie. Przerażenie, które kąsało jego duszę od środka i pożerało ją.
Kłamstwo. Wszystko było tylko tym. Tylko kłamstwem. Okrutnym. Bezlitosnym. Doskonałym. Wszystko. Wszystko, co znał, wszystko, do czego dążył. Każdy krok, każda wygrana bitwa, każdy nowy gest... to wszystko nie istniało? Nic nie istniało? Nic nie było prawdziwe?
Bum. Bum. Bum. Bum. Bum.
Czuł, jak jego serce krzyczy. Uciska. Boli. Szarpie się. Położył na nim dłoń, jakby próbował je osłonić. Otulić. Uspokoić. Chociaż odrobinę. Powstrzymać przed roztrzaskaniem się.
Cały świat się rozpadał, a on nie miał niczego, czego mógłby się złapać. Niczego.
Wszystko odpływało... każda chwila, w której myślał... w której sądził... każda chwila, w której był szczęśliwy. Każdy szept, dotyk, spojrzenie... wszystko odpływało. Ból był nie do zniesienia, kiedy w jego sercu umierały kolejne wspomnienia. Gasły jedno po drugim, niczym obumierające gwiazdy, pozostawiając po sobie jedynie ciemność i próżnię.
Powietrza... nie mógł oddychać. Musiał... wyjść stąd... natychmiast! Jak najszybciej!
Odwrócił się na uginających się nogach i... zamarł, całkowicie sparaliżowany, a każdy mięsień w jego ciele napiął się.
Snape. To był Snape. Stał pod ścianą, przy wejściu do laboratorium, opierając dłoń na znajdującym się obok regale. Przyglądał się Harry'emu. Był niezwykle blady, a jego twarz wyglądała niczym woskowa maska. W czarnych, pozbawionych wyrazu oczach odbijał się zielony płomień świecy. Przywodził na myśl wyłaniającego się z mroku upiora.
Harry poczuł, jak zalewa go nieokiełznana fala nienawiści do tego... tego... kogoś... Ponieważ to już nie był Snape. Teraz był to jedynie... ktoś obcy. Wróg. Kłamca. Oszust. Morderca.
- Nie zbliżaj się do mnie, Śmierciożerco! - krzyknął łamiącym się głosem, wyszarpując z kieszeni różdżkę i kierując ją w stronę ciemnego posągu. Chciał go zranić, przekląć. Zniszczyć. Zdeptać. Zadać taki ból, jakiego jeszcze nigdy nie zaznał. Zamienić cierpienie w klątwę i cisnąć nią w niego, a potem patrzeć jak zwija się i krzyczy...
Jego dłoń drżała tak bardzo, że koniec różdżki kreślił w powietrzu nieregularne kręgi, rozsypując czerwone iskry nienawiści. Czarne oczy przesunęły się nieco w dół, spoglądając na różdżkę, a następnie ponownie przeniosły się na twarz Harry'ego.
- Jak mogłeś? Jak mogłeś mi to zrobić? Jak mogłeś tak mnie oszukać? Jak mogłeś mnie tak podle wykorzystać? Jak mogłeś mnie nienawidzić? Przez cały ten czas! Jak mogłeś?!
Snape milczał. Jego zaciśnięte w cienką linię usta były niemal białe.
Ból był coraz większy. Nie do zniesienia. Przeobraził się w ogarniętą szałem bestię, rozrywał Harry'ego od środka, miażdżył wnętrzności, rozszarpywał mięśnie.
- Odpowiedz mi, ty zdrajco! Dlaczego, do cholery, milczysz? Dla ciebie to wszystko było tylko grą! Żałosną rozgrywką! Nigdy nic dla ciebie nie znaczyłem! Nic!!! Przez cały czas kłamałeś! Przez cały cholerny czas! - Głos Harry'ego załamał się. Przełknął łzy, które niepostrzeżenie wpłynęły mu do ust.
Snape stał niczym wykuty z kamienia. Był jeszcze bledszy niż wcześniej. Przypominał teraz ducha. Nie poruszał się. Po prostu patrzył.
- Wykorzystałeś mnie! Wykorzystałeś moje pragnienie dla swojego pragnienia! Myślałem, że chociaż ty... że chociaż ty nie uważasz mnie za narzędzie! Że jako jedyny nie próbujesz się mną posłużyć! A jesteś taki sam! Jesteś jeszcze gorszy! Jesteś potworem! Żaden człowiek nie mógłby... nie mógłby... przez cały ten czas... o boże! - Harry złapał różdżkę obiema dłońmi, aby ją utrzymać. Nie panował nad sobą. Nie panował nad wypełniającą go odrazą, która sączyła się z końca jego różdżki w postaci coraz gorętszych, coraz gwałtowniej syczących iskier.
- Jak mogłeś? Jak mogłeś pokazywać mu nasze chwile? Przecież to były nasze wspomnienia! Jak mogłeś...?!
Snape zacisnął usta jeszcze bardziej, chociaż wydawało się to niemożliwe.
- No odpowiedz mi! Pochwal się, jakim byłem dla was pośmiewiskiem! Opowiedz, jak śmialiście się z tego, jakim byłem zaślepionym kretynem! Opowiedz, jak świetnie się bawiłeś, kiedy pokazywałeś mu nasze intymne chwile, ty chory popaprańcu!
Ale Snape nie odpowiedział. Nie odezwał się ani jednym słowem. Stał tam tylko... z tym swoim wielkim nosem, tłustymi włosami, długimi, obleśnymi, żółtymi palcami, szkaradną twarzą...