Выбрать главу

Wszystko było na swoim miejscu. Idealnie poukładane na półkach książki. Nie porozwalane na podłodze. Czysta, schludna podłoga. Nie zaściełana fragmentami porozrzucanych ubrań i butów, o które nieraz się potykał. Idealna cisza i spokój. Bez ciągłego, bezsensownego paplania przerywanego nieopanowanymi wybuchami śmiechu. Doskonałe miejsce do życia. Do życia, które zawsze tu prowadził. Z książką w jednej ręce, szklaną whisky w drugiej i swoimi eliksirami wokół.

Więc czego jeszcze chciał? Czego mu tu brakowało?

Wyszedł w poszukiwaniu odpowiedzi. Nogi zaprowadziły go do Wielkiej Sali na śniadanie. Siedział w niej tak długo, dopóki półmiski z potrawami nie zniknęły ze stołów, ale Potter nie zjawił się. Poszedł więc do biblioteki. Tam też go nie było.

Sobota wiązała się z brakiem lekcji. A co za tym szło, Severus miał cały dzień tylko dla siebie. Eliksir nie wymagał teraz żadnej uwagi. Pozostało mu jedynie dodanie do niego wywaru, który uwarzył dzisiejszej nocy, ale może to zrobić na samym końcu.

Wrócił więc do komnat. Rozejrzał się po wypełnionym jedynie cichym trzaskiem ognia w kominku salonie i opadł na swój fotel. Przywołał do siebie butelkę, szklankę oraz gruby plik pergaminów zawierających testy drugo-, trzecio- oraz piątoroczniaków i pogrążył się w pracy. W pracy, która zajęła mu niemal całe przedpołudnie i część popołudnia. Niemal, ponieważ wciąż łapał się na tym, że coraz częściej chodzi do biblioteki. Wiedział, że robi to zbyt nagminnie, ale to było silniejsze. Wychodził z komnaty, szedł na obchód, zaglądał do klas, do Wielkiej Sali i zawsze zatrzymywał się przed wejściem do biblioteki. Lecz kiedy nie dostrzegał wśród pochylonych nad stołami, pogrążonych w lekturze uczniów znajomej ciemnej czupryny, wychodził i rozglądał się po korytarzach. Wciąż go poszukiwał.

Ale nie odnalazł go.

Po kolacji wrócił do siebie. Wszedł do komnat i ponownie się rozejrzał, jakby spodziewał się, że znajdzie go tutaj. Siedzącego w czarnym fotelu przed kominkiem, z nogą przewieszoną przez oparcie i peleryną-niewidką zwisającą niemal do samej ziemi. Z rękami założonymi za głowę, którą odwróciłby w jego stronę i twarzą, która rozjaśniłaby się w uśmiechu. I wypowiadającego tym miękkim głosem:

"Dobry wieczór, Severusie..."

Severus zacisnął usta, przeszedł szybko przez salon i skierował swe kroki do sypialni, z głośnym trzaskiem zamykając za sobą drzwi.

***

Severus dostrzegł go od razu, kiedy tylko Potter wszedł do Wielkiej Sali podczas niedzielnego śniadania. Wyglądał na... zmęczonego. Szedł pochylony, ze zgarbionymi ramionami i bladą twarzą. I Severus już zbyt wiele razy widział go w podobnym stanie, aby od razu nie rozpoznać przyczyn.

Nie spał w nocy.

Czyżby znowu miał koszmar podobny do tych, które męczyły go wcześniej? Koszmar, który odcisnął się piętnem na jego twarzy, sprawiając, że zasnuwał ją cień głębszy niż zwykle, i z powodu którego Potter wyglądał niczym chodzący obraz zagubienia.

Na dodatek wziął tylko kilka kęsów, po czym wyszedł pospiesznie, wciąż z tym nietypowym dla niego wyrazem zaniepokojenia na twarzy. I Severus nie mógł tego zignorować.

Odczekał chwilę, aby nie wzbudzić podejrzeń, po czym wstał szybko i ruszył do biblioteki. Z każdym krokiem, który go do niej przybliżał, powietrze wokół niego gęstniało. Nie był pewien, czy go tam zastanie. A jeżeli Potter znowu postanowił zaszyć się gdzieś na cały dzień? Jeżeli znowu będzie musiał go szukać? Jeżeli znowu mu umknie i już więcej go dzisiaj nie zobaczy?

Wpadł do biblioteki, w ostatniej chwili powstrzymując się, by nie pchnąć drzwi z taką siłą, że uderzyłyby o ścianę. I tak zwrócił już na siebie dostateczną uwagę siedzącej przy biurku Pince, która poderwała głowę z zamiarem upomnienia wpadającego w tak gwałtowny sposób do biblioteki ucznia, ale kiedy zobaczyła, że to Snape, natychmiast zacisnęła usta i tylko posłała mu zniesmaczone spojrzenie.

O tej porze biblioteka była jeszcze opustoszała. Severus szybko ruszył pomiędzy półkami, do miejsca przy oknie, ukrytego za dosyć sporych rozmiarów regałem, przy którym zawsze siadał Potter i...

...z jego ust wyrwało się westchnienie.

Zobaczył go. Spał z głową złożoną na ramionach. Okulary przekrzywiły mu się na nosie, a spomiędzy rozchylonych lekko warg wypływał cichy, spokojny oddech.

I Severus wiedział, że powinien zachować dystans. Wiedział, że powinien po prostu stanąć w tym samym miejscu, co zawsze i obserwować go, ale jakaś niezrozumiała siła kazała mu podejść bliżej, na tyle blisko, że w jego nozdrza uderzył unoszący się wstęgami wokół Pottera zapach wanilii i mógł widzieć jasną skórę jego szyi oraz bliznę na czole, przykrytą opadającą niemal na oczy grzywką. I cień, który jego opuszczone rzęsy rzucały na policzki. I nagle zorientował się, że jego dłoń samoczynnie się unosi i sięga ku niemu, próbując dotknąć ciemnych, rozkopanych włosów i znowu poczuć ich gładkość i jak prześlizgują mu się pomiędzy palcami... ale wtedy nadeszło opanowanie. Cofnął dłoń i ukrył obie ręce w fałdach swej szaty, aby nie zrobić czegoś nierozsądnego.

Nie. Może pozwolić sobie jedynie na to. Jedynie na obserwację. Musi wykazać cierpliwość. Niedługo znowu będzie miał go w swych dłoniach i palcach. Znowu będzie mógł przeczesywać jego włosy i gładzić ciepłą skórę i błądzić po niej wargami, i czuć jej smak i zapach i...

Odzyska to wszystko. Ale jeszcze nie teraz. Teraz najważniejsze jest dokończenie eliksiru. Tylko na tym powinien się skupić. A nie na staniu tutaj jak kompletny dureń i... kontemplowaniu go.

Ma wiele pracy. Musi przygotować sprawozdanie dla Dumbledore'a, testy dla Krukonów, kilka eliksirów dla Pomfrey, zajrzeć na Nokturn po składniki, które zużył przy eksperymentach, i spotkać się z Nottem, ale... może jeszcze chwilę tu postać.

***

Severus poruszył różdżką i ogień pod kociołkiem zgasł. Ciemnozielona mikstura zastygła.

To koniec. Udało mu się. Dokonał tego! Uwarzył Admorsusexcetrę. Najsilniejszy eliksir poświęcenia na świecie. I stworzył z niego zabójczą broń, wysysającą moc ze wszystkiego, z czym będzie miał kontakt, jednocześnie to zabijając.

Powinien odczuwać euforię. Zadowolenie. A przynajmniej satysfakcję.

A miał wrażenie, że nie odczuwa niczego. Przyszłość, która do tej pory wydawała się jasna i oczywista, w którymś momencie pogrążyła się w mroku i nie potrafił już jej dostrzec. Ale wierzył, że rozjaśni się natychmiast, kiedy tylko wykona swój plan i Czarny Pan będzie leżał martwy u jego stóp. I wiedział, że ów mrok sprowadza to drugie ciało, które także będzie leżało u jego stóp.

Ale to go nie powstrzyma. Całe życie żył w mroku. Potrafił się w nim poruszać. Potrafił go okiełznać.

Jego umysł mimowolnie zaczął powracać do każdego momentu, od chwili, w której po raz pierwszy wszedł do schowka i dotknął tego bezgranicznego pragnienia, do chwili, w której obraz Pottera siedzącego w jego fotelu stał się dla niego czymś, bez czego jego świat wydawał się niekompletny. Istniał dalej, ale wydawał się popękany i zniekształcony niczym rozbite lustro. Nadal można się w nim przeglądać, ale wszystko jest... nie takie. Tak jakby w popękanych miejscach pojawiły się szczeliny, na pierwszy rzut oka niewielkie, ale tak naprawdę sięgające mrocznych głębin, w których jakiekolwiek światło staje się zaledwie wspomnieniem. Szczelin, których nie da się niczym wypełnić.

Ale jego dusza miała mnóstwo takich pęknięć. Nauczył się je ignorować. Nauczył się o nich zapominać. Po prostu przeskakiwał nad nimi, nie myśląc nad tym, jak są głębokie i że jeden nieostrożny krok mógłby go poprowadzić na samo dno otchłani. Zawsze tak żył. I teraz też będzie tak... egzystował.