Harry rzucił jej chłodne spojrzenie, ale ona nadal patrzyła na niego z absolutnie niewinnym wyrazem twarzy. Splotła dłonie za plecami i przez chwilę wodziła wzrokiem po suficie, jakby czegoś szukała.
- Skoro nie masz ochoty się już uczyć, to może zagramy w Kto Znajdzie Więcej Gniazd Błyskotek? To bardzo przyjemna gra. Rozładowuje napięcie. I... pokazuje, że nawet wtedy, kiedy wydaje się, że nie ma już nadziei... zawsze można znaleźć nowe gniazdo Błyskotek! - Uśmiechnęła się wesoło.
Harry przewrócił oczami.
- Myślę, że na dzisiaj wystarczy - westchnął, odpychając się od ławki. - Spotkamy się w czwartek po zajęciach - powiedział sucho i ruszył do drzwi, ale w tym samym momencie usłyszał łagodny głos Luny:
- Harry... przykro mi, że wam nie wyszło.
Zatrzymał się gwałtownie. Ale nie odwrócił.
- Wiesz, takie zamykanie się w niczym ci nie pomoże - kontynuowała. - To jak stawianie tamy na spienionej rzece. W końcu nie wytrzyma naporu wody i pęknie.
Harry zacisnął usta. Nie odpowiedział. Po prostu wyszedł.
***
Gabinety większości nauczycieli znajdowały się na pierwszym piętrze, dlatego też uczniowie starali się omijać to miejsce szerokim łukiem. Ale Harry podążał właśnie korytarzem na pierwszym piętrze, zmierzając w stronę gabinetu Tonks. Miał nadzieję, że wróciła już z kolacji, na którą tym razem nie pozwolił się Hermionie zaciągnąć. Wolał poświęcić ten czas na przejrzenie książki, którą udało mu się ostatnio wyszperać w bibliotece. Znalazł w niej bardzo ciekawe zaklęcie, które z pewnością...
BUM!
Jego myśli rozsypały się, kiedy, skręcając w kolejny korytarz, wpadł na coś ciemnego i wysokiego.
- Och - jęknął, cofając się o dwa kroki, w ostatniej chwili łapiąc równowagę i słysząc nad sobą niski pomruk zaskoczenia. Wystarczył jeden przebłysk długiego rzędu maleńkich guziczków i wdzierający się przemocą w nozdrza zapach ziół, by świadomość tego, na kogo właśnie wpadł, uderzyła w niego z siłą rozpędzonego Błędnego Rycerza.
Błyskawicznie uniósł głowę i napotkał świdrujące spojrzenie czarnych oczu. Oczu, które na krótką chwilę rozszerzyły się ze zdumienia, ale zaraz potem przybrały jeden ze swoich najbardziej odpychających wyrazów.
Snape. Stał tuż przed nim. Po raz pierwszy od tamtej chwili... po raz pierwszy Harry widział go z tak bliska...
Wystarczyło jedno muśnięcie wzrokiem, by Harry zauważył wszystkie zmiany, jakie się w nim dokonały od ich ostatniego spotkania. Zmienił się. Miał cienie pod oczami oraz szarą, niezdrową cerę. I Harry miał teraz szansę zobaczyć z bliska bliznę znajdującą się na jego policzku. Jednak chwilowe zaskoczenie, które pozwoliło mu na tę niezamierzoną kontemplację, szybko ustąpiło miejsca zimnej obojętności.
Oto stał przed nim człowiek, który... który... który przestał dla niego istnieć. Tak. Snape... należał do poprzedniego życia. W tym nowym w ogóle się nie liczył. Nie powinien się liczyć
Harry cofnął się o krok, wyprostował i zacisnął szczękę, wpatrując się w mężczyznę z wyzwaniem w oczach. Snape także się wyprostował. Zmarszczył swoje ciemne brwi i spojrzał na Harry'ego tak, jakby patrzył na robaka, który sam pcha się pod but i prosi o rozdeptanie. Jego cienkie wargi zacisnęły się w cienką, bladą linię. Twarz zmieniła w maskę nienawiści.
Przez chwilę po prostu stali i mierzyli się wzrokiem, niczym w jakimś niewerbalnym pojedynku, który przypominał pewnego rodzaju preludium przed prawdziwą bitwą. Harry miał dziwne wrażenie, że powietrze stało się zbyt gęste, by dało się nim swobodnie oddychać.
Mimowolnie zacisnął pięści. Nie miał ochoty patrzeć na Snape'a, nie miał ochoty przebywać w jego pobliżu. Snape nie zasługiwał na to... nie miał prawa się do niego zbliżać! Harry po prostu go ominie i odejdzie.
Zrobił krok w prawo, by wyminąć odzianą w czerń sylwetkę, ale mężczyzna poruszył się i błyskawicznie przesunął w tę samą stronę, zagradzając mu drogę.
To było... zaskakujące.
Przez sekundę w spojrzeniu mężczyzny pojawił się lodowaty rozbłysk. Jakby próbował ugodzić nim Harry'ego. Rzucić mu wyzwanie.
Harry zmrużył ostrzegawczo oczy i przesunął się w lewo, chcąc ominąć go z drugiej strony, ale Snape jednym krokiem ponownie mu to uniemożliwił.
Co on sobie wyobraża? Jak w ogóle śmie...?
Powietrze stało się jeszcze gęstsze. Harry'emu wydawało się, że po jego skórze wędrują iskry, kiedy odpierał to natarczywe spojrzenie czarnych oczu.
Zanim jednak zdążył wykonać jakikolwiek kolejny ruch, usłyszał za sobą zbliżające się kroki. Snape przerwał kontakt wzrokowy i spojrzał w głąb korytarza.
Harry przez ułamek sekundy dostrzegł na jego twarzy rozdrażnienie. Mężczyzna zmrużył oczy, ponownie musnął płonącym wzrokiem twarz Harry'ego i bez słowa wyminął go, zachowując się tak, jakby nic się nie wydarzyło.
Harry nie odwrócił się. Powietrze powróciło do swej normalnej gęstości, więc w końcu mógł wziąć w płuca głęboki oddech, pozwalając by wypełnił go chłód obojętnej pogardy. Rozprostował zaciśnięte palce.
To było... to było... Jak Snape śmiał w ogóle próbować wykorzystać przeciwko niemu te swoje plugawe gierki? Jakby miał nadzieję, że Harry się przestraszy albo straci nad sobą panowanie... Co on sobie myślał?
- Och, dobry wieczór Severusie - usłyszał z oddali głos profesor Sinistry.
Nieważne. To wszystko jest nieważne.
Przymknął powieki i sięgnął w głąb... sięgnął po chłód i ciszę. Otulił się nimi, pozwalając, by przywarły do niego niczym skorupa.
Tak było dobrze. Idealnie. Teraz czekała go nauka. Musi zachować czysty umysł. Musi przyswoić jak najwięcej. To może być jego jedyna szansa. Nic, absolutnie nic nie może go rozpraszać.
Zostało mu tylko dziewięć dni.
***
- Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam - powiedział Harry, kiedy Tonks wpuściła go do swojego gabinetu.
- Oczywiście, że nie! - Tonks uśmiechnęła się promiennie, zamykając za nim drzwi. - Jestem cholernie podekscytowana, że znowu mogę cię czegoś nauczyć, Harry. Och, przepraszam. Nie powinnam tak przy tobie mówić. Teraz jesteś moim uczniem. Ciągle o tym zapominam - roześmiała się. Podeszła do swojego biurka, odwróciła się w stronę Harry'ego i klasnęła w dłonie. - Może się czegoś napijesz, zanim zaczniemy? Ale żadnych wysokoprocentowych napojów! - Pogroziła mu przyjaźnie palcem. - Już raz miałam przez to kłopoty.
- Przepraszam - mruknął Harry. W zasadzie, to nigdy jej za to nie przeprosił. A przecież to przez niego miała te kłopoty.
- Och, to już nieważne. Było, minęło. Wszyscy uczymy się na własnych błędach, co nie, Harry? No więc jak? Sok dyniowy? Herbata? Mam świetną jaśminową herbatę.
- Nie, dziękuję.
- Jesteś pewien?
- Tak.
- Szkoda. Myślałam, że dotrzymasz mi towarzystwa. - Odwróciła się i sięgnęła po filiżankę parującej herbaty. Oparła się nonszalancko o biurko i przybliżyła filiżankę do ust. - No więc... czego chciałbyś się nauczyć?
- Jak pokonać Voldemorta - odparł szczerze Harry.
Ta odpowiedź wyraźnie zaskoczyła Tonks. Zamrugała i opuściła dłoń.
- Żartujesz, prawda?
Harry zmarszczył brwi.
- Dlaczego miałbym żartować? Przecież wszyscy wiedzą, że w końcu będę musiał się z nim zmierzyć, a tak naprawdę to nic konkretnego nie umiem.
Tonks odstawiła filiżankę, pochyliła się lekko do przodu i wbiła w niego badawcze spojrzenie.
- Moim zdaniem umiesz bardzo dużo, Harry. Żaden z moich uczniów nie umie tyle co ty.
- Ale to wciąż jest niewystarczająco. Przecież nie pokonam Voldemorta zaklęciami tarczy, zaklęciem rozbrajającym czy... nie wiem, zaklęciem galaretowatych nóg na przykład.