Severus zmarszczył brwi. Wśród płonących w pomieszczeniu, zimnych płomieni pojawiła się sugestia ciepłego światła...
- Jak do dobrze... że jesteś... - usłyszał cichy, zachrypnięty szept.
Ciepło stało się wyraźniejsze, intensywniejsze...
Severus oderwał wzrok od twarzy Harry'ego i spojrzał na leżący obok, zakrwawiony worek. Sięgnął po niego i podniósł go z podłogi. W pomieszczeniu ponownie zrobiło się znacznie chłodniej.
Zaczaili się na niego, zarzucili worek na głowę i niemal zakatowali na śmierć... prawie pod jego gabinetem... Jeszcze dwie godziny temu Potter kołysał się na jego biodrach, jęczał jego imię, oddając mu siebie, oddając mu wszystko... a teraz leżał tutaj, na granicy życia i śmierci...
Oczy Severusa wydawały się wchłaniać każdy lodowaty płomień, zamieniając je w sztylety... Odruchowo ścisnął kaptur. Jego pięść drżała.
Zabije ich. Nie. Zrobi im coś gorszego niż śmierć. Coś znacznie gorszego... Weszli na jego terytorium, ośmielili się dotknąć... zranić coś, co należało do niego... i zapłacą za to najwyższą cenę.
Wysunął dłoń z uścisku Harry'ego, słysząc słaby jęk wydobywający się z jego ust:
- Nie... nie odchodź...
Zacisnął wargi i ostrożnie wsunął ręce pod kolana oraz plecy chłopaka, a następnie podniósł go delikatnie z podłogi.
- Boli... tak bardzo... - wyszeptał Harry i wydał z siebie charczący dźwięk.
Severus spojrzał na zakrwawioną twarz chłopaka.
- Potter...? Słyszysz mnie?
Cisza.
Stracił przytomność.
Jeszcze mocniej przycisnął zmaltretowane ciało do swojej klatki piersiowej. Płomienie objęły już cały schowek
Wargi Severusa musnęły czoło Pottera, po czym mężczyzna wyszeptał:
- Malfoy za to zapłaci. Obiecuję ci to. Już nikt cię nie dotknie. Nie pozwolę im na to.
Severus kopnął drzwi schowka i wypadł z niego, zostawiając pomieszczenie spalające się już doszczętnie w morzu ognia.
***
- Avada Kedavra.
Ciało kobiety, trafione zielonym promieniem, zesztywniało i upadło na zimną, kamienną posadzkę. Jasne włosy Narcyzy rozsypały się na kamieniach, blask w szarych oczach zniknął zupełnie.
Przestrzeń rozdarł krzyk Lucjusza.
- Nieee!
Severus opuścił różdżkę. Jego twarz nie wyrażała niczego. W przeciwieństwie do twarzy Lucjusza, na której osłupienie walczyło z przerażeniem i niedowierzaniem.
- Lucjuszu, twoja żona sama wybrała śmierć - powiedział spokojnie Voldemort, spoglądając na swego sługę z nonszalancją. - Twój syn także wybrał los, który go spotkał. Mógł zajść daleko, ale zdradził mnie i zignorował moje rozkazy dla swych własnych dziecięcych kaprysów. Oboje odwrócili się ode mnie.
Jasne włosy Malfoya opadły na jego wykrzywioną bólem twarz. Odziane w ciemny aksamit ramiona drżały. Severus niemal wyczuwał huragan emocji targających jego duszą. Huragan zdolny roznieść ich wszystkich w popiół.
- A co ty zrobisz, Lucjuszu? Co wybierzesz? Pozostaniesz mi wierny, czy dołączysz do swej rodziny, plamiąc już do końca honor swego rodu?
Malfoy podniósł wzrok. Ale nie skierował go ku Voldemortowi. Jego drżące oczy zanurzyły się w oczach Severusa. Powietrze wypełniło się gorzkim, gnijącym odorem nienawiści.
Severus zacisnął usta. Nie podobało mu się spojrzenie Malfoya. Wiedział, że kiedy wypełni już swój plan, będzie musiał go zabić, inaczej Malfoy będzie szukał zemsty na nim i nie spocznie, dopóki jej nie wymierzy. Ponieważ, w jego mniemaniu, to Severus był w pełni odpowiedzialny za śmierć jego żony i szaleństwo syna.
- Wybieram ciebie, mój Panie - wyszeptał Lucjusz udręczonym, zachrypniętym głosem, nie odrywając nienawistnego spojrzenia od twarzy Severusa.
Tak, Malfoy może okazać się dużym problemem... nie powinien go lekceważyć.
- Dossskonale. - Voldemort pozwolił sobie na lekki uśmieszek. - Nie możemy jednak dopuścić do tego, by śmierć twojej żony wyszła na jaw. Może to wywołać... konfliktowe nastroje. Dopilnuj, by wszyscy myśleli, że nagłe szaleństwo waszego syna doprowadziło ją do skrajnej depresji i Narcyza wyjechała na... długi urlop. - Na twarzy Voldemorta pojawił się uśmiech przypominający nadpływającego szybko rekina.
- Tak, mój Panie. - Lucjusz skłonił głowę, starając się nie spoglądać w stronę leżącego na podłodze ciała swej żony.
- Bądź pewny, że nagroda za twą wierność cię nie ominie, Lucjuszu. - Spojrzenie Voldemorta skierowało się ku Severusowi. - Możecie odejść.
Severus skłonił się i ruszył ku drzwiom, omijając pełznącą już w stronę zwłok Nagini. Znalazł się przy nich w tym samym momencie, w którym dłoń Lucjusza dotknęła srebrnej klamki. Severus cofnął rękę i pozwolił, by Malfoy wyszedł jako pierwszy. Kiedy i on sam znalazł się już po drugiej stronie drzwi, zamykając je za dobą delikatnie, usłyszał cichy, przepełniony trującą nienawiścią szept tuż za sobą:
- Kiedyś cię zabiję.
Nie odwrócił się. Na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień.
Nie - pomyślał, wsłuchując się w oddalające się kroki. - To ja pierwszy cię dopadnę.
***
Z relacji Pomfrey wynikało, że rany Pottera goją się całkiem dobrze dzięki przyrządzanym przez Severusa miksturom. Ale chłopak miał spędzić w szpitalu jeszcze co najmniej kilka dni, aby całkowicie wydobrzeć, a tymczasem stał teraz w drzwiach jego gabinetu, uśmiechając się do niego tym swoim szerokim, głupkowatym uśmiechem.
- Co ty tu robisz, Potter? - zapytał cierpko Severus, szybko ukrywając początkowe zaskoczenie. - Nie powinieneś być jeszcze w szpitalu?
- Wyszedłem - wydukał Harry. - Dzisiaj. Czy mogę... wejść? - zapytał nieśmiało.
Snape zmrużył oczy, ale odsunął się i wpuścił go do środka. Kiedy zamknął drzwi, Potter zrobił coś nieoczekiwanego. Odwrócił się i gwałtownie dopadł do niego, przypierając go do drzwi i owijając ramiona wokół jego pasa. Z głośnym westchnieniem oparł głowę na otulonej w czarny materiał piersi i zamknął oczy, przyciskając policzek do szorstkiego materiału.
Severus zesztywniał, wpatrując się z zaskoczeniem w ciemną czuprynę roztrzepanych włosów, przyciskających się do jego klatki piersiowej.
- Tęskniłem za tobą... - wyszeptał Harry w czarną szatę, wtulając się w pierś mężczyzny.
W pomieszczeniu zrobiło się nagle znacznie cieplej. Rozgrzane powietrze zaczęło drgać, a przedzierające się przez nie uderzenia serca stawały się coraz głośniejsze i szybsze.
Severus zacisnął usta.
Merlinie, co za ckliwy dzieciak... Czy on naprawdę musi się tak do niego kleić? Doprawdy, to powoli zaczyna robić się... kłopotliwe.
Ale... widocznie tego właśnie potrzebuje. Widocznie jest po tym wszystkim wyjątkowo złakniony czułości. I Severus będzie musiał się do tego przyzwyczaić. Będzie musiał pozwolić mu na te sentymentalne czułostki, żeby chłopak znowu nie uciekł. Zresztą... to nie ma znaczenia. Najważniejsze jest to, że już nic mu nie grozi.
*
Severus podniósł głowę znad książki, zamykając ją i odkładając na stolik, wraz z leżącym na kolanach pergaminem i piórem. Spojrzał na fotel obok i z zaskoczeniem stwierdził, że Potter... zasnął.
Zmarszczył brwi.
Skoro chłopak był tak zmęczony, to po co nalegał na przyjście tutaj? Przecież nie minęło nawet dziesięć minut. Kazał mu tylko poczekać...
Oparł się w fotelu, uważnie przyglądając się pogrążonej we śnie twarzy Pottera. Zmienił się. Severus zbyt często go obserwował, zbyt dobrze znał jego twarz, by nie zauważyć wszystkich zmian, które się na niej dokonały. Nadal widać było na niej zadrapania, ale i tak wyglądał dużo lepiej niż jeszcze kilka dni temu. Schudł. Kości policzkowe były wyraźniejsze, a cienie pod oczami głębsze. Okulary zsunęły mu się na czubek nosa, a włosy tak ułożyły, że blizna na czole była doskonale widoczna.