Выбрать главу

Tak, dobrze widziała. Jego oczy, pomimo, iż utkwione w tekście, wcale po nim nie błądziły. Snape wyglądał tak, jakby patrzył na książkę, ale wcale jej nie widział. Na co więc spoglądał w swym umyśle?

- Hermiono, wszystko w porządku? - dotarł do niej zmartwiony głos Rona. - Może jednak...

- Tak, w porządku - przerwała mu, wyciągając różdżkę i zapalając ogień pod swym kociołkiem. Zerknęła na listę ingrediencji, ale jej spojrzenie ponownie powróciło do nauczyciela.

Ale czy jemu naprawdę zależy? Pamiętała wzrok, którym pożerał Harry'ego. Pamiętała bardzo wiele szczegółów, które wcześniej wydawały się nieistotne, ale teraz, kiedy znała już klucz, potrafiła odczytać elementy tej skomplikowanej układanki. Największy problem stanowiło jednak dopasowanie ich do siebie. Gdyby chociaż znalazła jakiś narożny fragment...

Jeżeli komuś na kimś zależy... - myślała, siekając składniki i w ogóle nie zwracając uwagi na to, w jaki sposób to robi - ...to czy mógłby zranić tego kogoś aż tak dogłębnie? Przeczytała kiedyś - teraz już nie pamiętała, gdzie - że najbardziej ranimy tych, na których nam zależy. Ale dlaczego? W odruchu samoobrony? Najpierw ja ciebie zranię, zanim ty zranisz mnie? Nie, to było głupie. I nie pasowało. Nie tutaj. Co prawda, kompletnie nie miała pojęcia, co pomiędzy nimi zaszło, więc mogła jedynie zgadywać i opierać się na przypuszczeniach, ale cokolwiek to było... sprawiło, że Harry otoczył się grubą skorupą, twardą i zimną jak stal, żeby już nikt się do niego nie zbliżył i zamknął się w niej, całkowicie odcinając dostęp do swojej osoby. Ale przecież Harry wciąż tam jest. Ukryty. Niewidoczny. Schowany. I podejrzewała, że długo w tej skorupie nie wytrzyma. Zacznie się w niej dusić. Zacznie mu brakować powietrza. W końcu zawsze przychodzi taki moment, kiedy nawet najtwardsza skorupa pęka i wszystko, co się pod nią kryje, wydostaje się na zewnątrz.

Hermiona przerwała nagle pracę i zgasiła ogień pod kociołkiem. Jej myśli wirowały szaleńczo.

Tak! Teraz to do niej dotarło! Widziała to! Widziała już pierwsze symptomy! Pamiętała jak Harry całkowicie obojętnie zachowywał się na ostatnich Eliksirach i jak pod koniec lekcji się zachwiał. Tak właśnie odreagował! Dlaczego wcześniej nie przyszło jej to do głowy? To oznaczało, że tamta lekcja nie była mu obojętna. I Merlinie...! Pamiętała też jak Harry prowokował Snape'a! Cokolwiek zaszło pomiędzy nimi...

- Hermiono - szepnął Ron. - Co się dzieje? Dlaczego zgasiłaś ogień?

Hermiona spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.

- Ron, posłuchaj... to dlatego Harry zemdlał... to całe jego zachowanie i ta bariera, którą się otoczył nie są prawdziwe. To wciąż ten sam Harry! Rozumiesz? Musimy...

- Hermiono, już dobrze - przerwał jej Ron, kiedy zobaczył, że po jej policzkach znowu spływają łzy. Szybko zerknął na biurko nauczyciela. - Snape się na nas gapi. Przynajmniej udawajmy, że pracujemy.

Ron nie musiał jej tego mówić, Hermiona wiedziała to, czuła jego natarczywe spojrzenie, ale kompletnie ją to nie obchodziło. Nie dokończy tego eliksiru. Nie była w stanie tego zrobić. Pragnęła jedynie, żeby lekcja już się skończyła.

Jak mogła być taka głupia? Harry wcale się nie zmienił. Po prostu... zamknął wszystko w sobie. Bardzo głęboko. Odciął od siebie to, co sprawiało mu ból, a co za tym idzie, również wszelkie emocje. Muszą po prostu się do niego dostać, dokopać do tego wrażliwego, uczuciowego chłopaka, zamkniętego gdzieś tam w środku.

Muszą... być przy nim. Być przy nim bez względu na wszystko i wspierać go.

Wytłumaczy to Ronowi. Wytłumaczy mu tak, aby zrozumiał. I znowu będą razem. Wszyscy razem. I Harry... Harry do nich powróci.

Myślała o tym przez całą lekcję. Nie dokończyła eliksiru. Po raz pierwszy w życiu nie uwarzyła eliksiru, ale nie obchodziło ją to. Snape'a również wydawało się nie obchodzić, ponieważ ani razu nie podniósł się zza swego biurka, by zrobić obchód albo sprawdzić ich wyniki. Po dzwonku po prostu kazał im zostawić na ławkach podpisane eliksiry i wyjść.

Hermiona znalazła się za drzwiami jako pierwsza. Chciała jak najszybciej odwiedzić Harry'ego.

Wbiegła do szpitala i natychmiast przypadła do łóżka przyjaciela. Spał. Na szafce obok zauważyła silną miksturę nasenną.

Przysiadła na skraju łóżka i ujęła jego chłodną, wiotką dłoń. Ron przystanął za nią. Poczuła jego ciepłą rękę na swoim ramieniu.

Znowu byli razem. Kiedy byli we trójkę, potrafili pokonać nawet największe przeszkody. Teraz też tak będzie.

- Tylko do nas wróć - wyszeptała.

--- rozdział 60 ---

60. I don't believe you (Prolog)

No I don't believe you

When you say don't come around here no more

I won't remind you

You said we wouldn't be apart

No, I don't believe you

When you say you don't need me anymore

So don't pretend

To not love me at all

Just don't stand there and watch me fall

Mówi się, że nawet będąc nieprzytomnym, odczuwa się bodźce zewnętrzne, takie jak zapach, dotyk, głos. Obecność. Nawet jeżeli po przebudzeniu się ich nie pamięta, ich sugestia pozostaje w najgłębszych zakamarkach umysłu i serca, niewidoczna i nieuświadomiona, ale jednak oddziałująca na wszystkie późniejsze myśli i działania. Dlatego tak ważne jest, aby po prostu być przy kimś, kto pogrążony jest w śpiączce. Okazywać mu uczucia. Bliskość.

Czułość.

***

Harry powoli otworzył oczy. Światło oślepiło go, więc zamknął je z powrotem. Powieki miał ciężkie jak z kamienia i wydawało mu się, że skleiły się ze sobą, dlatego tak trudno było mu je unieść. Ale musiał to zrobić, aby dowiedzieć się, gdzie jest. I co się stało.

Z wysiłkiem otworzył jedno oko i kiedy jego źrenica przyzwyczaiła się już do światła, otworzył drugie.

Zobaczył nad sobą biały sufit. Mrużąc oczy, przesunął lekko głowę i rozejrzał się po pomieszczeniu.

Skrzydło szpitalne. Znajdował się w skrzydle szpitalnym. Skąd się tu wziął? Ostatnie, co pamiętał, to zajęcia z Historii Magii. Pamiętał, że spakował się i chciał wyjść z klasy, ale wtedy zakręciło mu się w głowie i...

Och.

Pozwolił swoim powiekom opaść. Utrzymanie ich otwartych stanowiło zbyt duży wysiłek.

Czuł się dziwnie. Jakby obudził się z jakiejś śpiączki. Wszystkie kończyny miał ociężałe, a w klatce piersiowej czuł nieprzyjemny ucisk. Nagle wszystko wydawało się takie... - Otworzył oczy i ponownie się rozejrzał. - ...takie wyraźne. Jakby wcześniej patrzył na świat zza jakiejś zasłony. Coś się w nim zmieniło. Ale co?

Poruszył prawą dłonią, czując mrowienie w końcach palców. Uniósł ją powoli i dotknął swojego serca. Wyczuwał jego bicie. Całkiem jakby wcześniej... jakby zapomniał, że je ma.

Ponownie uniósł dłoń i przyjrzał się jej. Nie wydawała się inna, ale jednak... mrowiła tak dziwnie i miał niejasne wrażenie, że... jest nieco cieplejsza niż reszta ciała. Rozgrzana.

Opuścił ją i podparł się na łokciach, spoglądając w wysokie okna. Na zewnątrz było ciemno. Która mogła być godzina? Ile czasu tu spędził?

Oparł się o wezgłowie łóżka i sięgnął po leżące na stoliku nocnym okulary. Włożył je na nos i spojrzał na wiszący na przeciwległej ścianie, tykający cicho zegar. Było wpół do ósmej wieczorem. To znaczy, że właśnie omijała go kolacja.

Na samą myśl o jedzeniu, jego żołądek skurczył się i zaburczał przeciągle. Po raz pierwszy od tygodnia poczuł się naprawdę głodny.

Może powinien wstać, ubrać się i pójść do Wielkiej Sali?

Jednak w momencie, w którym zaczął rozważać tę możliwość, drzwi szpitala otworzyły się i do środka weszła pani Pomfrey, a zaraz za nią pojawili się Hermiona i Ron.