W końcu, mniej więcej w połowie lekcji, panującą w klasie ciszę przerwał odgłos odsuwanego krzesła. Mistrz Eliksirów podniósł się ze swego miejsca przy biurku, po czym ruszył na zwyczajowy obchód.
Harry spiął się mimowolnie. Nie potrafił nad tym zapanować. To było jak reakcja obronna. Jakby całe jego ciało szykowało się do jakiejś wyimaginowanej bitwy. Ze sobą.
Snape zaczął od Ślizgonów. Harry słyszał jego cichy, wibrujący głos, który snuł się po klasie niczym dym, kiedy mężczyzna dawał wskazówki swym podopiecznym. A kiedy tak szeptał, wtedy brzmiał zupełnie jak wtedy, kiedy... kiedy...
Merlinie! Natychmiast się uspokój!
Mocniej zacisnął dłoń na drewnianej chochli, którą mieszał w kociołku. Jego ręce były spocone.
Słyszał, jak Snape przechodzi dalej. Słyszał jego niespieszny krok, który jednak potrafił sprawić, że wsłuchiwało się w niego niczym w tykającą bombę zegarową, obawiając się tego, co się może wydarzyć, jeżeli zatrzyma się właśnie przy twojej ławce...
Był już przy Gryfonach. Szybko przeczesał tylne ławki, ale w pewnym momencie zatrzymał się. Harry wziął głęboki oddech i rozprostował zesztywniałe palce.
Wolał mieć to już za sobą. Nie podobało mu się to oczekiwanie. Ale Snape najwyraźniej postanowił nigdzie się nie spieszyć.
Harry oblizał wargi i odwrócił głowę, spoglądając za siebie.
Snape stał za Neville'em, uśmiechając się kpiąco pod nosem i z wyraźną przyjemnością obserwując, jak Neville, pomimo wiszącego nad nim i niemal dyszącego mu w kark nauczyciela, próbuje drżącymi rękami wsypać do swojego eliksiru posiekane kłącze żmijoplewu.
Jednak w tym samym momencie oczy Snape'a oderwały się od eliksiru i przeszywające spojrzenie poderwało się w górę, krzyżując się ze wzrokiem Harry'ego. I Harry poczuł, jak ucisk w jego piersi staje się nagle nie do zniesienia, jak coś w nim narasta, coś odległego, zepchniętego... jak próbuje się wydostać, wyrwać na zewnątrz, nie dbając o to, ile szkód narobi i jak bolesne to będzie...
Snape zmarszczył brwi i wyprostował się.
Harry odwrócił się gwałtownie i wbił rozbiegane spojrzenie w swój kociołek.
Nie, nie może... musi... powstrzymać to!
Spojrzał na swoją drżącą dłoń.
Miał wrażenie, że coś się w nim rozsypywało.
Za późno usłyszał powolne kroki. Zatrzymujące się tuż za nim. Nie zdążył się przygotować na uderzenie tego... tej... woni. Zioła. I coś słodkiego. Zupełnie jak język Snape'a, który penetrował jego usta...
Dość!
Kręciło mu się w głowie.
Poczuł, że Snape pochyla się nad nim i usłyszał... usłyszał ten głos wprost przy swoim uchu:
- Widzę, że czeka cię kolejna spektakularna porażka, Potter. Nawet obniżenie oceny nie będzie dla ciebie wystarczającą karą...
A jak chciałby pan zostać ukarany, panie Potter?
- Jak pan zechce, profesorze... - odparł niewyraźnie Harry, sam już nie wiedząc, co słyszy naprawdę, a co jest jedynie echem wspomnień w jego głowie. - To znaczy... - poprawił się szybko, kiedy dotarło do niego to, co właśnie powiedział. - Skoro tak pan twierdzi...
Cholera! Cholera! Cholera!
Harry poczuł przemożną chęć, aby zacząć walić głową w blat ławki.
- Gryffindor nie ma już szans w Pucharze Domów. Ostatnie miejsce... Jakież to przykre - kontynuował Mistrz Eliksirów, a ton jego głosu sprawił, że na ciele Harry'ego pojawiła się gęsia skórka. Był cichy i syczący, niemal... nie, nie pomyśli o tym!
Snape wyprostował się i z szyderczym prychnięciem przeszedł obok niego. Harry poczuł muśnięcie czarnej peleryny, która w jakiś zadziwiający sposób odebrała mu i tak już nadwątlone zdolności motoryczne. Próbując zająć czymś spocone ręce, sięgnął po miseczkę ze strąkami kłakokrzewu i w tym samym momencie potrącił łokciem butelkę octu parmeńskiego, który wylał się na blat. Harry sięgnął szybko, próbując złapać butelkę i postawić ją z powrotem, ale strącił na podłogę całą miskę jagód kłakokrzewu. Jagody rozsypały się po kamiennej posadzce i potoczyły aż pod czarne buty Snape'a, który zatrzymał się właśnie przed ławką Hermiony.
A niech to!
Harry nie chciał widzieć spojrzenia Snape'a. Szybko zanurkował pod ławkę, zbierając palcami czarne jagody.
Czy to był jakiś okrutny żart? Czy los kpił sobie z niego? Przecież pogrzebał wszystkie wspomnienia i uczucia związane z tym... mężczyzną. Dlaczego musiały odżyć waśnie teraz? Na cztery dni przed spotkaniem z Voldemortem! Dlaczego, odkąd wyszedł ze szpitala, czuł ten dziwny ból w klatce piersiowej? Dlaczego w nocy przyśnił mu się ten sen? Dlaczego wyszeptał w nim jego imię? Imię... które powinien zapomnieć!
Przecież to nie był ten sam mężczyzna, którego znal. To był ktoś obcy. Ktoś, kto potraktował go jak robaka. A nawet gorzej. Ktoś, kto bez cienia emocji patrzyłby na jego śmierć. Ktoś, kto nie ma żadnych skrupułów. Jak mógłby żywić do kogoś takiego jakiekolwiek uczucia?
Przecież przez ostatni tydzień czuł się bezpieczny. Otaczała go cisza, chłód i spokój. Dlaczego nie może być tak jak wcześniej? Dlaczego jego serce go zdradzało i miało za nic głos swojego właściciela, który nakazywał mu spokój? Jak miał się skupić na tym, co miało nadejść?
Jego wzrok powędrował mimowolnie ku znajdującym się zaledwie metr od niego czarnym butom. Jeszcze nie tak dawno całował te stopy... - powoli przesunął wzrok w górę po nogawkach spodni i dalej, po czarnej tunice - ...całował każdy centymetr tego chłodnego a wtedy tak rozpalonego ciała... Nieświadomie zacisnął mocno dłoń, gniotąc wszystkie zebrane jagody na miazgę. Czuł uderzające fale gorąca, jego serce waliło jak oszalałe, a ból w klatce piersiowej więził mu oddech. Przymknął powieki, łapczywie chwytając powietrze i walcząc o to, żeby to coś, co chciało się z niego wydostać, utrzymać w zamknięciu.
Nie może! Nie może! Nie pozwoli na to!
I wtedy właśnie usłyszał ostre, choć trochę przytłumione warknięcie:
- Potter, czy zamierzasz siedzieć pod ławką do końca lekcji i czyścić podłogę? Jak zawsze wymigujesz się od pracy, którą ci powierzono. Natychmiast wracaj na miejsce!
Rozprostował zaciśnięte palce, patrząc na ściekające po nich krople, które zostały ze zmiażdżonych jagód i odetchnął głęboko.
Udało się. Zdołał to powstrzymać.
Powoli wydostał się spod ławki i napotkał badawcze spojrzenie Hermiony... i wyjątkowo intensywne spojrzenie Snape'a. Usiadł na miejscu, jakby nic się nie wydarzyło i wbił wzrok w swój kociołek, kiedy poczuł, jak Hermiona trąca go łokciem. Odwrócił głowę i zobaczył, że przyjaciółka położyła na blacie chusteczkę.
- Dzięki - mruknął, wycierając rękę i starając się ignorować obserwujące ich czarne oczy.
Na szczęście Snape w końcu oderwał od nich wzrok i ruszył dalej, całkowicie objeżdżając eliksir Rona i kilkorga innych Gryfonów.
Harry nie spojrzał już na niego ani razu. Starał się skupić tylko i wyłącznie na eliksirze, chociaż wiedział, że i tak nie uwarzy go poprawnie.
Dziesięć minut przed końcem lekcji Snape podniósł się zza swego biurka, ogłaszając, iż czas na przygotowanie eliksirów dobiegł końca. Ruszył na obchód, zbierając próbki mikstur do oceny, bądź też czyszcząc kociołki osobom, które całkowicie zawaliły zadanie. W końcu zatrzymał się przed ławką Harry'ego.
Harry uniósł lekko głowę i wprost przed sobą zobaczył... długi rząd maleńkich guziczków, ciągnący się na przedzie czarnej szaty. W jego głowie pojawiło się nieproszone wspomnienie... długie palce Snape'a, rozpinające te guziczki, jeden po drugim... powoli...
Zacisnął usta i szybko spuścił wzrok, wbijając go w wyjątkowo interesujący deseń na drewnianym blacie ławki.