Kiedy zamykał klasę, przez jedną sekundę miał ochotę iść po niego, przywlec go tutaj i trzymać w tej klasie tak długo, dopóki nie zrozumie, że to jest właśnie jego miejsce. W świetle dnia w ławce, ubrany w szkolny mundurek i teoretycznie nie wyróżniający się spośród tłumu uczniów. Ale w ciemnościach nocy… leżący na jego biurku z rozłożonymi nogami, nagi, spocony i zawodzący z nieokiełznanego pragnienia, które potrafił zaspokoić tylko on, Severus.
I dopóki nie zrozumie, że przed nim nie ma ucieczki.
***
- Masz ich?
Czarodziej wyglądał niczym uciekinier z Azkabanu. Poszarpana szata, sterczące na wszystkie strony włosy, skołtuniona broda. W jego oczach czaiło się coś niebezpiecznego. Coś, z czym trudno walczyć. Coś, co aż za bardzo przypominało obłęd.
Severus pokiwał głową i wyciągnął ramię, patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
Tym razem musiał się zabezpieczyć i użyć wszelkich środków ostrożności.
Czarodziej nie wahał się.
- Pokaż mi ich - wysapał, łapiąc go za ramię. Świat zawirował i zniknął w głośnym trzasku, pozostawiając za sobą pokrytą błotem i kałużami alejkę Nokturnu, i po chwili pojawił się znowu. Znaleźli się tuż obok niewielkiego budynku stojącego na zupełnym pustkowiu, wśród wysokich traw, kołysanych świszczącym wiatrem. Światło gwiazd stanowiło jedyny jaśniejszy punkt w gęstym mroku.
Severus wyciągnął różdżkę, rzucając niewerbalnie „Lumos” i pchnął drzwi, które zaskrzypiały i otworzyły się opornie, po czym odsunął się na bok, gestem zapraszając mężczyznę do środka.
Czarodziej wszedł i już od progu z jego gardła wydobyło się głośne, przypominające bulgotanie westchnienie.
- Idealni.
Severus wszedł za nim i zamknął drzwi, spoglądając na trzy leżące pod ścianą, związane i zakneblowane osoby, wśród których znajdowały się dwie kobiety i jeden mężczyzna: cała trójka miała piękne i długie, niemal złote włosy.
- Aż mi ślinka cieknie... urządzę sobie królewską ucztę. Spisałeś się doskonale.
Severus zmarszczył brwi.
- Róg! - rozkazał, wyciągając rękę. Mężczyzna, nie odrywając spojrzenia od wpatrujących się w niego z przerażeniem ofiar, sięgnął w głębiny swej obszernej szaty i wyciągnął z niej zawiniątko, które niemal machinalnie podał Severusowi. Wystarczyło mu jedno zerknięcie.
Był prawdziwy. Prawdziwy środkowy róg buchorożca trójrogiego. Niemal z czcią przesuwał palcami po prawie niewyczuwalnych pierścieniach i gładkiej niczym szkło kości rogu. Błyskawicznie ukrył go w fałdach swej szaty i spojrzał na stojącego przed nim mężczyznę.
Odczuwał głęboką pogardę wobec wilkołaków i najchętniej wykończyłby go jednym, szybkim zaklęciem... ale jego usługi mogły mu się jeszcze przydać. Miał szeroką sieć kontaktów wśród wilkołaków na całym świecie. Gdyby okazało się, że znowu będzie potrzebował... niewielkiej pomocy z jego strony... nierozważnie byłoby się tej pomocy pozbawiać.
- Są twoi – wyszeptał i odwrócił się, wychodząc na zewnątrz. Jeszcze raz sięgnął do szaty i wyciągnął z niej połyskujący lekko róg. Przesunął palcami po jego gładkiej powierzchni, rozkoszując się jego fakturą i wibrującym ciepłem magii, która z niego emanowała. Zza chmur wyłonił się księżyc, oświetlając wszystko srebrnobiałą poświatą, która odbiła się w powierzchni rogu. Severus spojrzał w górę w tym samym momencie, w którym z wnętrza budynku dobiegło przejmujące wycie, a zaraz po nim przeszywający wrzask.
Nareszcie go zdobył. Zdobył najważniejszy składnik.
Jego oczy rozświetlił głęboki blask, nie mający jednak nic wspólnego ze światłem księżyca. Blask ów zgasł jednakże, gdy Mroczny Znak na jego przedramieniu zapiekł boleśnie, wciągając go ponownie w mrok.
Severus przymknął powieki i zacisnął zęby.
Wiedział, gdzie ma się udać. I co zrobić. Dzisiaj czekała go pracowita noc. I wyjątkowo długa...
*
W komnacie panował półmrok. Ogień rozpalony w kominku przez skrzaty domowe już prawie wygasł. Ostatnie języki płomieni lizały drewno i tworzyły drżące cienie na stojących wzdłuż całej ściany półkach z książkami. Wszechogarniającą ciszę przerwało ciche skrzypienie otwierających się drzwi. Do pomieszczenia wkroczyła odziana w czerń, wysoka postać. Kiedy podeszła do kominka, światło ostatnich płomieni wydobyło z ciemności bordowe plamy pokrywające w wielu miejscach czarną szatę. Spod peleryny wyłoniła się zakrwawiona ręka, trzymającą w dłoni białą maskę w kształcie czaszki, pokrytą teraz czerwonymi kroplami.
Maska wylądowała z brzękiem na blacie stolika, a Snape opadł na obity zielonym jedwabiem fotel i zapatrzył się w płomienie.
W jego głowie wciąż rozbrzmiewały echa. Płacz ofiar, wrzaski torturowanych, rzężenie konających, wybuchy płomieni, wykrzykiwane z emfazą klątwy i zaklęcia, nawet dźwięczny śmiech Bellatriks... Było ich zbyt wiele. Miał ochotę pójść do myślodsiewni i... zwrócić do niej wszystkie te wspomnienia, oczyszczając swe myśli. Powinien usunąć ze swojego umysłu wszelkie zanieczyszczenia... powinien pójść do łazienki i doprowadzić się do porządku, zmyć całą tę krew, przywdziać zwykłe szaty, ale... - jego spojrzenie skierowało się ku ukrytemu za biblioteczką laboratorium - ...to, co miał zrobić, było znacznie ważniejsze.
Uniósł się z fotela i ruszył w stronę laboratorium, czując w wewnętrznej kieszeni szaty ciężar zdobytego z tak wielkim trudem rogu. I wiedział, że ten trud z pewnością nie zostanie zmarnowany.
***
Severus spojrzał na zegar wiszący na ścianie jego gabinetu.
Potter miał jeszcze pięć minut. Pięć minut na to, by zjawić się na szlabanie. Jeżeli choćby spróbuje nie przyjść...
Chłopak był uparty. Uparty i zawzięty. Ale Severus wiedział, jak go złamać... Wystarczy wziąć go z zaskoczenia. Zaproszenie do komnat będzie pierwszym krokiem, który z pewnością rozbroi go na tyle, że rozłupanie resztek tej marnej skorupki, którą postanowił się otoczyć, nie powinno stanowić żadnego problemu. Wiedział, że Potter będzie się opierał i nie będzie chciał odpowiedzieć na jego pytania. Będzie próbował udawać, że nic nie wie, aby Severus był zmuszony usunąć go z zajęć... ale od czego było Veritaserum?
Severus uśmiechnął się kpiąco.
Z kim ten dzieciak próbuje wygrać?
*
Znowu to zrobił!
Wsunął ten swój mały, gorący i śliski język do jego ust, wykorzystując chwilowe zamroczenie Severusa, spowodowane orgazmem.
Uderzenie gorąca było nagłe i gwałtowne. Wilgotny język smagał jego podniebienie, a usta Pottera wpijały mu się w wargi z taką siłą, jakby próbował je pożreć.
Ale chwilę po fali gorąca prześlizgującej się przez jego wnętrze niczym niezwykle ruchliwy wąż, nadeszła paląca wściekłość.
Złapał chłopaka za włosy i, nie siląc się na delikatność, odciągnął jego głowę do tyłu, uwalniając się od tej... od tego... od niego.
Potter zakwilił z bólu, a jego twarz przeciął nieprzyjemny grymas.
Żar został zastąpiony przez przeszywający chłód.
- Na to ci nie pozwoliłem, Potter! – warknął Severus, wysuwając się z wnętrza chłopaka. Widział na jego twarzy poczucie winy, ale w tej chwili kompletnie go to nie obchodziło. Chciał tylko, aby zszedł mu z oczu, inaczej może zrobić coś...
Jego dłoń jeszcze mocniej zacisnęła się w czarnych włosach, ale po chwili nadeszło... opanowanie.
Puścił jego włosy, uwalniając wciąż odchyloną do tyłu głowę chłopaka.
- Ubieraj się – wycedził głosem ociekającym pogardą. – Twój szlaban właśnie się zakończył.
- Nie chciałem... – zaczął Potter, ale Severus nie miał zamiaru tego słuchać. Nie chciał nawet na niego patrzeć.