Выбрать главу

Gdyby tylko mógł mu...

Chwila...

Nie podnosząc głowy, wsunął dłoń do kieszeni i wymacał mały, okrągły kształt.

Nie wiedział, dlaczego tego nie wyrzucił. Nie wiedział, dlaczego zawsze nosił to przy sobie.

Zamknął dłoń na kamieniu.

Możesz po mnie przyjść. Zwołaj swoich kumpli Śmierciożerców. Nie jestem teraz w stanie nawet unieść różdżki, więc będziesz miał ułatwione zadanie. No chodź! Przyjdź po mnie!

Wypuścił kamień.

Taa... to dopiero było wyzwanie. Niech no tylko przyjdzie, to on... on... co w zasadzie chciał zrobić?

Och, tak bardzo kręciło mu się w głowie... Rozbieganym wzrokiem spojrzał na stojącą przed nim butelkę. A w zasadzie kilka butelek. Miał jednak ogromne problemy z policzeniem, ile ich w ogóle jest, ponieważ wciąż zmieniały swoje położenie.

A może gdyby tak złapał jedną, to pozostałe przestałyby się ruszać i...

Au! Coś go zaczęło parzyć w kieszeni. Wsunął dłoń i wyciągnął rozjarzony kamień. W środku widniały litery. Tak, to zdecydowanie były litery. Tego był pewien.

Spróbował skupić na nich wzrok i z wysiłkiem złożył je w słowa:

Gdzie jesteś, Potter?

Zamrugał, dokładniej przypatrując się lśniącym literom.

Snape mu odpowiedział. Nie do wiary... Czyli on także nie wyrzucił kamienia?

Zacisnął go w dłoni.

Wiesz... myślałem o naszej ostatniej nocy. I... nie rozumiem, dlaczego mi ją dałeś? Przecież... - Ciąg jego chwiejnych myśli został przerwany przez gromki wybuch śmiechu przy sąsiednim stoliku. - Do diabła, niech oni się zamkną!

Wciąż trzymając kamień, przycisnął ręce do uszu. Ale niemal od razu ponownie je oderwał, czując ciepło przy twarzy.

Zmarszczył brwi, próbując się skupić na fruwających mu przed oczami słowach.

Do jasnej cholery, Potter! Masz mi natychmiast powiedzieć, gdzie jesteś!

A no tak... przecież Snape i jego Śmierciożercy nie będą mogli go porwać, jeżeli mu nie powie, gdzie jest. To w sumie logiczne.

Zamknął kamień w dłoni.

Ja... piję sobie. W Świńskim Łbie.

Zanim zdążył w ogóle otworzyć oczy, przyszła odpowiedź:

Nie ruszaj się stamtąd nawet na krok!

Wcale nie zamierzał. Zresztą chyba i tak by nie mógł...

Mętnie rozejrzał się po karczmie.

Był zmęczony. W tej chwili chyba najchętniej poszedłby spać. Wrzucił kamień do kieszeni, złożył ramiona na blacie i położył na nich ociężałą głowę.

Próbował nie zwracać uwagi na to, że w momencie, kiedy tylko zamykał oczy, czuł się jak na karuzeli, na którą kiedyś zabrali go Dursleyowie i to tylko dlatego, że nie mieli co z nim zrobić. Wszystkie zmysły mówiły mu, że się kręci i to bardzo szybko. Ale to przecież było niemożliwe. Siedział przy stoliku. Na próbę otwierał oczy, a wtedy wirowanie odrobinę ustawało. Ale kiedy zamykał je ponownie... znowu karuzela.

A mugole muszą słono płacić za takie atrakcje. Ciekawe, czy też znają ten sposób...?

TRZASK!

Nagły, głośny huk sprawił, że Harry poderwał się gwałtownie i łokciem potrącił stojącą obok butelkę, która przewróciła się i rozlała po blacie resztkę swojej zawartości.

W progu karczmy stał Snape.

Harry doznał dziwnego uczucia deja vu. Jakby już kiedyś coś takiego się wydarzyło. Snape wtedy też nagle pojawił się w tych drzwiach... i też wbijał w niego takie spojrzenie... ale nie pamiętał, żeby wtedy ruszył w jego stronę z taką furią na twarzy i nie wyciągnął go zza stolika z tak wielkim impetem jak teraz, łapiąc go przez pelerynę za kurtkę na karku i wlokąc do drzwi, nie zważając nawet na to, że Harry się potyka i ma problem z utrzymaniem się na nogach...

Nie, coś takiego na pewno by zapamiętał.

Snape wyciągnął go na dwór i zatrzymał się dopiero w ocienionym zaułku obok karczmy, gdzie bez pardonu ściągnął z niego pelerynę i wbił w niego dzikie spojrzenie. Wyglądał niczym rozwścieczona bestia, z tymi opadającymi na oczy włosami, lśniącymi w mroku źrenicami, brwiami tak zmarszczonymi, że niemal łączyły się u nasady nosa i obnażonymi zębami. Zanim Harry zdążył dojść do siebie, mężczyzna złapał go za brodę i brutalnie uniósł mu twarz, przyglądając jej się z narastającą furią.

- Jesteś kompletnie pijany! - wysyczał drżącym od wściekłości głosem. - Ty nieodpowiedzialny smarkaczu! Zupełnie postradałeś rozum? Co cię podkusiło, żeby wymykać się z zamku do jakiejś speluny i upijać do nieprzytomności? Wiesz, co by się stało, gdyby ktoś odkrył twoją nieobecność i podniósł alarm? Jak długo tu jesteś? Zdejmowałeś pelerynę? Ktoś cię widział?

Harry szarpnął głową, uwalniając twarz z uścisku zimnych palców i opierając się o ścianę karczmy.

- Nie dotykaj mnie! - warknął, wbijając rozbiegane spojrzenie w stojącego przed nim mężczyznę. Wszystko wirowało mu przed oczami. Ale jego widział wyraźnie. Tak jakby był jedynym stałym elementem otaczającego go świata. Czarna, wysoka postać w długiej pelerynie. Snape. Snape, który miał... - Nikt mnie nie wiź... widział. Nie będą cię podje... podejrzewać. Możesz mnie porwać. - Mętnym wzrokiem rozejrzał się po zaśnieżonej okolicy. - No, gdzie są twoi kumple Śmiecio... Śmierciożercy? Nie przy... prowadziłeś ich ze sobą? - zapytał, próbując brzmieć wyzywająco, ale język trochę go zawodził.

- Nie mam zamiaru wysłuchiwać twojego pijackiego bełkotu - wycedził Snape. - Jeżeli już skończyłeś, to natychmiast wracamy do zamku, zanim ktoś odkryje, że cię nie ma.

- Nigdzie z tobą nie pójdę! - Harry zamachnął się, próbując trafić pięścią w twarz mężczyzny, ale Snape odsunął się. Spróbował drugą ręką, ale też spudłował, a co gorsza, stracił równowagę i poleciał do przodu. Przed upadkiem powstrzymały go jednak ręce Snape'a, który złapał go mocno za ramiona i z całej siły pchnął na ścianę, przytrzymując go.

- Zostaw mnie, ty... - zanim jednak zdążył dokończyć, mężczyzna zasłonił mu usta dłonią i naparł na niego całym ciałem, tak jakby chciał ich ukryć w cieniu zbitej z grubych bali ściany.

Do uszu Harry'ego dotarł dźwięk zatrzaskiwanych drzwi karczmy i pijacki śmiech, a po chwili w polu jego widzenia pojawiła się grupka podchmielonych czarodziejów. Zatrzymali się na oświetlonej połaci śniegu, zaledwie trzy metry od nich i gdyby tylko odwrócili głowy...

- Ani słowa. - Harry usłyszał tuż przy swoim uchu napięty szept Snape'a i poczuł, jak mężczyzna przesuwa dłoń i wyciąga różdżkę, nie spuszczając wzroku z trójki intruzów.

Harry przeniósł spojrzenie z chwiejących się sylwetek na znajdującą się zaledwie centymetry od jego własnej twarz Snape'a.

Czuł go... tak blisko. Przyciskał się do niego. Mocno. Ciasno. Chłodna dłoń na jego ustach. Oddech na twarzy.

O boże...

Słyszał w uszach szum własnej krwi, płynącej przez żyły z coraz większą prędkością i rozpalającej każdy zakamarek jego ciała. Jak to możliwe, że chociaż na zewnątrz było tak zimno, on miał coraz większą pewność, że zaraz się roztopi? Jego serce już dawno przestało bić i teraz jedynie trzepotało... szybkimi, bolesnymi skurczami, jakby zamknięto je w klatce i za wszelką cenę próbowało się uwolnić.

Pijani mężczyźni odwrócili się i zaczęli oddalać, zataczając się lekko. Ale Snape nie puścił go od razu. Zrobił to dopiero wtedy, kiedy zupełnie zniknęli z pola widzenia.

Ręka oderwała się od jego ust, a podtrzymujące go ciało nagle zniknęło i Harry niemal osunął się po ścianie. Teraz kręciło mu się w głowie jeszcze bardziej. Dlaczego alkohol nie pomagał mu zapomnieć? Wcale nie pomagał. Wręcz przeciwnie. Sprawiał, że wszystko się... wyostrzało. Stawało intensywniejsze. Czyżby wypił za mało? Powinien w takim razie tam wrócić i wypić jeszcze więcej. Tak dużo, aż w końcu zapomni. O nim. O wszystkim. Choćby miał nawet stracić przytomność.