To dobrze. Najchętniej nie oglądałby jej już nigdy w życiu.
Usiadł obok Rona i pomachał siedzącej kilka miejsc dalej Ginny. W jakiś sposób jego zemdlenie rozładowało napiętą sytuację pomiędzy nim a rodzeństwem Weasleyów. Ron zachowywał się teraz naprawdę przyzwoicie, chociaż mogło to mieć coś wspólnego również z tym, jak on sam się czuł od przebudzenia. Jakoś... inaczej. Chociaż nie potrafił powiedzieć, dlaczego ani co się zmieniło.
Plask.
Harry spojrzał z zaskoczeniem na swój talerz, na którym wylądowała kopiasta łyżka sałatki z tuńczyka, a zaraz za nią kolejna.
- Weź dużo, Harry. Jest naprawdę dobra - powiedziała Hermiona, uśmiechając się do niego zachęcająco.
- Hej, mogłabyś mi też nałożyć? - zapytał Ron, patrząc wygłodniale na sałatkę. Hermiona rzuciła mu takie spojrzenie, jakby poprosił ją co najmniej o to, aby weszła na stół i zaczęła tańczyć. - No co? - Ron zapadł się w sobie pod jej spojrzeniem. - Jemu nałożyłaś.
- Ponieważ Harry musi jeść. A ty wręcz przeciwnie. Gdyby zebrać wszystko, co pochłaniasz, można by tym wykarmić małą wioskę.
- Wielkie dzięki - burknął Ron urażonym tonem, ale w tej samej chwili Harry przestał zwracać na niego uwagę, ponieważ kątem oka dostrzegł mignięcie czarnej peleryny. Błyskawicznie odwrócił głowę i... zobaczył go.
Snape'a.
Mężczyzna wszedł do Wielkiej Sali pospiesznym krokiem i usiadł na swym miejscu przy stole nauczycielskim.
I Harry... doznał dziwnego wrażenia... jakby widział go po raz pierwszy... tak naprawdę widział, ponieważ wcześniej jedynie... patrzył. I dlaczego wydawało mu się, że Wielka Sala nagle się zmniejszyła? I dlaczego jego serce... serce, które przecież powinno być zamrożone... dlaczego zaczęło reagować w taki niezrozumiały sposób? Dlaczego?
Zacisnął zęby i spojrzał z powrotem na talerz... i na swoje drżące pięści.
Działo się coś bardzo niedobrego. Z nim. Ze... wszystkim. I bardzo mu się to nie podobało.
Jakby... jakby... pojawiały się...
Nie!
Zamknął oczy i wziął bardzo głęboki oddech. Kiedy je otworzył, napotkał badawcze spojrzenie Hermiony.
- Miahaś hację, Hehmioho... haprahdę dohra... - wymamrotał Ron z ustami pełnymi sałatki.
Harry przełknął ślinę i wziął do ręki widelec.
Voldemort. Tylko Voldemort. Tylko on się teraz liczy. Tylko on.
Zabrał się za jedzenie, ale przez cały czas miał dziwnie ściśnięte gardło. Wydawało mu się, że w Wielkiej Sali panuje o wiele większy zaduch niż zwykle. Gdzieś na granicy jego widzenia wciąż majaczyła ciemna sylwetka, siedząca przy stole nauczycielskim, która zdawała się ściągać jego uwagę.
Był zły na siebie. I ta złość potęgowała się z każdą chwilą, osiągając apogeum w momencie, kiedy skończył jeść, z trzaskiem odłożył widelec na stół i sterowany jakimś niezrozumiałym wewnętrznym głosem... podniósł głowę i spojrzał prosto na niego. Prosto na Snape'a.
Mistrz Eliksirów siedział z lekko pochyloną głową i właśnie unosił kieliszek do ust, ale nagle jego ręka zatrzymała się i mężczyzna, jakby wyczuwając na sobie czyjś wzrok... poderwał głowę. Zaczął się rozglądać po wypełnionej uczniami sali i po chwili... odnalazł spojrzenie Harry'ego.
Ich oczy spotkały się.
I Harry poczuł się tak, jakby nagle cała Wielka Sala skurczyła się do rozmiaru tego maleńkiego, ciasnego schowka, w którym on i Snape po raz pierwszy... i jakby znowu był tym przerażonym chłopcem, który nie wie, gdzie uciec, jak uchronić się przed tym taksującym, odbierającym zmysły spojrzeniem czarnych oczu, który zdaje się niemal siłą wdzierać do jego duszy i sięgać coraz głębiej i głębiej...
Musi jak najszybciej stąd wyjść! Natychmiast!
Zerwał się z ławy, potrącając puchar z sokiem, który rozlał się po blacie.
- Jestem zmęczony - wymamrotał. Pod jego skórą tańczyły iskry. Serce dudniło w piersi. I znowu czuł ten bolesny ucisk... - Pójdę się wcześniej położyć. - Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź ze strony Rona albo Hermiony, wyszedł z Wielkiej Sali i na uginających się nogach dotarł do dormitorium, gdzie rzucił się na łóżko, szczelnie zasunął kotary i ukrył twarz w dłoniach.
Co się z nim dzieje? Co???
***
...gorąco...
...dwa nierówne oddechy...
...zimne dłonie...
...zaciśnięte na skórze...
...dwa ciała...
...jeden rytm...
...ciepłe usta wpijające się w odsłoniętą szyję...
...powolne, głębokie pchnięcie...
...i jeszcze jedno...
...i kolejne...
...pragnienie silniejsze od woli...
...rozpaczliwy szept w ciemności...
"Gdzie byłeś?"
...cisza...
...pośladki uderzające o pośladki...
...głęboki, wibrujący głos, odpowiadający...
"Nigdzie nie odszedłem."
...chłodne palce zaciskające się wokół penisa...
Euforia. Żar. Eksplozja.
- Severusie... - Z ust Harry'ego wydobył się cichy szept i w tym samym momencie...
...obudził się.
Jego biodra podrygiwały, uda i brzuch pokryte były spermą, mięśnie drżały. Oddech urywał się.
Potrzebował kilku długich sekund, aby dryfująca świadomość powróciła do jego ciała i aby zrozumiał, co się stało. A kiedy to nastąpiło...
O boże. O boże. O boże. O boże!
Nie, to był tylko sen! Tylko sen! Tylko pieprzony sen!
Przycisnął dłonie do twarzy, mając ochotę wydrapać sobie oczy. I uszy. I wszelkie zmysły.
Żeby nie słyszeć... nie widzieć... nie pamiętać...
To tylko wspomnienie... tak! Echo jego dawnego życia. To nic nie znaczy. Przecież słyszał, że w snach odbija się to, co kiedyś, nawet dawno temu, wywoływało silne emocje. Nawet jeżeli już je pogrzebał. Bo przecież je pogrzebał! To było w ogóle nie do pomyślenia, aby teraz mógł mieć cokolwiek wspólnego z tym... mężczyzną. Z człowiekiem, który wzbudzał w nim jedynie pogardę. Przecież to było śmieszne...
Oderwał dłonie od twarzy, oddychając głęboko i powoli się uspokajając.
Spojrzał na zegarek. Została mu godzina snu. Chyba w takim razie wykorzysta ten czas i się pouczy. Tak, tak właśnie zrobi.
***
Harry siedział w klasie Eliksirów, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w ciemną tablicę. Sam nie wiedział, jak po takim śnie udało mu się przetrwać dzisiejsze zajęcia. Przez cały dzień starał się być obojętny, odgradzać się, nie dopuszczać do siebie tego... tego czegoś... co bardzo wyraźnie się w nim rozrastało, napierając na nadwątlone konstrukcje tej chłodnej bariery, którą wokół siebie stworzył i która do tej pory niezwykle skutecznie nie dopuszczała do jego wewnętrznego świata żadnego ciepła, żadnych uczuć... a teraz wszędzie pojawiały się pęknięcia, przecieki, jakby coś ją w którymś momencie rozszczelniło. Coś niezwykle potężnego... Nie wiedział tylko, w którym momencie mogło się to wydarzyć. Przecież przed zasłabnięciem wszystko było jeszcze w porządku...
A teraz... bardzo wyraźnie wyczuwał te przecieki i chociaż próbował je zatamować, wcale nie było to łatwe. Pojawiały się w nerwowym zaciskaniu palców i szybszym biciu serca, kiedy siedział tutaj i czekał, czując się jak przed jakimś egzaminem, jak przed pierwszym spotkaniem ze Snape'em po wypiciu eliksiru Desideria Intima, wsłuchując się w panujący w klasie rozgardiasz i próbując wychwycić zbliżające się kroki...
W końcu usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, a później kroki. Długie, zdecydowane kroki, które znał aż za dobrze... których nasłuchiwał już tak wiele razy, że potrafiłby je rozpoznać w tłumie innych: niepewnych, pospiesznych, potykających się, szurających. Kroki Snape'a były takie same jak ich właściciel - przyciągały uwagę, wybijały się na pierwszy plan i sprawiały, że na ich tle wszystko inne wydawało się blade i bez wyrazu.