Uniósł głowę. Z jego włosów spadło kilka płatków śniegu. Skóra była zaczerwieniona od zimna, całe ciało dygotało. Ale w zielonych oczach nie było niczego.
Dobrze. Skoro wszyscy tak go traktowali... w takim razie tak właśnie będzie się zachowywał. Pozbędzie się swoich uczuć, pozbędzie się wszystkiego, co czyni go Harrym, pozostawiając jedynie bliznę i okulary, ponieważ tylko to w nim dostrzegali. Nigdy nie był dla nich niczym innym... niczym więcej.
Tylko Potterem.
***
Ciemność pogłębiła się, gdy jedyny wolny od chmur skrawek nieba, przez który przebijało się delikatne światło księżyca, został przez nie zasnuty. Śnieg padał cicho. Osiadające na ziemi płatki nie wydawały żadnego dźwięku. Nawet wiatr postanowił na jakiś czas zawiesić swoją działalność i odpocząć. Ale w tę odosobnioną ciszę natury wkradał się powoli jakiś dźwięk.
Kroki. Skrzypiące na śniegu, rozcinające idealnie gładką, białą płachtę.
Przez błonia podążała ciemna sylwetka. Odcinająca się od bieli śniegu czernią swych szat i całkowicie zakrywającego głowę kaptura. Nie spieszyła się. Szła powoli, rozgarniając butami śnieg. Wyprostowana, chociaż wydawało się, że barki ma nieco przygarbione, jakby coś na nich ciążyło. Kierowała się w stronę ciemnej, wyrastającej z białej kołdry ściany Zakazanego Lasu. Lecz kiedy do niej dotarła i pierwsze drzewa ukryły ją w swym mroku, zatrzymała się. I odwróciła powoli, spoglądając na pozostawiony za plecami Hogwart.
Stała tak nieruchomo przez pewien czas, przyglądając się pogrążonym w ciemności wieżom zamku i płonącym w niektórych oknach, odległym światłom. Jej wzrok powędrował ku wschodniej wieży i zatrzymał się tam, przypatrując się jej przez niezwykle długi czas.
Po chwili jednak postać poruszyła się. Uniosła prawą dłoń i przycisnęła ją do lewego przedramienia. Powoli odwróciła się plecami do zamku i spojrzała w rozciągający się przed nią gęsty, lepki mrok. W aksamitnej ciszy rozległ się trzask aportacji.
Na śniegu pozostały jedynie urwane ślady. Severus Snape odszedł.
--- rozdział 57 ---
57. Nothing I've become
I abandoned this love and laid it to rest
And now I'm one of the forgotten
I'm not, I'm not myself
Feel like I'm someone else
Fallen and faceless
So hollow, hollow inside*
Hermiona przerwała pisanie i spojrzała w okno na padający gęsto śnieg. Miała wrażenie, że sypie coraz mocniej i chociaż nie widziała dalej niż na kilka metrów, to ogromne, zlepione ze sobą płaty śniegu, które bez przerwy wyłaniały się z mroku i uderzały w okno, wzbudzały w niej nieokreślony niepokój. Jakby w każdej chwili z tej ciemności mogło się wyłonić coś o wiele bardziej niebezpiecznego, a te gigantyczne płatki śniegu były czymś w rodzaju preludium. Zapowiedzią wojny, która wciąż wisiała nad zamkiem i w każdej chwili mogła go dosięgnąć swoimi zimnymi, zakrwawionymi palcami.
Potrząsnęła głową i zamknęła oczy.
Nie, to tylko śnieg. Ostatnio jest zdecydowanie zbyt przewrażliwiona.
Spojrzała na siedzącego obok Rona, który spał z głową na pergaminie. Ostatnie linijki tekstu były całkowicie rozmazane i już sobie wyobrażała, jak będzie wyglądał jego policzek, kiedy się obudzi. Na samą myśl o jego rozczochranych włosach i rumieńcu zawstydzenia na policzkach, kiedy nieudolnie będzie próbował zetrzeć z twarzy atrament, czuła ciepło w sercu. Zawsze był taki beztroski. Wydawało się, że nie istnieje nic, co mogłoby sprawić, by zaczął się martwić i mieć czarne myśli, które konsumowałyby go od środka. Tak jak ją. Jako jedyny potrafił sprawić, że czasami o nich zapominała i chociaż na chwilę przestawała zadręczać się problemami, które wydawały się nie mieć końca. Czasami odnosiła wrażenie, że przesadza, że nie powinna się tak przejmować, ale nie potrafiła przestać się martwić. Nie potrafiła ot tak machnąć ręką i powiedzieć sobie "jakoś to będzie". On to potrafił. Robił tak przez cały czas. Żył w swoim własnym świecie, w którym nie istniały problemy, a przynajmniej nie takie, których nie dałoby się rozwiązać po prostu czekając na to, aż rozwiążą się same. To był prawdziwy dar. Czasami łapała się na marzeniach o tym, że oddałaby połowę swojej wiedzy za taki dar. Ale wtedy on się do niej po prostu uśmiechał albo robił coś absolutnie głupiego i wiedziała, że "jakoś to będzie". Że skoro on jest taki beztroski, to na pewno nie jest tak źle, jak jej się wydaje i z pewnością mają przed sobą jeszcze długą przyszłość, nawet gdyby za chwilę do bram zamku miała zapukać wojna. I że Harry na pewno znajdzie jakiś sposób, aby pokonać Voldemorta...
Właśnie, Harry...
Spojrzała na wielki, wiszący na ścianie zegar. Wahadło kołysało się rytmicznie, porcjując czas na maleńkie, równe kawałeczki. Była prawie północ. Miał wrócić za chwilę. Ale ta chwila minęła już jakieś trzy godziny temu.
Starała się nie niepokoić, ale nie potrafiła. Widziała, jak zachowywał się przez cały dzień. Nagle z całkowitego przygnębienia przeszedł w stan absolutnego... no właśnie, czego? Najpierw uśmiechał się do siebie, by za moment na jego twarzy pojawił się smutek. Wyglądał tak, jakby sam nie wiedział, gdzie się znajduje i co ma robić. Obserwowała go uważnie, kiedy podczas lekcji wpatrywał się w ścianę, uśmiechając się trochę nieprzytomnie i błądząc myślami gdzieś daleko. A najgorsze było to, że chyba domyślała się, gdzie nimi błądził...
Nie potrafiła przejść do porządku dziennego nad rewelacjami, które odkryła. Po prostu nie potrafiła. Sama myśl, że Harry, ten Harry, którego znała od dziecka, jest... boże, nawet trudno jej było o tym pomyśleć... jest zakochany w nauczycielu, którego nienawidził, odkąd tylko sięgała pamięcią... sama ta myśl przyprawiała ją o gęsią skórkę i coś ciężkiego osiadało jej na dnie żołądka. To było tak abstrakcyjne, tak nielogiczne... Jak mógł? Jak mógł się w nim zakochać? Przecież to jest Snape...
Nie, musi przestać. Znowu zaczyna myśleć jak Ron.
To już nawet nie chodziło o to, że Snape jest... Snape'em, że jest ich nauczycielem, że jest od Harry'ego ponad dwa razy starszy. Chodziło o to, że jest... niebezpieczny. Że może go skrzywdzić, wykorzystać do jakiegoś celu, może zrobić mu coś, co go zniszczy, może...
Przymknęła oczy, oparła się łokciami o stół i ukryła twarz w dłoniach, wzdychając głęboko.
Może, ale nie musi. Być może on również coś do Harry'ego czuje...
Kiedy tylko dowiedziała się prawdy, zaczęła uważnie obserwować Snape'a. Wiele spojrzeń, dziwnych zachowań, które wcześniej wydawały jej się niezrozumiałe, nareszcie nabrało sensu. Pamiętała je. I pamiętała, w jaki sposób Snape patrzył na Harry'ego, jak śledził go wzrokiem w każdej możliwej sytuacji, jakby nie potrafił się przed tym powstrzymać. Jakby miał w sobie jakąś wewnętrzną potrzebę, a potrzeba ta obejmowała obecność Harry'ego, jego bliskość. Teraz, kiedy wiedziała na co patrzeć, dostrzegała to wszystko. A kiedy przypadkowo mijali się na korytarzu... Snape wyglądał tak, jakby oberwał zaklęciem oszałamiającym. Patrzył tylko na Harry'ego, nie widział nikogo poza nim. Czasami miała wrażenie, że kiedy przechodził obok niego, jedynie siłą woli powstrzymywał się, aby go nie dotknąć, przyciągnąć do siebie, porwać. Ale zawsze tylko zaciskał dłonie w pięści i chował je w kieszenie swojej obszernej, czarnej szaty.
Tak nie zachowuje się ktoś, kto nienawidzi.