Pokonać go.
Ale jak miałby to zrobić? Od czego zacząć? Czy Voldemort ma w ogóle jakieś słabe punkty? Było nie było, jest przecież człowiekiem, jakkolwiek ciężko w to uwierzyć. Musi mieć. Przecież oddycha, jego krew krąży, mózg funkcjonuje. Jest żywą istotą, a każdą żywą istotę da się w jakiś sposób pozbawić życia. Ale to nie jego ciało stanowiło problem, a dusza. Przecież już raz przeżył. Został zabity, a jego duch w jakiś sposób utrzymał się i powrócił. To dzięki własnej mocy Voldemort jest najpotężniejszym czarnoksiężnikiem, jaki istniał, potężniejszym nawet od Grindelwalda. To magia utrzymuje go przy życiu. To ona jest jego słabym punktem. I Snape to odkrył. Obmyślił idealny plan pozbycia się Voldemorta poprzez wyssanie całej jego mocy. Szkoda tylko, że przy okazji miał zamiar pozbyć się również Harry'ego...
Ale przecież musi istnieć jeszcze jakiś inny sposób! Jakaś luka. Coś, o czym nikt nie pomyślał...
Dopóki jej nie znajdzie, będzie musiał skupić się na tym, co przynajmniej teoretycznie znajduje się w zasięgu jego ręki. Na ćwiczeniu zaklęć ofensywnych i nauce Legilimens Evocis. Umówił się z Luną zaraz po lekcjach przed Pokojem Życzeń. Miał tak mało czasu... Najchętniej w ogóle przestałby chodzić na zajęcia, ale nie chciał ściągać na siebie jeszcze większego zainteresowania. Podejrzewał, że gdyby opuścił chociaż jeden dzień nauki, to McGonagall pojawiłaby się w dormitorium razem z całym gronem pedagogicznym.
Pozory. O to w tym wszystkim chodziło. Zachować pozory. Chociaż i tak afera, która rozpętała się wczoraj po Eliksirach, ściągnęła na niego zainteresowanie niemal całej szkoły, kiedy okazało się, że liczba punktów Gryffindoru w przeciągu dwóch godzin lekcyjnych spadła do zera i że to najwyraźniej Potter ma z tym coś wspólnego. Słyszał nawet, że McGonagall pobiegła do Snape'a z karczemną awanturą, ale niewiele to dało, ponieważ liczba punktów nawet nie drgnęła.
Harry mógłby się założyć o wszystko, że Snape prawdopodobnie był teraz z siebie niezwykle zadowolony. Niczego nie musiał już udawać. Nareszcie mógł pokazać swoje prawdziwe oblicze, które przez tak długi czas był zmuszony ukrywać i hamować. Nareszcie mógł pokazać, jak bardzo nienawidzi Harry'ego, jak bardzo nim gardzi, a teraz, kiedy Harry zniszczył cały jego plan, zapewne nienawidził go jeszcze bardziej...
Ciekawe, czy zastanawia się, dlaczego Voldemort darował mu życie... Z pewnością, ale nigdy tego nie zrozumie, ponieważ nie przyjdzie mu do głowy, że Harry, po tym co zobaczył w myślodsiewni, byłby w stanie dokonać czegoś tak szalonego i uratować mu życie.
Harry był więcej niż pewien, że Voldemort dotrzymał słowa i nie powiedział Snape'owi o niczym. Upewnił się o tym w momencie, w którym mężczyzna przyznał mu szlaban do końca roku szkolnego. Wciąż pamiętał satysfakcję, z jaką to zrobił... Nie, Snape o niczym nie wiedział. I Harry był równie pewien, że nie wiedział o tym także nikt inny. Voldemort nie był głupi. Zachowanie wszystkiego w tajemnicy było mu bardzo na rękę. Nie mógł zaryzykować, że w jakikolwiek sposób doszłoby to do Dumbledore'a, przecież wielu Śmierciożerców ma synów i córki w Hogwarcie. Wystarczyłaby jedna wypowiedziana w złości albo w chęci zatriumfowania uwaga... Nie, nikt poza Harrym i Voldemortem nie ma pojęcia o tym, co wydarzy się już niedługo.
Oczywiście Harry nie był kretynem i domyślał się, że Voldemort złamie obietnicę dokładnie w chwili, kiedy tylko aportuje się na umówione miejsce spotkania. Nareszcie będzie miał w swych rękach Harry'ego Pottera. Nie przepuści takiej okazji. Będzie pławił się w chwale. W końcu będzie mógł powiadomić o tym wszystkich, nawet samego Albusa Dumbledore'a. "Oto wasz bohater, wasz Wybraniec... patrzcie na niego... patrzcie, jak ginie..."
Harry zacisnął oczy.
Myśl o własnej śmierci... nie była zbyt przyjemna. Ale dużo gorsza była myśl o tym, co zrobi z nim Voldemort, jeżeli w końcu dostanie go w swoje ręce. Jak długo będzie go torturował? Jak długo będzie się nad nim pastwił, zanim zaspokoi swoją żądzę zemsty? Jak długo?
Wizja ze snu, który przyśnił mu się kilka tygodni temu, przecięła jego umysł niczym sztylet. Wciąż na samo wspomnienie tamtego bólu jego skóra pokrywała się gęsią skórką.
Nie może do tego dopuścić. Jeżeli sprawy zaczną przybierać zły obrót... jeżeli wydarzenia rozegrają się według najgorszego z możliwych scenariuszy, wtedy... wtedy...
Jeszcze mocniej zacisnął palce we włosach i pozwolił, by z jego piersi wyrwało się długie westchnienie.
***
- Legilimens Evocis! Legilimens Evocis! Legilimens Evocis! Legilimens Evocis! Niech to szlag!
Harry opuścił różdżkę i otarł pot z czoła.
Był wykończony. Głowa pulsowała mu od prób skupienia się, nogi trzęsły się niczym pudding. Cofnął się i oparł o ławkę.
Luna westchnęła i przekrzywiła głowę, wpatrując się w Harry'ego ze zmarszczonymi brwiami.
- Nie wydaje mi się, aby to zadziałało, nawet jeżeli krzyknąłbyś to zaklęcie pięćdziesiąt razy. Tu chyba raczej chodzi o sposób, a nie o ilość...
- Wiem - odpowiedział zmęczonym głosem i przetarł oczy. Od dwóch godzin próbował rzucić to jedno zaklęcie i kompletnie mu nie wychodziło. Nieważne jak bardzo oczyszczał umysł. Nieważne jak bardzo Luna starała się mu pomóc, otwierając swój. Nie posunął się nawet odrobinę. Nie potrafił jej wyczuć, nie mógł odnaleźć drogi. Nie wiedział nawet, w którą stronę powinien iść.
- Co czytałeś o tym zaklęciu? - zapytała Krukonka.
Harry zmarszczył brwi. Co o nim czytał? Przypomniał sobie starą księgę, którą znalazł w Dziale Ksiąg Zakazanych.
- Hmm... że aby je rzucić, trzeba być albo doskonałym oklumentą, albo tak bardzo tego pragnąć, że oddałoby się za to nawet własne życie.
- A więc to naprawdę dziwne, że ci nie wychodzi...
Harry zamrugał i spojrzał na dziewczynę. Czyżby to był sarkazm? Ale Luna patrzyła na niego z taką samą niewinnością, jak zawsze.
- Wiem, co sobie o mnie myślisz... - zaczął.
- Nie wiesz. - Luna uśmiechnęła się. - Przecież nie udało ci się dostać do mojego umysłu.
Harry spojrzał na nią uważniej. Czasami miał wrażenie, że pod tą maską zwariowanej dziewczyny kryje się umysł ostry niczym brzytwa.
- Pewnie myślisz, że powinienem dać sobie z tym spokój...
- A jakie to ma znaczenie, co ja myślę? - zapytała. - To ty myślisz, że uda ci się pokonać Sam Wiesz Kogo przez zakrzyczenie go na śmierć.
Harry zmarszczył brwi.
- Voldemort używa tego zaklęcia. To jedyny sposób, żeby się przed nim obronić. Żadne zaklęcie tarczy mi nie pomoże. Nie jestem w stanie zranić go fizycznie. Co innego mi pozostaje? - Luna otworzyła usta, aby odpowiedzieć, ale Harry ją uprzedził. Nie miał ochoty na takie dyskusje. I tak nie zrezygnuje. - Możemy umówić się w czwartek? Spróbuję jeszcze raz.
Dziewczyna zamknęła usta i rzuciła mu długie, zamyślone spojrzenie.
- Chyba nie zamierzasz zrobić czegoś niemądrego, prawda Harry?
- Oczywiście, że nie - odparł gładko. Nie mógł jej powiedzieć. Jakkolwiek wyrozumiała by nie była, tego, co zamierzał zrobić, nawet ona by nie zaakceptowała. - Ale muszę przecież coś umieć. Powinienem w końcu nauczyć się czegoś przydatnego.
- Moim zdaniem powinieneś przede wszystkim odpocząć. Wyglądasz tak, jakby zagnieździła się w tobie cała kolonia Niciaków Neuronowych.
- Czego?
- To takie mikroskopijne organizmy pasożytnicze. Spokrewnione z Gnębiwtryskami, ale o wiele bardziej niebezpieczne. Gnieżdżą się w mózgu i wyjadają synapsy oraz szare komórki. A sądząc po twoim zachowaniu, niewiele ci ich już zostało.