Płomienie, które już od dłuższego czasu lizały jego stopy i pelerynę, teraz rozprzestrzeniły się na cały dywan, tworząc las ognia. Nie odrywając spojrzenia od Harry'ego, Severus sięgnął do rozporka i powoli rozsunął go, wyciągając ze spodni swojego bladego, nabrzmiałego penisa. Był tak gorący, że niemal parzył mu dłoń i aż pulsował z potrzeby zanurzenia się w tych rozchylonych, wilgotnych wargach...
Niczym w transie, ruszył przez las płomieni, nie spuszczając wzroku z ust Harry'ego. Jeszcze chwila, już za moment zagłębi się w nich, gasząc to rozsadzające go pragnienie. Już za chwilę poczuje ulgę...
Kiedy tylko znalazł się przy Harrym, jedną ręką błyskawicznie wysunął mu książkę z rąk, a drugą jednocześnie złapał go za włosy, przyciągając jego głowę do swojej erekcji i patrząc, jak zielone oczy rozszerzają się z zaskoczenia, a wargi rozchylają... Severus zacisnął zęby, dusząc w sobie jęk, kiedy obserwował, jak jego penis wsuwa się w te chętne usta, cal po calu, coraz głębiej zanurzając się w ciepłej, odbierającej zmysły wilgoci, aż w końcu dociera do gardła, a Potter unosi oczy, spoglądając na niego z dołu tym swoim rozpustnym wzrokiem i w tym samym momencie wszystko ginie w morzu ognia, zalewając żarem każdą myśl, która mogłaby zakłócić tę chwilę. I skutecznie ją wypalając.
***
Znowu to robił.
Przyglądał się siedzącemu w fotelu naprzeciw Potterowi, po raz kolejny zastanawiając się, jak do tego doszło? Jak doszło do tego, że chłopak spędza teraz w jego komnatach niemal każdą wolną chwilę, zachowując się tak swobodnie, jakby był we własnym dormitorium? Jak doszło do tego, że powoli zapominał, jak to jest spędzać wieczory w samotności? Jak doszło do tego, że obecność Pottera... przestała go drażnić? Że zaczął ją akceptować? A nawet więcej... zaczął jej... pożądać.
Świadomość tego mroziła go, ale musiał nazwać rzeczy po imieniu: przestał nad tym panować.
Potter zbyt często zaprzątał jego myśli. Za bardzo pozwolił mu się do siebie zbliżyć. W którymś momencie stracił czujność, nie zdając sobie sprawy z tego, jak głęboko już się wdarł... Potter przypominał wodę, która, pomimo iż wydaje się słaba i nieszkodliwa, uparcie i wytrwale dzień po dniu żłobi skałę. I nawet jeżeli na pierwszy rzut oka nie widać żadnych zmian, to pewnego dnia odkrywa się, że woda wdarła się już tak daleko, że podmyła cały brzeg i że w każdej chwili grozi on zawaleniem. Ale wtedy zazwyczaj jest już za późno, by to powstrzymać.
Tak. Stanowczo wymknęło mu się to spod kontroli.
Ale problem z Potterem był taki, że wszędzie go było pełno. I nawet, jeżeli Severus próbował go odsunąć, to chłopak zawsze wracał. Nigdy w życiu nie spotkał kogoś takiego. Tak cholernie... ujmującego. Wciąż zdumiewała go jego niespotykana wrażliwość. Jak to możliwe, że ktoś, kto został wychowany przez pałających do niego jedynie niechęcią i odrazą mugoli; ktoś, kto przez większą część dzieciństwa nie zaznał żadnych ciepłych uczuć; ktoś, kto tyle razy musiał walczyć o przetrwanie, już od najmłodszych lat; ktoś, kogo życie tak wiele już razy wisiało na włosku; ktoś, kogo imię znał cały Czarodziejski Świat, składając na jego barki ciężar, którego prawdopodobnie nie dałby rady udźwignąć niejeden doświadczony czarodziej... że ktoś taki pozostał... nieskażony? Jak to możliwe, że zdołał zachować w sobie tę niezwykłą uczuciowość? Że wciąż jaśniał blaskiem, w całym tym wszechobecnym brudzie? Że nie dopuścił do siebie mroku? Każdy inny na jego miejscu już dawno pogrążyłby się w ciemności.
On sam miał jej w sobie aż nadto i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale nie miał zamiaru z nią walczyć. Była częścią niego. Tak głęboko wrosła w jego duszę, że za nic nie dałoby się jej wyrwać, chyba że wraz z życiem. Akceptował ją. Czasami pozwalał jej przejmować nad sobą kontrolę, a wtedy zadawał ciosy i ranił, upajając się tym. Karmił ją, dopóki, nasycona, nie wycofywała się, by po pewnym czasie znowu napełnić go głodem... To zawsze wystarczało, aby trzymać wszystkich na dystans... ale wtedy zjawił się Potter. Szesnastoletni chłopak z blizną na czole, który pozwalał mu się sobą pożywiać... oddawał mu siebie do woli, przyjmował cios za ciosem, karmiąc jego mrok i... nie odchodził. Wciąż wracał. Razem ze swym światłem.
To było... niepojęte.
Ale musiało zostać przerwane. Jak najszybciej, dopóki nie było jeszcze za późno. Musi się tego pozbyć. Tej towarzyszącej mu wszędzie obecności Pottera, wyzierającej z każdego kąta jego komnat. Tego bezwarunkowego oddania. Tego mdlącego zapachu, który wdzierał się do nozdrzy za każdym razem, kiedy Potter przytulał się do niego. Tej... słabości.
Musi postawić tamę, która powstrzyma wodę przed dalszym nieproszonym wdzieraniem się coraz głębiej i głębiej. Odciąć ją. Osłabić jej siłę. Wzmocnić pokruszone mury. I już więcej nie pozwolić jej się przedrzeć, ponieważ nawet najmniejsza szczelina w połączeniu z napierającym na nią ciśnieniem... może zamienić się w wyrwę, której nie uda już mu się zatamować.
***
Severus przechylił szklankę, aby wypić resztę whisky, ale w tej samej chwili usłyszał szelest i zbliżające się do niego kroki. Potter znalazł się przy nim momentalnie. Już wyciągał ręce, żeby go objąć, już pochylał się, żeby usiąść mu na kolanach, po raz kolejny bez skrępowania wkraczając w jego przestrzeń razem ze swym ciepłem i zapachem... ale Severus był szybszy.
Zerwał się z fotela, odtrącając wyciągnięte ręce i odpychając go ramieniem, po czym bez słowa skierował się w stronę barku, gdzie złapał butelkę i zaczął nalewać sobie kolejną porcję alkoholu.
- Co się stało? - usłyszał za plecami zduszony szept. - Dlaczego mnie unikasz? Dlaczego przede mną uciekasz?
W powietrzu pojawiły się kryształki lodu. Mężczyzna zacisnął rękę na szyjce butelki.
- Co ty za bzdury znowu wygadujesz, Potter? - zapytał tak kpiącym tonem, na jaki go było stać. - Masz chyba zbyt wybujałą wyobraźnię, ponieważ widzisz rzeczy, które nie istnieją. Możesz sobie w takim razie podać rękę z panną Lovegood.
Przez chwilę panowała cisza. Wyglądało na to, że udało mu się go uciszyć. Nie na długo jednak. Wiedział, że Potter tak łatwo nie zrezygnuje, ale nie sądził, że... zaatakuje. To tak jakby odkryć, że owca zaczęła... gryźć.
- Masz mnie za idiotę?! Myślisz, że nie zauważyłem, jak mnie traktujesz? Że nie zauważyłem, w jaki sposób unikasz bliskości, nie chcesz mnie objąć, nie chcesz nawet na mnie spojrzeć w sposób nieprzesiąknięty drwiną? Myślisz, że nie zauważyłem, że wszystko się zmieniło? Nie rozumiem tylko, dlaczego. Co się stało? Chcę, żebyś mi to wyjaśnił!
Kryształki lodu zamieniły się w płomienie. Tak zimne, że niemal czarne. Na ściany wpełzał mrok. Gęsty i duszący.
Jakim prawem ten dzieciak żądał od niego wyjaśnień? Co miał mu wyjaśnić? Że na własne życzenie zadał się z bestią, którą w swej naiwności próbował oswoić, a potem dziwi się, że bestia wciąż ma kły, którymi potrafi ukąsić? Że jest tylko przeznaczoną na rzeź ofiarą, której Severus nigdy nie powinien uwalniać z więzów i pozwalać chodzić wolno, bo to doprowadziło do tego, że podeszła zbyt blisko? I teraz musi z powrotem zagnać ją do klatki, choćby oznaczało to użycie kija. Musi z powrotem pokazać jej, gdzie jest jej miejsce.
Odwrócił się powoli, pozwalając, by mrok wniknął w niego i by płomienie stały się jeszcze chłodniejsze, zamieniając się niemal w sople.
- Nie muszę ci niczego wyjaśniać, Potter - wycedził. - Nie przyszło ci do głowy, że mogę po prostu nie mieć na to ochoty?
- I kto tu opowiada stek kłamstw?! - Harry prawie krzyczał. - Dopóki nie zechcesz mi tego wyjaśnić, to nie mam tu czego szukać. Daj mi znać, kiedy się zdecydujesz. - Odwrócił się, ze złością zgarnął z oparcia swoją pelerynę i ruszył w stronę wyjścia.