Harry przerwał pakowanie. Powoli podniósł głowę i spojrzał prosto w czarne oczy mężczyzny.
- Tak, sir. Zawsze.
Twarz Mistrza Eliksirów momentalnie się zmieniła, przeobrażając się w bladą, nieprzystępną maskę.
- Zejdź mi z oczu - wysyczał. - Natychmiast. - Głos Snape'a niemal wibrował. Odwrócił się do nich plecami i podszedł do swojego biurka, zbierając z niego wypracowania.
Harry powrócił do pakowania. Hermiona marzyła tylko o tym, żeby stąd wyjść. Miała wrażenie, że w powietrzu unoszą się kryształki lodowatej nienawiści.
Harry zamknął torbę i podniósł się ze swego miejsca, ale w momencie, w którym to zrobił... jego oczy przymknęły się, a on sam niebezpiecznie się zachwiał. Poleciał do przodu, wpadając na ławkę, ale na szczęście zdążył oprzeć się rękami o blat, co powstrzymało go od upadku. Ale nie powstrzymało fiolki od przewrócenia się, sturlania po blacie i roztrzaskania na podłodze.
- Harry! - Hermiona przypadła do niego, podtrzymując go. - Nic ci nie jest?
Zerknęła na Snape'a. Mężczyzna spoglądał na nich przez ramię. Na jego twarzy widniało zaskoczenie.
Harry przycisnął dłoń do swojego czoła.
- Nic. Po prostu... zakręciło mi się w głowie. Chodźmy już. - Spojrzał na roztrzaskaną fiolkę. Hermiona powędrowała wzrokiem za jego spojrzeniem.
- Och, Harry, tak mi przykro... Może uda mi się to naprawić?
- Zostaw. Nie naprawisz tego. Możesz co najwyżej sprzątnąć ten bałagan. Żeby nie było po nim śladu. Zresztą to i tak nieważne...
Hermiona westchnęła i wyciągnęła różdżkę, ale w momencie, kiedy skierowała ją na roztrzaskane kawałki szkła i rozlany na podłodze, liliowy płyn, zobaczyła, jak fiolka unosi się, rozbite kawałki łączą się ze sobą, a resztka eliksiru wpływa do środka.
Szybko poderwała głowę. Snape stał z wyciągniętą różdżką i zmrużonymi oczami.
Buteleczka wylądowała na ławce w nienaruszonym stanie, chociaż eliksiru była zaledwie połowa.
Harry przyglądał jej się przez chwilę. Nie podniósł głowy. Nie spojrzał na Snape'a. Po prostu pochylił się, wziął swoją torbę, zarzucił ją na ramię i bez słowa ruszył do wyjścia. Ale Hermiona została. Spojrzała na naprawioną fiolkę, a następnie na chowającego różdżkę Snape'a. Ale w momencie, w którym padło na nią chłodne spojrzenie nauczyciela, szybko odwróciła się i pobiegła za Harrym.
Nie zgadzała się z Harrym. Wszystko można było naprawić. Jeżeli tylko wiedziało się, jak.
--- rozdział 59 ---
59. The Countdown
This will be all over soon
Pour salt into the open wound
You take the breath right out of me
You left a hole where my heart should be*
Otaczała go ciemność. Gęsta i nieprzenikniona. Panował nieprzyjemny chłód, który zraszał skórę zimnym potem. Znajdował się w jakimś małym, ciasnym pomieszczeniu. Nie było tu żadnych okien, które mogłyby wpuszczać choćby odrobinkę mętnego światła. Coś, co rozproszyłoby ten duszący mrok, który wydawał się niemal wdzierać mu do gardła. Nie widział niczego, nawet swoich wyciągniętych ramion, kiedy dotykał zimnych, gładkich ścian, próbując znaleźć wyjście.
Gdzie jest? Co się dzieje? Skąd się tu wziął? Gdzie są wszyscy?
Przesuwał się po omacku, rozpaczliwie szukając czegokolwiek, co pozwoliłoby mu wydostać się z tego przerażającego miejsca. Z miejsca, w którym nie istniało nic poza chłodem, pustką i ciemnością. Miał wrażenie, że mrok napiera na niego, a pomieszczenie kurczy się i jeżeli nie znajdzie szybko wyjścia, zostanie zmiażdżony. Wchłonięty. Pogrzebany.
Musi się stąd wydostać! Musi!
Dotknął kolejnej ściany i odskoczył do tyłu, kiedy ściana rozjarzyła się nagle i przeobraziła w coś przypominającego bardzo grubą, chropowatą szybę, przez którą przenikało... światło!
W pierwszej chwili zmrużył oczy, oślepiony blaskiem, ale kiedy jego wzrok przyzwyczaił się już do jasności, zobaczył w oddali jakiś ciemny kształt.
Podszedł do szyby i wytężył wzrok, próbując dostrzec cokolwiek poza ciemną sylwetką, ale nierówności pokrywające całą powierzchnię skutecznie mu to uniemożliwiały.
Może jeżeli zawoła, to ten ktoś mu pomoże? Może znalazłby jakiś sposób, aby go stąd uwolnić?
- Hej! - wykrzyknął i natychmiast tego pożałował, kiedy jego głos odbił się od ścian i uderzył w niego ze zdwojoną siłą, niemal przewiercając bębenki. Zasłonił uszy i zacisnął powieki, ale to była zaledwie chwila i kiedy je uniósł, zobaczył, że... postać zaczęła się poruszać. Tak! Nie wydawało mu się! Zbliżała się w jego stronę.
Jednak nie to wprawiło go w największe osłupienie. Najbardziej niesamowite było ciepło, które emanowało teraz zza szyby. Czuł je na swojej twarzy. Czuł, jak łaskocze jego przemarzniętą skórę, ogrzewając ją. To było takie przyjemne... tak inne od tego zimna. Mroku. Od wszystkiego, co go otaczało.
Ciemna postać była coraz bliżej i wydawało się, że wraz z jej zbliżaniem się, blask oraz promieniujące gorąco stają się coraz intensywniejsze. Próbował dostrzec twarz nieznajomego, ale było to niemożliwe. Dzieląca ich bariera była zbyt gruba i chropowata, zniekształcała wszystko, na co próbował spojrzeć. Widział jedynie czarną sylwetkę, która teraz - był tego pewien - zatrzymała się tuż przy szybie i wpatrywała się w niego.
Nie chciał tu być. Pragnął przedostać się na drugą stronę, poczuć to ciepło wszędzie, w sobie! Wyciągnął ręce i dotknął palcami chłodnej powierzchni.
- Zabierz mnie stąd - wyszeptał.
Postać poruszyła się i uniosła rękę. Dotknęła szyby w tym samym miejscu, w którym znajdowała się jego dłoń i gdyby nie rozdzielająca ich bariera, ich palce splotłyby się. Jednak w tym samym momencie wydarzyło się coś niespodziewanego. Szyba zatrzeszczała i zaczęła... zamarzać. Dokładnie od miejsca, w którym nieznajoma postać ją naruszyła. Lód rozprzestrzeniał się błyskawicznie, niemal całkowicie odcinając dostęp światła i ciepła.
Zanim zdążył zorientować się, co się dzieje, poczuł jak lodowaty chłód pełznie po jego skórze, wzdłuż dłoni, pokrywając je szronem. Spróbował oderwać ręce, ale nie mógł tego zrobić. Z przerażeniem patrzył, jak szron pełznie po jego przedramionach, sięgając coraz dalej. Rozpaczliwie zaczął się szarpać, pragnąc oderwać ręce, nie pozwolić, by szron dotarł jeszcze dalej, by dosięgnął serca...
I w tym samym momencie uderzył o coś głową i odkrył, że znajduje się w swoim własnym łóżku z wyciągniętymi przed siebie rękami i szaleńczo bijącym sercem.
To był tylko sen... Tylko sen. Sen. Nic więcej.
Podniósł się błyskawicznie i spuścił nogi z łóżka, pochylając się do przodu, opierając łokcie na kolanach i wplatając palce we włosy.
W dormitorium panowała cisza, jedynie od czasu do czasu przerywana pochrapywaniem Rona.
Głowa wciąż pulsowała mu po uderzeniu w wezgłowie łóżka, ale serce powoli wracało do swego zwyczajowego rytmu.
Spojrzał na zegarek. Była druga w nocy. Spał zaledwie dwie godziny. I... tak, był już wtorek.
Zostało mu dziesięć dni. Dziesięć dni... Co można zrobić w dziesięć dni?
Poruszył się i wyprostował, wzdychając głęboko. Spojrzał na swoją poduszkę i sięgnął pod nią, wyjmując zwinięty skrawek pergaminu. List od Voldemorta. Czytał go już tyle razy, że niemal nie mógł tego zliczyć. Ale zrobił to. Przeczytał go po raz kolejny. Jakby w jakiś sposób mogło mu to pomóc w wymyśleniu sposobu na pokonanie go.
Nie pomagało. Przypominało mu jedynie o tym, że wszystko to jest realne. Prawdziwe. Za każdym razem, kiedy czytał ten list, uświadamiał sobie, że nadszedł czas. To już teraz. To ta chwila. Moment, na który czekał całe życie, a który zawsze odwlekał. W końcu nastąpi. Nie ma już odwrotu. Pójdzie na spotkanie z Voldemortem. Pozostawi za sobą wszystko, mając przed sobą tylko jeden cel.