Выбрать главу

Uniósł głowę i spojrzał na stojącą na jednej z ławek fiolkę, wypełnioną do połowy liliowym płynem. Powoli podniósł się z krzesła i kierowany niezrozumiałą siłą, podszedł do ławki i wziął eliksir w dłoń, a wtedy w jego nozdrza buchnął wciąż unoszący się w powietrzu aromat wanilii i czekolady. Severus przymknął powieki i wciągnął go głęboko w płuca.

A wtedy klasę przykryła czerwona mgła, a powietrze wypełniło się gorącem. Ławkę Harry'ego zaczęły pochłaniać płomienie. A stojącego nad nią Severusa pochłonął ogień wspomnień...

***

Codziennie czekał na wezwanie od Czarnego Pana, na jakikolwiek sygnał z jego strony, ale nic nie nadchodziło. Nie zauważył również, by zmienił się stosunek Ślizgonów do niego. Wciąż mieli do niego ten sam, pełen szacunku dystans. A to oznaczało, że nie wiedzieli nic o tym, co się wydarzyło.

Severus każdego dnia przeglądał również "Proroka" w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji, które pozwoliłyby mu odkryć, co planuje Czarny Pan, ale wyglądało na to, że albo całkowicie zawiesił wszelkie ataki, albo ci niekompetentni reporterzy postanowili trzymać wszystko w tajemnicy, aby nie siać jeszcze większej paniki i nie ściągać na Ministerstwo fali krytyki za to, że nie robi nic, aby tym atakom zapobiec.

Pozostał jeszcze Dumbledore, ale staruszek sam był jak ślepiec w tunelu, pozbawiony swojego najlepszego źródła informacji, i nie potrafił powiedzieć mu niczego konkretnego. Podczas tych dwóch dni rekonwalescencji, które Severus spędził w swoim łóżku, odwiedzany przez Pomfrey i Dumbledore'a, był oczywiście zmuszony wyjawić mu powód swojego złego stanu zdrowia. Dyrektor bez słowa przyjął jego wyjaśnienie, że Czarny Pan zaatakował go najprawdopodobniej dlatego, że zaczął domyślać się jego roli podwójnego szpiega i ledwie udało mu się ujść z życiem. I chociaż Dumbledore był równie znakomitym Oklumentą, jak on, to Severus i tak wyczuwał od niego słabe sugestie gniewu i rozczarowania, nawet jeśli próbował je zatuszować.

I kiedy dyrektor ssał te swoje cholerne dropsy cytrynowe, spoglądając na niego wzrokiem udawanej, obłudnej troski o jego zdrowie, Severus pragnął jedynie tego, żeby się nimi udławił.

Wiedział bowiem doskonale, że była to troska hodowcy, który chce, aby zwierzę było w jak najlepszej formie, kiedy przeznaczy je na ubój, ponieważ wie, że wtedy otrzyma za nie o wiele wyższą cenę.

Codzienne obowiązki stały się dla niego jeszcze bardziej męczące niż wcześniej. Każdy uczeń szkoły wydawał mu się pozbawionym rozumu nieudacznikiem, a pozostali członkowie grona pedagogicznego zaślepionymi, zamkniętymi we własnym świecie malkontentami. A największym z nich była McGonagall, która przy każdej okazji wypominała mu odebranie jej domowi wszystkich punktów. Zresztą Sprout ziała do niego równie niedorzeczną niechęcią. Doszło już nawet do tego, że nie chciała przekazać mu strąków wnykopieńków, które ostatnio wyhodowała, a których potrzebował w produkcji eliksirów, ponieważ stwierdziła, że jest "pozbawionym współczucia głazem". Severus już nie chciał jej mówić, że sama przypomina głaz. I to otoczak. Największy jaki widział w całym swoim życiu. Wiedział bowiem, że to może zakończyć się jedynie oficjalną wojną z całym gronem pedagogicznym, a miał w chwili obecnej zbyt wiele spraw na głowie, by wikłać się jeszcze w jakieś śmieszne przepychanki z tymi żałosnymi ludźmi. Bez słowa zatrzasnął więc drzwi i ruszył w drogę powrotną do swych komnat.

Ale zdążył przejść zaledwie jeden korytarz i minąć zakręt, kiedy ktoś na niego wpadł. Na ułamek sekundy pojawiła się ciemność i nagłe uderzenie gorąca, kiedy jego zmysły zarejestrowały ciemną czuprynę, błysk okularów, znajomy zapach oraz ciche jęknięcie:

- Och...

Zrobił krok w tył, patrząc na mrugającego z oszołomieniem chłopca.

Potter...

Uderzenie gorąca było jeszcze silniejsze, kiedy Harry podniósł wzrok i Severus ujrzał te zielone oczy. Tak blisko.

Severus miał zaledwie chwilę, by opanować to gorąco, odesłać je najdalej, jak potrafił, i przywdziać na twarz chłodną, kamienną maskę. Ale zakładane w pospiechu maski mają to do siebie, że często nie do końca dokładnie zasłaniają to, co powinny zasłaniać.

Potter szybko odzyskał równowagę i niemal w tej samej chwili, w której zrozumiał, na kogo wpadł, wyraz jego twarzy zmienił się, a w oczach pojawiła się chłodna obojętność. Cofnął się i wyprostował, spoglądając Severusowi prosto w oczy, jakby chciał rzucić mu wyzwanie. Mężczyzna zacisnął szczękę, jeszcze bardziej wyciszając swój umysł, by wszystko, co wrzało głęboko w nim, nie przedostało się na powierzchnię.

Przez pewien czas po prostu stali naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem, niczym dwaj przeciwnicy na wyimaginowanej arenie. I nawet jeżeli wydawało się, że w korytarzu panuje cisza, to jednak wcale tak nie było, ponieważ wszędzie wokół wyraźnie słychać było... dudnienie serca. Coraz szybsze i coraz głośniejsze. I zapach... wijące się w powietrzu wstęgi wanilii, oplatające Severusa niczym pajęczyna, zaciskające się wokół niego, wdzierające się do nozdrzy...

Harry poruszył się, ale Severus był szybszy. Zrobił krok w lewo, zagradzając mu drogę.

Chłopak znieruchomiał, wyraźnie zaskoczony tym ruchem. Po chwili wahania, zrobił krok w drugą stronę, ale Severus ponownie zagrodził mu drogę.

Bicie serca wypełniało cały korytarz, wydawało się dudnić nawet w murach, wprawiając cały zamek w drżenie. Dopiero po chwili przebił się przez nie odgłos kroków.

Severus z trudem oderwał spojrzenie od tych zielonych oczu, które przyciągały go z niemal magnetyczną siłą, i zerknął w głąb korytarza. Dostrzegł zbliżającą się Sinistrę.

Bicie serca ucichło. Pozostało jedynie ciche, wibrujące echo, zepchnięte gdzieś bardzo głęboko.

Ruszył przed siebie, wymijając chłopaka i nie zwracając uwagi na wyciągające się w jego kierunku i czepiające szat szpony tego niesamowitego zapachu.

- Och, dobry wieczór, Severusie.

Nie odpowiedział na powitanie. Kiedy minął zakręt, rozejrzał się po korytarzu. Z rozmachem otworzył pierwsze drzwi, jakie napotkał i znalazł się w niewielkim, pogrążonym w ciemności schowku. Oparł się o chłodne kamienie i w tej samej chwili ściany pokryły się lodowatym ogniem wściekłości, rozjaśniając pomieszczenie i ukazując surowe oblicze mężczyzny i jego pociemniałe z gniewu spojrzenie.

Ostatni raz dopuścił do tego, by kierowały nim instynkty. Ostatni raz pozwolił, by bliskość chłopaka pozbawiła go rozsądku. Po raz ostatni się odsłonił. Po raz ostatni!

Przymknął oczy i wydał z siebie głębokie westchnienie, a wtedy płomienie nieco opadły.

Ale był tak blisko... na wyciągniecie ręki... i nie mógł pozwolić...

Do jasnej cholery!

Płomienie zgasły, pogrążając schowek w całkowitej ciemności.

Za wszelką cenę będzie go unikał. Nie może się już do niego zbliżać. Nie ufał swoim reakcjom. Nie ufał sobie.

Tak będzie... bezpieczniej.

***

Sypialnia pogrążona była w niemal całkowitym mroku. Jedyne oświetlenie stanowiła pojedyncza świeca stojąca na szafce nocnej obok łóżka. Jej drżący blask wyłaniał z ciemności kontury mebli. Pomieszczenie wydawało się opustoszałe, ale w powietrzu płynęły ciche pojękiwania. Dopiero po chwili wpatrywania się w ciemność można było dostrzec zarys niewielkiej figurki stojącej na szafce pod ścianą. Delikatny blask świecy odbijał się w srebrno-złotych kształtach lwa i węża, wijących się w uścisku. To właśnie ze statuetki dochodziły te oddziałujące na zmysły odgłosy: pełne przyjemności pojękiwania i zmysłowe pomruki.