Nie wiedział, jakim cudem udało mu się dotrzeć do drzwi. Wiedział jedynie, że kiedy się przy nich znalazł, rana była już tak głęboka, że z trudem mógł oddychać.
Zobaczył, jak jego dłoń drży niekontrolowanie, kiedy otwiera drzwi. Znalazł się na pustym, pogrążonym w mroku korytarzu i apatycznie ruszył przed siebie.
Jednak po minięciu pierwszego zakrętu, nogi odmówiły mu posłuszeństwa.
Harry oparł się o ścianę, zamknął oczy i z głębokim westchnieniem pozwolił, by nogi w końcu ugięły się pod nim. Powoli osunął się na podłogę po twardych, zimnych kamieniach.
________________
* "Once in a lifetime" by Sarah Brightman
--- rozdział 10 ---
10. Isn't something missing?
And if I bleed, I'll bleed,
Knowing you don't care.
Maybe someday you'll look up,
And, barely conscious, you'll say to no one:
"Isn't something missing?"*
We wtorkowy poranek w Wielkiej Sali panował zwykły gwar rozmów oraz brzęk talerzy i sztućców. Przyjaciele siedzieli przy stole. No, w każdym razie Hermiona i Ron siedzieli, ponieważ Harry wydawał się częściej przechylać na boki, albo na chwilę podnosić z miejsca, udając, że wybiera coś spośród potraw, albo po raz dziesiąty sięga po sól.
- Harry, coś ci się stało? Boli cię coś? - głos Rona był zatroskany. - Ciągle się wiercisz i krzywisz.
Harry odchrząknął i przestał się kręcić, chociaż nie potrafił usiedzieć spokojnie nawet przez chwilę. Tyłek bolał go tak bardzo, jakby wciąż coś w nim było. Miał wrażenie, że bardzo długi i bardzo twardy kij od miotły.
- Nie - starał się, by jego głos nie brzmiał zbyt nerwowo. - Nie, nic mi nie jest.
Zauważył, że siedząca naprzeciw niego Hermiona oblała się delikatnym rumieńcem i spuściła wzrok. Harry poszedł w jej ślady i ponownie zmienił pozycję, starając się usiąść tak, by ból zelżał chociaż odrobinę. Nie wiedział, w jaki sposób uda mu się przeżyć dzisiejsze zajęcia. Na szczęście pierwsza miała być Obrona, a ta lekcja rzadko odbywała się w ławkach, szczególnie odkąd nauczycielką tego przedmiotu została nietuzinkowa Nimphadora Tonks.
Nagle dostrzegł kątem oka ciemną sylwetkę zmierzającą do stołu nauczycielskiego. Znajomy prąd przeszył jego ciało. Ale tym razem, zamiast go rozgrzać - zmroził.
- Nie jestem głodny - wymamrotał, odsuwając talerz i wstając od stołu. Ron i Hermiona spojrzeli na niego z zaskoczeniem. - Spotkamy się na lekcji.
Kiedy Harry szedł między stołami, czuł wbijające mu się w plecy spojrzenie czarnych oczu. Dopiero na korytarzu zauważył ze zdumieniem, że wstrzymywał powietrze i teraz z głośnym westchnieniem wypuścił je z płuc.
Powoli ruszył w stronę klasy.
Obiecał sobie, że nie będzie o nim myślał. Nie będzie wspominał wczorajszego dnia. Nigdy nie będzie do tego wracał! Musi wyrzucić to z pamięci. Całkowicie i na zawsze!
Jak mógł być takim durniem? Jak mógł pomyśleć, że kiedykolwiek uda mu się sprawić, że Snape'owi zacznie na nim chociaż trochę zależeć? Nikogo nie można zmienić na siłę. Zmusić do zmiany sposobu bycia. A już szczególnie nie Snape'a, człowieka bez żadnych uczuć, czy choćby odrobiny współczucia.
Żałował, że w ogóle to zaczął; że dał się ponieść swojemu głupiemu, gryfońskiemu idealizmowi i wierze, że uda mu się zwyciężyć w tej potyczce.
Został pokonany. Pokonany i złamany. Nie miał już siły do dalszej walki. Wiedział, że gdyby spróbował, odniósłby tylko kolejną bolesną porażkę. Nie chciał znowu tego przeżywać. Na samo wspomnienie poczucia klęski i zdrady, które wczoraj odczuwał, jego ciałem wstrząsały dreszcze, a żołądek ścisnął mu się boleśnie. Oddał wszystko, a w zamian otrzymał tylko ból i upokorzenie.
Wiedział, że nie powinien tak myśleć. Dostał w zasadzie to, czego pragnął. Znał Snape'a. Nie powinien więc mieć do nikogo pretensji. Jednak poczucie niesprawiedliwości i zawodu było silniejsze. Pamięć o tym, jak się wczoraj poczuł, wymazała wszystkie inne uczucia i wspomnienia, zastępując je jedynie rozczarowaniem i goryczą.
Nigdy więcej!
Minął zakręt i zatrzymał się nagle. Na końcu korytarza dostrzegł znajomą, jasnowłosą sylwetkę. Podszedł bliżej i przystanął, zaintrygowany. Luna najwyraźniej czekała na kogoś, kto w najbliższym czasie miał przejść korytarzem, znajdującym się niedaleko klasy, do której Harry zmierzał.
Ruszył w stronę Krukonki, starając się podejść do niej tak, żeby jej nie wystraszyć i nie narobić zbyt dużo hałasu.
- Mógłbyś chodzić trochę ciszej, Harry - usłyszał nagle, kiedy znalazł się zaledwie kilka kroków od niej.
Do licha! Skąd ona wiedziała, że to ja?
- Co tu robisz? - zapytał szeptem, stając za nią.
- Nie mogę ci powiedzieć - odparła również szeptem dziewczyna, odwracając głowę w jego stronę. Następnie rozejrzała się po korytarzu, spoglądając z uwagą na ściany i sufit. - Szpiczajki Długouche nas podsłuchują.
- Co? - Harry zamrugał, podążając spojrzeniem za wzrokiem Luny, jednak korytarz był całkowicie pusty. - Przecież tu nikogo nie ma.
- One chcą, żebyś tak myślał. Dlatego tak łatwo mogą podsłuchiwać. Ponieważ nikt ich nie może zobaczyć. - wyjaśniła Luna.
Harry zamyślił się przez chwilę nad tą pokrętną logiką. Luna gestem wskazała, aby się przybliżył. Pochyliła się do jego ucha i wyszeptała:
- Masz może przy sobie jakieś pomarańcze?
- Co? - tym razem Harry czuł się już całkowicie zbity z tropu. - Jakie pomarańcze? Po co?
- To je odstrasza - wytłumaczyła Krukonka konspiracyjnym szeptem. - Zapach i kolor pomarańczy. Chociaż mandarynki też mogą być.
Harry zrezygnował z prób zrozumienia dziewczyny. To było ponad jego siły. Nawet tajemnicza koperta, którą ściskała w dłoni, nie była warta umysłowego wysiłku, któremu musiałby podołać, aby przestawić swój mózg na sposób myślenia Krukonki.
Zostawił Lunę w korytarzu i poszedł dalej. Był pod klasą pierwszy, nic zresztą dziwnego, skoro opuścił śniadanie w połowie. Bardziej zaskakujące było zachowanie Luny. Przecież zaledwie wczoraj wieczorem wyszła ze szpitala. Przez to wszystko zapomniał zapytać, jak się czuje.
Zawrócił, aby jeszcze chwilę z nią porozmawiać, skoro i tak chwilowo nie miał co robić. Jednak zanim dotarł do końca korytarza, zamarł, widząc wyłaniające się zza zakrętu trzy znajome sylwetki. Od razu rozpoznał Crabbe'a i Goyle'a. Jednak razem z nimi, zamiast Malfoya, szedł Zabini.
Harry zjeżył się mimowolnie, przygotowując się na szyderstwa i postanowił minąć ich jak najszybciej.
Może go nie zaczepią...
- Potter, co ty tu robisz? - zarechotał Zabini, zagradzając mu drogę. - Czekasz na tę różowowłosą wiedźmę? W niej też się zabujałeś?
Co?
Harry wciągnął gwałtownie powietrze, zatrzymując się i wbijając ostrzegawcze spojrzenie w uśmiechającego się złośliwie Ślizgona.
O czym on, do diabła, mówi?
- Och, widzę, że nie rozumiesz - Zabini zdawał się czytać w jego myślach. - Czy twoja wielka miłość nie będzie zazdrosna, Potter?
O kim on mówi? O Lunie?
- Zejdź mi z drogi - warknął Harry, starając się go wyminąć, jednak Crabbe i Goyle zdawali się blokować swoimi wielkimi cielskami cały korytarz.
- A co zrobisz? Pójdziesz poskarżyć się Snape'owi? Robiłeś wczoraj do niego takie maślane oczy na lekcji, że na pewno spełni każdą zachciankę swojej małej dziwki, prawda, Potter?