Выбрать главу

Nawet Ron, śmiesznie wykłócający się z nim o to, że ma jakiekolwiek szanse w starciu z grupą wyszkolonych zabójców. Harry doskonale poznał metody ich działania. Znał przecież jednego z nich. Właśnie z tego powodu czuł przed nimi respekt. Ale Ron tego nie wiedział. Myślał, że jest wszechpotężny... że potrafi dokonać czegoś, z czym nawet Moody sobie nie poradził. Najlepszy auror, jakiego Harry kiedykolwiek znał.

Każdego z nich czekał taki sam los. Jedynym sposobem, aby ich przed tym uchronić było...

- Harry, proszę cię, przestań... - Hermiona próbowała załagodzić napięcie, które zawisło w powietrzu, ale ucichła, kiedy na stole pomiędzy nimi wylądowała sowa. Czarna sowa.

Harry spojrzał na nią i zagryzł wargę, odnosząc nagłe wrażenie, że pomieszczenie zmalało, a sufit zaczął niebezpiecznie trzeszczeć tuż nad jego głową, jakby zaraz miał się zawalić.

Otrzymał odpowiedź. Od Voldemorta.

Sięgnął i odwiązał wiadomość, po czym, nie tracąc ani chwili dłużej, rozwinął ją i przeczytał:

Spełniłem twój warunek. Wrócił w jednym kawałku. A nawet zrobiłem wyjątek i wspaniałomyślnie wyleczyłem go dla ciebie. Potraktuj to jako prezent ode mnie.

Będę czekał na ciebie w piątek za dwa tygodnie o dziewiątej rano przy kamiennym kręgu Belstone w Dartmoor. Jeżeli się nie zjawisz, nigdy więcej go nie zobaczysz. Nigdy.

Oczywiście uwzględniłem twoją prośbę. Nikt się nie dowie. Masz moje słowo. To będzie nasz mały sekret.

Udało się. Naprawdę się udało!

- Co to...? Co się...? - usłyszał głos Hermiony, ale dobiegł on do niego jakby zza szyby. Cisza powracała. Ścisnął wiadomość w dłoni i wstał od stołu, nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia przyjaciół. Kiedy znalazł się za drzwiami Wielkiej Sali, wyciągnął z kieszeni mapę Huncwotów i spojrzał na komnaty Snape'a. W sypialni dostrzegł niewielką kropkę z napisem Severus Snape.

To mu wystarczyło.

***

Harry siedział w klasie, wpatrując się w ścianę. Lekcja powinna zacząć się już jakiś czas temu, ale Snape'a wciąż nie było.

Co właściwie czuł? Zaraz zobaczy człowieka, który zniszczył w nim wszystko, ale którego pomimo to uratował... To było dziwne, ale wcale nie był zdenerwowany. Nie był też przestraszony. Nie odczuwał ani wstrętu, ani nienawiści. Jedynie spokój. Bezgraniczny spokój, który przychodził zawsze wtedy, kiedy człowiek pogodził się z tym, co nieuniknione. Bezpieczeństwo. Opanowanie. Był ponad tym wszystkim, ponad tymi przyziemnymi emocjami. Wiedział, że już nikt nie może go dosięgnąć.

Jeżeli coś zostaje tak mocno zgniecione... nikt nie jest już w stanie zgnieść tego jeszcze bardziej. Ponieważ nie da się zgnieść kamienia.

Pojawienie się profesor McGonagall przyjął z niezmiennym opanowaniem. Dopiero jej słowa odrobinę zachwiały tym spokojem:

- Przykro mi, ale z powodu nieobecności profesora Snape'a dzisiejsza lekcja Eliksirów się nie odbędzie.

Nieobecności? To niemożliwe... Przecież widział go na mapie. Jest w zamku. Mapa nigdy nie kłamała. Czyżby Voldemort w jakiś sposób go oszukał?

Musiał to sprawdzić!

Zrobił to od razu po wyjściu z klasy. Nie przejmując się wołającą go Hermioną, ruszył bocznym korytarzem prosto w kierunku komnat Snape'a. Schował się za najbliższym rogiem, narzucił na siebie pelerynę niewidkę i wyciągnął mapę. W środku zauważył dwie kolejne kropki. Dumbledore'a i Pomfrey. Musiał poczekać, aż wyjdą. Zrobili to po dziesięciu minutach.

- I co pan o tym myśli, dyrektorze? Ma bardzo wysoką gorączkę i jest tak osłabiony, jakby stracił co najmniej dwa litry krwi, ale to niemożliwe. Sprawdzałam i wszystko jest w normie. Chociaż wątpię, aby w ciągu najbliższych kilku dni był w stanie wrócić do sił na tyle, aby uczyć.

- Nie znasz go, Poppy. Ja raczej obstawiam, że zjawi się na lekcjach już w poniedziałek. Severus zawsze był uparty...

Dumbledore i Pomfrey zniknęli za zakrętem korytarza, a ich głosy ucichły.

Wiedział już, że Voldemort go nie oszukał. Spełnił jego warunek. Nie zabił Snape'a. Zwrócił go żywego. Ale Harry na własne oczy chciał się przekonać, że to prawda.

Odczekał jeszcze chwilę, sięgnął po różdżkę i skierował ją na drzwi.

- Diffindo - wyszeptał. W korytarzu rozległ się huk, jakby coś ciężkiego uderzyło w drzwi. Harry opuścił różdżkę i zaczął się wpatrywać w ich drewnianą powierzchnię. Nie wiedział, ile czasu minęło, ale klamka w końcu poruszyła się, a drzwi uchyliły i wtedy Harry go zobaczył.

Stał boso na kamiennej posadzce w swojej czarnej piżamie, opierając się o framugę drzwi, jakby potrzebował tego, aby nie upaść. Pozlepiane ze sobą włosy opadały na trupio bladą twarz. Pomiędzy nimi przebłyskiwały podkrążone oczy. Wyglądał jak ktoś, kogo zaledwie włos dzielił od śmierci. Bardzo cienki i słaby włos.

Harry zmarszczył brwi, ponieważ naszła go pewna myśclass="underline" prawdopodobnie jeszcze wczoraj doznałby szoku, gdyby zobaczył go w takim stanie, ale w tej chwili... w tej chwili nie odczuwał niczego. Jedynie pewien rodzaj chłodnej satysfakcji z powodu tego, że ten człowiek stał tu teraz tylko i wyłącznie dzięki niemu.

Żył. I jedynie to się liczyło.

***

Musiał opracować plan nauki. Miał tylko dwa tygodnie na przyswojenie zaklęć, które pozwoliłyby mu chociaż mieć nadzieję na to, że da radę stawić Voldemortowi jakikolwiek opór. Ale od czego zacząć? Miał już w głowie pewną wiedzę, którą zdobył w ciągu wcześniejszych dwóch tygodni, ucząc się całymi dniami w bibliotece i Pokoju Życzeń. Ale była to raczej wiedza czysto teoretyczna. Jeżeli chciał mieć z niej jakiekolwiek korzyści, musiał przejść od teorii do praktyki.

Dlatego też spędził niemal cały weekend zamknięty w Pokoju Życzeń, który teraz wyglądał dla niego jak zwykła sala treningowa - ta sama, na której ćwiczył wraz z Gwardią Dumbledore'a na piątym roku. Wypróbował wszelkie zaklęcia blokujące, ukrywające, maskujące i rozbrajające, jakie znał, ale to była tylko rozgrzewka. Z takimi zaklęciami nie mógłby nawet kichnąć na Voldemorta. Najważniejsze zaklęcia trzymał zapisane na kawałku pergaminu. Wypisał je jeszcze w Dziale Ksiąg Zakazanych, do którego teraz, z powodu blokady Snape'a, nie mógł wchodzić. Ale nie miał zamiaru ich używać, pozostawił je sobie jako ostateczność. Jeżeli wszystko inne zawiedzie.

Po długim namyśle postanowił, że powróci do nauki Legilimens Evocis. To zaklęcie było zbyt przydatne, aby mógł je sobie odpuścić. Luna ochoczo zgodziła się mu pomóc, ale dopiero w tygodniu, gdyż weekend miała zajęty. Harry poprosił ją przy okazji o to, by zapytała Tonks, czy nadal jest chętna udzielić mu kilku prywatnych lekcji.

Hermiona i Ron... cóż, chwilowo przestali go nagabywać i zasypywać pytaniami. Zresztą Ron i tak wydawał się być na niego obrażony z powodu tego, że Harry opuścił sobotni trening. Co prawda Harry powiedział mu wyraźnie i dobitnie, że odchodzi z drużyny, ale Ron chyba w to nie uwierzył. Zresztą Ginny chyba również nie uwierzyła, ponieważ wciąż za nim chodziła i pytała, kiedy minie mu depresja i zacznie zachowywać się jak "stary Harry". Odeszła obrażona dopiero wtedy, kiedy Harry powiedział jej, że jest "irytującą smarkulą, która nie ma o niczym pojęcia".

Może Harry nie zdawał sobie z tego sprawy, ale właśnie tak wyglądało palenie za sobą mostów...

***

Hermiona spojrzała na siedzącego w sąsiedniej ławce Harry'ego. Minęły już trzy dni, a on wciąż zachowywał się jak nieobecny. I prawie nic nie jadł. Czasami chodził z nimi na posiłki, ale chyba tylko po to, żeby podtrzymać swoje funkcje życiowe, ponieważ jadł mniej od Krzywołapa. Nie, to było nietrafione porównanie. Każdy jadł mniej od Krzywołapa, z wyjątkiem Rona oczywiście. Harry nie jadł - on zaledwie skubał. I miała przeczucie, że jego sen również ograniczał się zaledwie do drzemki, ponieważ z każdym dniem oczy miał coraz bardziej podkrążone.