Выбрать главу

...i w końcu kamień rozjaśnił się, a wraz z nim rozbłysnął cały salon.

Nie mogę zasnąć. Posiedzę sobie w Pokoju Wspólnym i pójdę spać trochę później. Dobranoc.

Zamiast spodziewanego przejaśnienia, mgła stała się jeszcze gęstsza, przysłaniając niemal każde znajdujące się w pokoju źródło światła.

Severus nie zastanawiał się. Gwałtownie zerwał się z fotela i chwilę później szedł już korytarzem, przemierzając go długimi, zdecydowanymi krokami, a każda pochodnia, którą mijał, przygasała na moment, pochłonięta przez unoszącą się za nim niczym ogon komety ciemność.

W jego oczach szalała wichura, twarz przypominała maskę stworzoną z cieni i błyskawic.

Po kilku minutach znalazł się na szczycie wschodniej wieży. Wywarczał hasło i wszedł do Pokoju Wspólnego Gryfonów.

Zobaczył go. Potter siedział na kanapie przed kominkiem, z twarzą ukrytą w dłoniach i zgarbionymi ramionami. Przypominał kogoś, kogo świat nieodwracalnie się zawalił.

Ciemność pogłębiła się, nasycając powietrze chłodem.

Severus zrobił kilka kroków, podchodząc do kanapy i usłyszał swój własny głos, który zabrzmiał tak, jakby jego gardło wypełniło się tysiącem kaleczących go igieł.

- Potter?

Zobaczył, jak Harry gwałtownie podrywa głowę i odwraca ją, spoglądając prosto na niego, po czym zrywa się z kanapy i potyka o stolik, o mało się nie przewracając i dukając pełnym przerażenia głosem:

- Ja... Co ty tu...? Co się...? Ja nie...

Cóż, Potter nigdy nie był zbyt elokwentny, ale pewne sytuacje potrafiły już niemal całkowicie pozbawić go zdolności mówienia...

Kiedy chłopak w końcu odzyskał równowagę, momentalnie spuścił głowę i wbił spojrzenie gdzieś w dywan znajdujący się pod nogami Severusa. Zanim mężczyzna wyciągnął różdżkę, aby przynajmniej częściowo ukryć swoją obecność w tym miejscu, nie omieszkał przyjrzeć się dłoniom i kolanom chłopaka, ale nie dostrzegł na nich żadnych ran ani śladów po napadzie samodestrukcji. Wrażenie pełznącego przez jego żyły lodu nieco ustąpiło.

Szybko rzucił kilka zaklęć maskujących i schował różdżkę, spoglądając na pochyloną głowę Pottera i jego rozkopane włosy.

Oblizał wargi.

Co właściwie go tu przygnało? Wydawało mu się, że wie, ale teraz, kiedy Potter stał tuż przed nim, z tymi zaciśniętymi, drżącymi pięściami i ciałem napiętym niczym struna, jakby czekał na kolejne smagnięcie batem albo coś równie nieprzyjemnego... już nie był tego taki pewien.

- Potter... - zaczął, a jego głos zabrzmiał wyjątkowo głośno w otaczającej ich ciszy. - Wiem, że nie byłbyś sobą, gdybyś nie zignorował mojego polecenia, ale w tej sytuacji... - Nie. Powinien postarać się być bardziej... delikatny. - Mam ci coś ważnego do powiedzenia i chciałbym, żebyś dobrze mnie wysłuchał - kontynuował, starając się, by jego głos był cichszy i spokojniejszy. Potter wciąż na niego nie patrzył i... zaczynało go to denerwować. Czego tak się bał? Przecież przyszedł tu, by... cholera! - I radzę ci przestać wgapiać się w ten niewymownie interesujący deseń na dywanie i spojrzeć na mnie, kiedy do ciebie mówię.

Chłopak ewidentnie się wzdrygnął, ale nie podniósł głowy. Severus poczuł napływ irytacji.

Dlaczego Potter nie chciał na niego spojrzeć? Gdyby był to po prostu uparty, infantylny rodzaj buntu, to Severus bez problemu by sobie z nim poradził, ale wyczuwał coś znacznie silniejszego... coś tak niewiarygodnie silnego, że przesączało się również do jego wnętrza... przynosząc ze sobą... wypełniając go... zmuszając go do odczuwania...

- Nie każ mi tego drugi raz powtarzać - rozkazał ostro.

I wtedy Potter podniósł głowę. I Severus zobaczył. Zobaczył ślady łez na bladych policzkach i spuchnięte, zaczerwienione oczy...

I wszystko zniknęło. Utonęło w duszącej ciemności i ogłuszającym hałasie, wypełnionym zwielokrotnionymi, dudniącymi uderzeniami... uderzeniami, które wstrząsały całą przestrzenią... i odgłosem sypiących się gruzów oraz pękającego muru... muru, przez który coś się przesączało, przedzierało... coś, co przynosiło ból.

Zanim jednak Severus zdążył to zatamować, rozlało się w jego żyłach niczym trucizna, przejmując nad nim kontrolę i doprowadzając go niemal do ruiny.

Wziął głęboki oddech, wynurzając się na powierzchnię i pozwalając, by cieniutkie nici opanowania ponownie oplotły jego umysł oraz ciało, wyciągając go z jeziora zieleni, w którym prawie utonął. Teraz widział tylko wpatrzone w niego, ukryte za okularami oczy.

Niebezpieczeństwo minęło.

Ale jak w ogóle mógł do niego dopuścić? Przyszedł tutaj tylko po to, by powiedzieć mu, że zmienił zdanie. I zrobi to. A potem po prostu wyjdzie i nie będzie więcej o tym myślał.

To była tylko chwilowa słabość. Nic więcej.

Nic.

***

- ...Życzę wam wszystkim wytrwałości i odwagi na krętych ścieżkach życia, najeżonych przeszkodami i trudnymi wyborami, ale wiedzcie, że zawsze odnajdziecie drogę, jeżeli tylko będziecie podążali za światłem miłości. - Wszyscy zgromadzeni przy jednym stole nauczyciele i uczniowie, którzy pozostali na Święta w Hogwarcie, wpatrywali się w wygłaszającego świąteczną przemowę Dumbledore'a, uśmiechając się lekko. Jedynie Snape przyglądał mu się ponurym wzrokiem. - Życzę wam także, aby te święta zmieniły coś w waszym życiu, abyście mogli przeżyć je w radości i z uśmiechem na twarzy. - Dumbledore zerknął w kierunku skwaszonego Snape'a, a jego oczy zamigotały. - I mam nadzieję, że za rok również się tu spotkamy, niezależnie od tego, co się w międzyczasie wydarzy.

W tym samym momencie Snape zmarszczył brwi, odwrócił wzrok i zatrzymał go na płonącej w lichtarzu świecy.

Och, wydarzy się i to bardzo wiele, pomyślał Severus. Czarny Pan będzie martwy i nareszcie zniknie z jego życia, raz na zawsze. A jeżeli będzie mu sprzyjać szczęście, to pozbędzie się również tego starego głupca...

A Potter...

Świeca zamigotała i przygasła. Zrobiło się ciemniej. I chłodniej.

Potter także zginie... zginie... i więcej go nie zobaczy... nigdy więcej.

Potrzebował całej siły woli, by odegnać tę myśl. Myśl, która teraz, w tej jednej chwili wydała mu się tak... niewyobrażalna.

*

Potter przyszedł do niego od razu po świątecznej kolacji, przynosząc ze sobą cały worek śmieci, które uważał za ozdoby gwiazdkowe. Severus zgodził się jedynie na pozostawienie małej, kolorowej choinki, która stała teraz na środku stolika w jego salonie, ponieważ najwyraźniej chłopak nie przeżyłby, gdyby nie miał przynajmniej jednej rzeczy, która uświadamiałaby mu, że właśnie trwają święta. Tak jakby nie było tego widać w całym zamku. Przecież wystarczyło tylko postawić stopę poza gabinetem Severusa, by zostać otoczonym przez całe to szaleństwo. Nie musiał przywlekać mu tego jeszcze do komnat.

Ale widocznie Potterowi nie potrzeba wiele do szczęścia, skoro wystarczy mu tylko małe ozdobne drzewko, by mógł na nie spoglądać co chwilę i uśmiechać się.

I by Severus mógł na to patrzeć. Na niego.

Na radość na jego twarzy, kiedy pił piwo kremowe... i kiedy oglądał szklaną kulę... i myśl, że to on, Severus, sprawił mu tę radość, wydawała mu się tak... surrealistyczna.

Ale, wbrew sobie... zasmakował w niej.

I zapragnął więcej.

*

Powietrze falowało, przesiąknięte żarem i głośnymi uderzeniami serca. Całe pomieszczenie wypełnione było mgłą, która zniekształcała wszystko wokół, pogrążając cały salon w szkarłatnej ciemności, w której nie było widać niczego, poza jaśniejącą, tętniącą własnym blaskiem istotą, siedzącą na kolanach Snape'a w krwistoczerwonej koszuli, z otwartymi, z trudem łapiącymi powietrze ustami i rozgrzaną erekcją, pulsującą w zaciśniętej dłoni Severusa.