- Wracam do środka - wymamrotał niejasno, odwracając się do ściany i łapiąc drewnianych bali. - Nie postrzy... powstrzymasz mnie. - Powoli, przytrzymując się ściany, zrobił kilka kroków, ale wtedy... wszystko wydarzyło się w ułamku sekundy.
Poczuł łapiące go za ramiona, silne ręce. I szarpnięcie. I nagle zdał sobie sprawę, że ma twarz przyciśniętą do czarnej szaty. Cała okolica zawirowała, a on doznał wrażenia, jakby coś ciągnęło go we wszystkie strony, próbując rozerwać na kawałki. Jakby nagle znalazł się w dwóch miejscach jednocześnie. Stracił grunt pod nogami i odzyskał go dopiero po pełnej przerażenia chwili. Chociaż uczucie było bardziej podobne do zderzenia niż miękkiego lądowania.
Uniósł powieki i nagle odkrył, że znajduje się na błoniach w pobliżu bramy Hogwartu. Przytrzymujące go ręce zniknęły i Harry zachwiał się, ale jakimś cudem nie stracił równowagi. Wciąż wirowało mu w głowie, ale wyraźnie widział przed sobą ciemną sylwetkę i miał wrażenie... że ten okropny ucisk, który odczuwał w klatce piersiowej od przebudzenia, staje się coraz silniejszy. Jakby to coś... się przesączało. Przez jego mury. Wyciekało... coraz bardziej i bardziej i nie potrafił już tego zatamować, ponieważ wyrwa była już zbyt wielka, za bardzo nadszarpnięta. Popękana.
Uniósł głowę i spojrzał wprost w te czarne oczy.
To był Severus. Jego Severus. Ten sam, który go całował, przytulał... ten sam, który mu szeptał, że Harry należy tylko do niego... ten sam, który się do niego uśmiechał i nie potrafił tego ukryć... ten sam, którego dłonie drżały z niecierpliwości, kiedy go dotykał... ten sam, który zachowywał się tak, jakby nie potrafił bez niego istnieć...
To, co ich łączyło... to było coś pięknego. Czuł to w swoim sercu. Ono nie mogło go oszukać. I jeśli ich ostatnia noc nie była prawdziwa, to równie dobrze może w tej chwili rozpłynąć się w powietrzu. Przecież tej nocy zdobył jego usta. Zdobył jego serce...
Ale była myślodsiewnia... widział w niej... widział...
Czy to możliwe, że postradał rozum?
Powoli uniósł dłoń, pragnąc dotknąć tej surowej twarzy, którą tak dobrze znał. Którą tak wiele razy pieścił palcami, zasypywał pocałunkami...
Ale wtedy Snape brutalnie odtrącił jego rękę i odsunął się, spoglądając na niego lodowato.
I w tym momencie Harry zrozumiał... a ból w jego klatce piersiowej eksplodował, uwalniając całe spiętrzone pokłady żalu. Tama runęła i ciśnienie wszystkiego, co przytrzymywała, niemal rozsadziło go od środka.
- Jak mogłeś mi to zrobić?! - krzyknął, rzucając się do przodu i uderzając pięściami na oślep, ale zanim zdążył go w ogóle dosięgnąć, poczuł że nogi uginają się pod nim. - Jak mogłeś? Jak... - Osunął się na kolana, ściskając dłońmi poły czarnej szaty. Trząsł się jak w gorączce, a z jego piersi wypływał niekontrolowany szloch. Osuwał się coraz niżej i niżej, aż w końcu dotknął czołem czarnych butów. - Pragnąłem tylko ciebie. Tylko ciebie... - Cały tydzień pustki, udawania, nie istnienia... wszystko to, co próbował zepchnąć jak najgłębiej, wypływało teraz z niego, wypływało i wypływało, a on nie potrafił tego powstrzymać. - Tylko ciebie... Ciebie.
- Wstawaj. Natychmiast. - Usłyszał nad sobą cichy, przytłumiony głos.
- Co się stało? Nie rozumiem... Przecież patrzyłeś na mnie w taki sposób... - szeptał dalej Harry, unosząc się na falach bólu i ściskając w dłoniach czarną szatę, która wydawała mu się w tej chwili jedynym ratunkiem przed utonięciem. - I pamiętam... jak nie mogłeś oderwać ode mnie rąk... Pamiętam twoje ciepło... Co zrobiłeś? Co zrobiłeś?
- Nic nie zrobiłem - wysyczał nad nim mężczyzna. - To była dla mnie tylko gra, która już się zakończyła. Nie jesteś mi więcej potrzebny.
- Nie wierzę ci. - Szloch zamienił się w łkanie. - Nie wierzę...
- Nic dla mnie nie znaczyłeś. Nic.
- Nie wierzę ci...
- I dobrze ci radzę - kontynuował brutalnie mężczyzna, nie zwracając uwagi na rozpaczliwe zaprzeczenia Harry'ego - trzymaj się ode mnie z daleka. Nie zbliżaj się do mnie. Nie patrz na mnie. Nie myśl o mnie. Zapomnij o moim istnieniu.
Zapomnieć? Jak miałby to zrobić? Jak? Przecież próbował... próbował!
- Dlaczego to mówisz? Nie rozumiem... przecież tamtej nocy... - urwał nagle, kiedy Snape odsunął się gwałtownie i Harry był zmuszony puścić jego szatę. Teraz, pozbawiony jej dotyku, uświadomił sobie, że nie ma już żadnego ratunku...
- Spójrz na siebie. Jesteś żałosny - powiedział cicho Snape. Jego głos wydawał się dobiegać z oddali.
Ale to wystarczyło, aby przebić się i ugodzić. Bardzo głęboko.
Harry uciszył się. Nie było w nim już niczego... pozostała jedynie mała strużka, która sączyła się przez pokruszone mury... i uczucie, że upadł tak nisko, że niżej już nie można...
To była prawda. Był żałosny. Uczepił się mrzonki. Za wszelką cenę chciał sam sobie udowodnić, że to jest jego dawny Severus... a okazało się, że to nadal ten sam potwór z myślodsiewni. Że Severus odszedł gdzieś daleko. I już nigdy nie powróci.
Przełknął gorycz w ustach i podniósł się wolno, podpierając się na drżących rękach i kolanach.
Znowu ogarniał go chłód. Teraz, kiedy pozbył się wszystkiego, co w sobie tamował, kiedy cały ból, żal, gorycz, kiedy to wszystko z niego wypłynęło... znowu pozostała tylko pustka. Ale taka, której już nie dało się wypełnić. Zresztą... nawet nie było na to czasu. Już za kilka dni prawdopodobnie umrze. I zapomni o nim. Nareszcie. Dokładnie tak, jak tego chciał...
Chwiejnie wstał z klęczek i, w ogóle nie podnosząc głowy, odwrócił się tyłem do mężczyzny.
- Nie martw się - powiedział złamanym szeptem. - Zapomnę o tobie. - Nie usłyszał odpowiedzi. Zresztą wcale się jej nie spodziewał. - Wracam do zamku. A ty... nie waż się za mną iść. - Po tych słowach ruszył przed siebie niepewnym, chwiejnym krokiem.
Nadmiar emocji pozbawił go resztek sił, które już wcześniej nadwątlił alkohol. Próbował iść, ale jedynie się zataczał. Miał wrażenie, że od oderwania stopy od podłoża do postawienia jej na nim z powrotem mijają całe wieki, a okolica wykonuje w tym czasie kilka solidnych obrotów.
W końcu grawitacja zwyciężyła i Harry, nie wiedząc nawet kiedy i w jaki sposób, runął w śnieg.
W pierwszej chwili nie wiedział nawet, co się stało. Otoczyło go tylko lodowate zimno. Pamiętał je... pamiętał, jak cudownie go wypełniało, zamrażając ten tępy ból i spychając go głęboko, bardzo głęboko...
Ale tym razem ktoś je powstrzymał. Silne ręce, które wyciągnęły go ze śniegu i uniosły w górę, wyrywając go z objęć chłodu i zatapiając we własnych, ciepłych objęciach. Jedna ręka wsunęła się pod jego kolana, a druga pod plecy i Harry, na wpół świadomie, wtulił twarz w rozgrzaną szyję, obejmując ją ramionami.
Zioła. Czuł zapach ziół. I czegoś słodkiego. I gorzkiego. Wszystkiego, czym pachniał... Severus.
Czuł, że jest gdzieś niesiony, ale nie mógł, a może i nie chciał otwierać oczu. Głowa pulsowała mu boleśnie. Słyszał skrzypienie śniegu pod butami. A potem, chociaż nawet nie wiedział w którym momencie, skrzypienie zamieniło się w stuk kroków na posadzce. Zrobiło się cieplej. Ale on zamienił się jedynie w zmysł powonienia. Zapach Severusa otulał go, kołysał. Wnikał w niego, rozgrzewając go o wiele skuteczniej od jakiegokolwiek ognia.
Kroki zmieniły się. Teraz wydawało się, że wchodzą po schodach. Jeszcze mocniej się w niego wtulił. Słyszał jego oddech. Wyczuwał pulsowanie krwi przepływającej tuż pod skórą. Była tutaj taka ciepła i gładka. Pamiętał, jak ją całował, jak przyciskał wargi do tego miejsca na szyi... ale dlaczego wydawało mu się, że to wszystko działo się tysiąc lat temu?