Zatrzymali się. Usłyszał cichy szept i dźwięk przesuwającego się portretu. Zrobiło się jeszcze cieplej. Gorąco.
Ręce opuściły go i położyły na czymś miękkim.
Nie! Nie chciał...
Ścisnął go desperacko, ale jego ramiona zostały oderwane. Opadł bezwładnie do tyłu, poddając się zmęczeniu.
Zapach zniknął. Pozostała jedynie nieco zakurzona woń starych kanap i gobelinów.
Przez jakiś czas walczył z nieustannym wirowaniem w głowie i coraz bardziej nieprzyjemnym uciskiem w żołądku. Kiedy w końcu zdołał otworzyć oczy, rozejrzał się mętnym wzrokiem. Był sam w Pokoju Wspólnym Gryffindoru. I leżał na kanapie przed kominkiem.
Skąd się tu wziął? Gdzie... gdzie się podział Snape? Czyżby... a więc to nie był sen? Miał wrażenie, że zapach Snape'a, jego dotyk... że to mu się tylko przyśniło...
Sięgnął po schowaną w kieszeni Mapę Huncwotów. Rozłożył ją z pewnymi trudnościami, a następnie spojrzał na komnaty Mistrza Eliksirów.
Dostrzegł go. Był w swoim gabinecie. Ale... - Harry bardziej przybliżył mapę, ponieważ wydawało mu się, że źle widzi - ...ale oznaczająca go kropka poruszała się jakoś dziwnie. Zamknął na chwilę oczy i otworzył je ponownie.
Nie. Kropka nadal wirowała mu przed oczami w dziwnych zygzakach.
To musiała być wina alkoholu.
Rozejrzał się po mapie. Jedynie w Pokoju Wspólnym Ślizgonów dostrzegł kilkoro uczniów, którzy jeszcze nie spali, ale ze zdumieniem zdał sobie sprawę z tego, że wszystkich pozostałych widział wyraźnie. To znaczy na tyle wyraźnie, na ile pozwalał mu na to jego obecny stan.
Ponownie spojrzał na gabinet Snape'a. Oznaczająca go kropka nadal wirowała mu przed oczami.
Odłożył mapę, a jego głowa opadła bezwładnie.
Prawdopodobnie jest po prostu zmęczony i za dużo wypił. Nic dziwnego, że ma halucynacje.
Musi się przespać. Tak. Może jutro wszystko będzie wyglądać lepiej... Może wtedy cokolwiek zrozumie...
Cokolwiek.
--- rozdział 61 ---
61. Preludium
Harry przetarł powieki i ponownie wbił spojrzenie w rozłożoną na kolanach mapę Huncwotów. Oczy bolały go od gorączkowego wpatrywania się w nią przez ostatnie trzy godziny w tym słabym świetle rzucanym przez kilka umocowanych na ścianach korytarza pochodni. Nie chciał ryzykować używania Lumos, na wypadek gdyby światło wydostało się spod peleryny niewidki. Zbyt wielu Ślizgonów kręciło się korytarzami w lochach, a i tak niewiele brakowało, by pewien drugoroczniak wpadł na niego, kiedy przepychał się ze swym kolegą. Dlatego też miejsce na zimnej, kamiennej posadzce pod ścianą korytarza zamienił na niewielką wnękę znajdującą się może nieco dalej i w mniej oświetlonym miejscu, ale przynajmniej bezpieczniejszą, skoro zamierzał tu spędzić kilka godzin, czekając na... no właśnie, na co? Na jakąkolwiek okazję.
Ale wyglądało na to, że przynajmniej dzisiejszego wieczoru, Snape nie zamierza się nigdzie ruszać ze swych komnat. Przez dwie i pół godziny siedział w gabinecie, a następnie wstał i wszedł do salonu. Spędził w nim kolejne pół godziny, by później przenieść się do łazienki i ostatecznie do... - Harry obserwował czarną kropkę, która rozmywała mu się już przed oczami - ...no tak, do sypialni.
To by było na tyle, jeżeli chodzi o "jakąkolwiek okazję". Co prawda, mógłby spróbować wśliznąć się do gabinetu po południu, kiedy Snape wracał z zajęć, ale wątpił, by przygotowane przez niego zaklęcia wytrzymały dłużej niż piętnaście minut, a podejrzewał, że gdyby znalazł się w środku, to musiałby spędzić tam znacznie więcej czasu. Poza tym jak miałby wywabić Snape'a na zewnątrz na wystarczająco długi czas, by mógł zdobyć to, po co tu przyszedł? I jak miałby przedostać się do komnat? A jeżeli Snape odkryłby jego obecność?
Nie, nie mógł niepotrzebnie ryzykować. Pozostało mu siedzenie i czekanie na "jakąkolwiek okazję". Gdyby chociaż jakiś uczeń przyszedł na szlaban... mógłby wtedy wśliznąć się do środka, kiedy będzie wychodził. Ale... no właśnie, dalej pozostawał problem, co zrobić ze Snape'em? Mógłby jeszcze spróbować wśliznąć się do gabinetu, gdyby Snape wychodził na obchód, ale po pierwsze - Harry nie miał pojęcia, kiedy Snape ma dyżury, a po drugie - jak miałby przedostać się do komnat? Był więcej niż pewien, że Snape zmienił hasło. Próba użycia jakiegokolwiek zaklęcia otwierającego skończyłaby się zapewne uruchomieniem alarmu, a Snape był zbyt potężnym czarodziejem, by komuś takiemu jak Harry udało się złamać jego zabezpieczenia.
Westchnął ciężko, przymknął powieki i oparł głowę o zimne kamienie za sobą. Był zmęczony. Zmęczony i zniechęcony. Jak w ogóle doszło do tego, że od kilku godzin siedzi tutaj na tej lodowatej podłodze pod drzwiami gabinetu Snape'a? I to w środku nocy. Czy naprawdę nie było innego sposobu?
Nie. Nie było.
Zrozumiał to dzisiejszego poranka. Kiedy tylko uniósł ciężkie niczym z kamienia powieki, czując w ustach smak upodlenia i goryczy. Kiedy tylko uświadomił sobie, że zostały mu trzy dni. Trzy dni, a on nie znalazł żadnego sposobu... niczego się nie nauczył... nie miał żadnego planu... Trzy dni życia. Trzy dni... istnienia.
Poległ, zanim w ogóle rozpoczęła się bitwa. Poległ już z chwilą, kiedy rozsypał się pod stopami Snape'a. Nie potrafił wygrać nawet ze sobą. Jak miałby pokonać Voldemorta? To było... zbyt wiele... zbyt wiele jak na kogoś, kto ma tylko szesnaście lat. Nie miał żadnych szans. Żadnych. Jak w ogóle mógł być na tyle głupi, by sądzić, że uda mu się choćby drasnąć Voldemorta? I jeszcze wyjść z tego cało? Zdumiewała go własna naiwność.
Nie pozostało mu już nic. Nic, poza tą jedną, jedyną drogą. Voldemort musi zginąć. Musi zniknąć z powierzchni świata raz na zawsze. I był tylko jeden sposób, by tego dokonać.
Wypić eliksir i wypełnić plan Snape'a.
Zginie. Wiedział, że zginie. Wiedział to, od samego początku. Po prostu próbował znaleźć inne rozwiązanie, próbował sam siebie przekonać, że jest inny sposób, inna droga. Ale nie było. Chciał przynajmniej mieć szansę. Choćby była niewielka, tak maleńka, że sam nie potrafiłby jej dostrzec, ale gdyby ją miał... Najwyraźniej jednak szanse to coś, co przytrafia się wyłącznie w książkach. W prawdziwym życiu istnieje jedynie czysty przypadek i zimna, obojętna ostateczność, która nigdy nie wybiera, kogo dosięgnie. Tylko to go czekało. Nic więcej.
Uniósł powieki i rozmytym wzrokiem spojrzał na drżące cienie, które tańczyły na kamiennej ścianie po drugiej stronie korytarza.
Już niedługo pozostanie tylko tym. Tylko cieniem.
Westchnął głęboko i spojrzał na ciężkie, drewniane drzwi prowadzące do komnat Mistrza Eliksirów.
Ale najpierw musi zdobyć eliksir.
***
Mam nadzieję, że kiedy czytacie ten list, Voldemorta już nie ma. Mam nadzieję, że wszystko poszło zgodnie z planem i nareszcie będziecie mogli spać spokojnie, wiedząc, że wojna się skończyła i że Voldemort już nigdy nie powróci.
Nie chcę, żebyście się obwiniali i smucili z mojego powodu. Moja śmierć była konieczna. To był jedyny sposób, aby go pokonać. Po prostu chciałem, żebyście w końcu mogli czuć się bezpiecznie. Przepraszam, że nic Wam nie powiedziałem, ale gdybym to zrobił, próbowalibyście mnie powstrzymać.
Przepraszam też, że ostatnio zachowywałem się jak kompletny palant i że Was odpychałem.
Ron - przepraszam, że przez ostatnie pół roku nie byłem dla ciebie takim przyjacielem, jakiego byś chciał. Takim jak dawniej. Wiem, że zawsze byliśmy nierozłączni, ale w moim życiu zaszły pewne zmiany, których wiem, że nigdy byś nie zrozumiał i dlatego nie mogłem ci o nich powiedzieć. Dlatego się odsunąłem. Ale masz Hermionę. Opiekuj się nią. I pamiętaj, że masz zostać najlepszym Obrońcą w kraju! Skop wszystkim tyłki!