Выбрать главу

Tonks zastanawiała się przez chwilę nad odpowiedzią.

- Jako auror muszę znać, przynajmniej teoretycznie, wszystkie zaklęcia, którymi mogę zostać trafiona podczas walki. Aby móc je rozpoznać i, jeżeli jest to możliwe, rzucić odpowiednie przeciwzaklęcie lub też użyć odpowiedniego eliksiru. Legilimens Evocis użyłam raz. Jeden jedyny raz. Uratowało mi życie. - Jej oczy zamgliły się lekko, kiedy przywoływała wspomnienia. - Walczyłam z Ibramovicem, kaukaskim Śmierciożercą. Był silny. Bardzo silny. Rzucił na siebie jakiś rodzaj tarczy, która odbijała wszystkie moje zaklęcia. Byłam ranna i straciłam już niemal całą moc. Nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam rzucić na niego żadnego ofensywnego zaklęcia, w żaden sposób nie mogłam zranić go fizycznie. I wtedy przypomniałam sobie o tym zaklęciu. To była moja jedyna szansa. Wiedziałam, że zginę, że zostały mi tylko sekundy. Było mi już wszystko jedno. Rzuciłam je i... do tej pory nie wiem, w jaki sposób... dostałam się do jego umysłu. Zaatakowałam go od wewnątrz. I dzięki temu nadal żyję. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie udało mi się go użyć. Próbowałam to powtórzyć, ale nie byłam w stanie. Tylko najlepsi, najdoskonalsi oklumenci potrafią rzucić je wtedy, kiedy zechcą. Niestety, oklumencja nigdy nie była moją mocną stroną.

Harry zagryzł wargę i odwrócił wzrok.

A więc to na nic... Cała nauka z Luną, wszystkie te próby... nie doprowadzą go do niczego. Bo skoro Tonks, która przecież była aurorem i potrafiła o wiele więcej niż on, skoro nawet jej udało się rzucić to zaklęcie zaledwie jeden raz i to jedynie w obliczu śmierci... to w jaki sposób on miałby tego dokonać? To wszystko było bez sensu...

Westchnął i zrezygnowany podniósł się z krzesła, dziękując Tonks za pomoc, po czym wyszedł z gabinetu i bardzo wolno ruszył w drogę powrotną do dormitorium.

Jego przyszłość już wcześniej malowała mu się w czarnych barwach, ale teraz... Czy istnieje coś ciemniejszego od ciemności? Przecież ciemność to tylko brak światła... No właśnie. Miał coraz silniejsze wrażenie, że z każdą chwilą bezpowrotnie gaśnie kolejne źródło światła i zostało mu ich już naprawdę niewiele.

Co będzie, kiedy zgasną wszystkie?

***

Od czasu wymiany zdań, do której doszło podczas poniedziałkowej lekcji Eliksirów w ogóle z Ronem nie rozmawiał. Było mu to na rękę. Zostało mu zaledwie osiem dni. Potrzebował teraz skupić się tylko i wyłącznie na przygotowaniach. Nic nie mogło go rozpraszać, a odsunięcie od siebie przyjaciela było najłatwiejszym sposobem na załatwienie sobie odrobiny spokoju. Z Hermioną sprawa nie była już tak prosta. Wciąż go nadzorowała, pilnowała, by chodził na posiłki, wciąż czuł na sobie jej zaniepokojone, badawcze spojrzenie.

Wędrowało za nim za każdym razem, kiedy tylko pojawiał się w jej polu widzenia. Teraz też się do niego przylepiło. Od razu, kiedy tylko wszedł do Pokoju Wspólnego, wróciwszy z kolejnego spotkania z Luną i korepetycji u Tonks. Po wczorajszej rozmowie z Nimfadorą jego zapał do nauki Legilimenc Evocis momentalnie opadł. Wobec tego poćwiczył z Luną tylko kilka zaklęć obronnych i pożegnał się.

Tonks dotrzymała obietnicy. Nauczyła go - na razie jedynie teoretycznie, ponieważ nie mieli obiektu, na którym mógłby poćwiczyć, a trudno uznać manekina za żywe stworzenie - kilku silnych zaklęć ofensywnych: Zaklęcia Strzały, które sprawiało, że ofiara miała wrażenie, jakby została trafiona setkami ostrych jak brzytwa strzałek, które wbijały się w jej ciało jednocześnie; Zaklęcia Skorpiona, które paraliżowało nerwy, ale było o wiele bardziej skuteczne od Petrificus Totalus, ponieważ dało się je przerwać jedynie poprzez podanie beozaru, oraz Zaklęcia Próżni, które blokowało drogi oddechowe i sprawiało, że ofiara zaczynała się dusić i nie mogła złapać tchu.

Wszystkie trzy były ciekawe i na pewno przydatne, ale... to jeszcze nie było to, czego szukał. Czy naprawdę nie istniało nic bardziej niebezpiecznego, ale co nie kwalifikowałoby się jako Czarna Magia?

Przechodząc przez Pokój Wspólny, mimowolnie zerknął na siedzących przed kominkiem Rona, Hermionę i Ginny. Ron obrócił się i posłał mu ponure, zdradzone spojrzenie. Hermiona zagryzła wargę, a na jej twarzy pojawił się głęboki smutek. Ginny szybko umknęła wzrokiem i skierowała go w stronę kominka. Wciąż była na niego obrażona za to, co jej wtedy powiedział. Wszyscy się od niego odwrócili.

I dobrze.

***

Harry otworzył oczy. Przekręcił głowę i zerknął na zegarek. Była piąta nad ranem.

Zostało mu siedem dni.

***

Po raz pierwszy w życiu Hermiona nie potrafiła skupić się na lekcji. Próbowała notować to, co mówił Binns, ale wszystko jakoś przepływało przez nią, nie pozostawiając po sobie nawet śladu. Siedzący po jej lewej stronie Ron całym sobą starał się ignorować istnienie Harry'ego. Najwyraźniej postanowił udawać, że jego - jeszcze do niedawna - najlepszy przyjaciel w ogóle nie istnieje. Usta miał zaciśnięte tak bardzo, iż obawiała się, że po zakończeniu lekcji nie będzie mógł ich rozkleić. Nie odzywał się do Harry'ego od poniedziałku. Próbowała przemówić mu do rozsądku, ale to nic nie dawało. Był uparty jak Centaur.

Z kolei siedzący po jej prawej stronie Harry z każdą chwilą coraz bardziej przypominał jej uczącego ich ducha. Jego skóra była znacznie bledsza niż wcześniej, niemal przezroczysta. Drżące powieki raz po raz opadały na przekrwione oczy. Schudł w ciągu ostatniego tygodnia. Zawsze był drobny, ale teraz potrafiłaby policzyć kości na jego dłoniach. Wydawał się zapadać w sobie. Jedynie jego oczy się nie zmieniły. Nadal były jaskrawozielone, pomimo iż teraz nie patrzyły już zza okularów ze swą zwyczajową zaciętością. Kryła się za nimi wciąż ta sama pustka, którą przyniósł ze sobą z zaśnieżonych błoni. Zimna i nieprzenikniona.

Hermiona zagryzła wargę i pochyliła się nad swymi notatkami. Niewiele zapisała. Kilka bezużytecznych słów. Zresztą jaki to miało sens, skoro wszystko wokół się rozsypywało? Ich przyjaźń wisiała na włosku. Zawsze byli razem, we trójkę, a teraz Harry wyraźnie się oddalał i ledwie już dostrzegała jego sylwetkę na horyzoncie. Ron ciągnął ją w przeciwnym kierunku, a ona stała pośrodku, próbując przytrzymywać zarówno jednego i drugiego, by nie dopuścić do tego, by stracić ich z oczu. Ale jak długo jeszcze zdoła utrzymać ich razem? W końcu nie wytrzyma i puści któregoś z nich... i co wtedy?

Z otępienia wyrwał ją dzwonek. Zamrugała oszołomiona i rozejrzała się po sali. Uczniowie błyskawicznie poderwali się z miejsc, pragnąc jak najszybciej opuścić klasę i nie przejmując się tym, że profesor Binns nie skończył jeszcze mówić. Spojrzała na Rona, który ze złością pakował swoje rzeczy, a następnie przeniosła wzrok na Harry'ego, przyglądając się, jak spokojnie zapina torbę i podnosi się z miejsca.

I wtedy czas zwolnił swój bieg i Hermiona widziała to dokładnie... widziała, jak oczy Harry'ego uciekają mu w głąb czaszki, twarz staje się biała niczym wosk , a on... osuwa się na ziemię, uderzając biodrem w krawędź ławki, a głową w twarde deski podłogi. Jego okulary pękły i przetoczyły się na bok, a torba otworzyła się, wysypując swą zawartość.

Przez ułamek sekundy, który wydawał się trwać wiele godzin, w klasie zapadła wibrująca cisza, jakby ktoś upuścił monetę i wszyscy w napięciu czekali, aż się zatrzyma.

Czas powrócił, uderzając ją w głowę niczym obuchem. Usłyszała czyjś krzyk i dopiero po chwili zorientowała się, że to jej własny głos. Zerwała się z miejsca i przypadła do nieprzytomnego przyjaciela.

- Harry! - Złapała go za ramiona i delikatnie przewróciła na plecy, słysząc w uszach szaleńcze bicie własnego serca i krew pulsującą w głowie. - Niech ktoś pobiegnie po panią Pomfrey!

- Ja pójdę! - krzyknął blady jak ściana Neville i wybiegł z klasy, przeciskając się pomiędzy podchodzącymi coraz bliżej, zaciekawionymi uczniami, z których każdy chciał zobaczyć, co się stało.