Выбрать главу

Spojrzał na stojącego obok skrzata i powiedział:

- Zgredku, musisz zabrać mnie w pewne miejsce. To niezwykle ważne.

- Harry Potter nie powinien opuszczać szkoły - odparł z przekonaniem skrzat. - Tylko tutaj Harry Potter jest bezpieczny.

- Nie rozumiesz, Zgredku. Jeżeli się tam nie zjawię w przeciągu najbliższych trzydziestu minut, stanie się coś strasznego i zginie bardzo dużo ludzi. Pomożesz mi, prawda?.

Skrzat zmarszczył czoło i mruknął:

- Czy to jakieś straszne miejsce? Czy Harry Potter będzie w niebezpieczeństwie?

- Nie. Obiecuję ci, że nic mi nie będzie - skłamał gładko Harry. - Po prostu mnie tam zabierz. To wszystko.

Skrzat jeszcze bardziej zmarszczył czoło. Wyglądał jakby bardzo głęboko się zastanawiał.

- Skoro Harry Potter tak mówi, to Zgredek mu wierzy - oświadczył w końcu, spoglądając na niego z ufnością w oczach. - Ale gdzie jest to "pewne miejsce"?

Harry zastanowił się. Wiedział, że czarodzieje nie są w stanie aportować się w miejsca, w których nigdy wcześniej nie byli. Ale skrzaty to co innego. Pamiętał, jak Zgredek aportował się w domu jego wujostwa, chociaż wątpił, by kiedykolwiek wcześniej w nim był.

- Na wzgórzach Dartmoor - odparł Harry. - Jest tam pewna dolina. A w niej kamienny krąg. A na jej obrzeżach las. Chciałbym, żebyś mnie tam zabrał.

Zgredek uniósł oczy w górę, jak gdyby próbował zlokalizować to miejsce w swoim umyśle, po czym skinął głową i wyciągnął swoją drobną rękę.

Harry przełknął ślinę.

Dlaczego, kiedy unosił rękę, aby złapać dłoń Zgredka, jego własna wydała mu się nagle tak straszliwie... ciężka?

*

Severus zatrzymał się tak nagle, jakby uderzył w niewidzialną ścianę . Odwrócił się z rozmachem i zamarł. Jego oczy rozszerzyły się, a twarz pobladła.

W chwilę później już biegł.

*

Gwałtowne szarpnięcie w okolicach żołądka nie było wcale przyjemne i kiedy Harry uderzył stopami w ziemię, w pierwszej chwili miał wrażenie, że zaraz zwróci całe śniadanie. Złapał jednak równowagę i oddychając ciężko, wyprostował się.

Był w lesie.

W lesie? Skąd...?

No tak. Ostatnim, o czym wspomniał Zgredkowi, był las. A niech to...!

Błyskawicznie rozejrzał się po okolicy. Słońce już wzeszło, ale tutaj było niemal tak ciemno, jakby był środek nocy. Pozbawione liści, ciemne drzewa majaczyły wokół, przypominając nastroszone cienie o gałęziach ostrych jak brzytwy, a roztopiony śnieg wsiąknął w ziemię tworząc grząską, czarną maź. Harry wytężył wzrok. W oddali, pomiędzy drzewami coś prześwitywało. I było tego dużo. Bardzo dużo. Niczym stopiona masa czerni. Poruszająca się powoli. W szpiczastych kapturach i długich szatach.

Harry poczuł mimowolny dreszcz, przesiąkający przez cienką koszulę.

I dopiero po chwili do jego uszu dotarł zdławiony szept Zgredka:

- Co to takiego, Harry Potterze?

- Nic takiego - odparł głucho Harry, uwalniając dłoń z uścisku skrzata. - A teraz uciekaj stąd. Aportuj się z powrotem do Hogwartu.

- Ale Zgredek nie może zostawić Harry'ego Pottera sam...

- Rób, co ci mówię! - warknął Harry. Zgredek cofnął się, przestraszony i spuścił wzrok, po czym aportował się z głośnym trzaskiem.

Harry spojrzał przed siebie, nabierając w płuca przesiąkniętego zapachem rozkładu powietrza, jakby sama obecność takiej masy Śmierciożerców sprowadzała śmierć na całą dolinę.

Tym razem naprawdę został zupełnie sam.

Nie mógł już zawrócić. Pozostała tylko jedna droga. I prowadziła naprzód.

Zaczął biec.

*

Severus biegł przez korytarze Hogwartu. Peleryna powiewała za nim, kiedy mijał kolejne zakręty i zbiegał po kolejnych stopniach.

Wpadł gwałtownie do gabinetu i w biegu dopadł do drugich drzwi, niemal je wyważając.

*

Harry biegł.

Wilgotne gałęzie chłostały go w twarz, a buty zapadały się w grząskie poszycie, ale biegł dalej.

Musi dotrzeć na czas. Musi!

*

Kilkoma inkantacjami Severus zdjął z drzwi od łazienki wszystkie zabezpieczenia i niemal wyszarpnął je z zawiasów, otwierając je zamaszyście, a wtedy... zatrzymał się tak gwałtownie, że niemal się przewrócił.

Pomieszczenie było puste.

Jego blada twarz skierowała się w stronę leżącej na środku podłogi tacy. Podszedł do niej w dwóch krokach i schylił się po leżący na niej skrawek pergaminu zapisany czerwonymi, przypominającymi krew literami.

Czarne, błyszczące dziwnie oczy przebiegły po linijkach. I w jednej chwili cały blask ulotnił się, pochłonięty przez lodowatą ciemność.

Severus zawrócił i rzucił się z powrotem ku drzwiom.

*

Harry dotarł na skraj lasu. Zdyszany, oparł się rękami o kolana, próbując nabrać powietrza w obolałe płuca. Ale kiedy tylko uniósł głowę, poczuł wpełzającą mu do serca lodowatą panikę...

...były ich setki. Morze falującej czerni. A wśród nich Voldemort, zasysający ciemność wokół siebie niczym czarna dziura.

I czekali na niego.

65. Never let you go

The world I know can hate you

The world I know can break you

But as you go remember I'm by your side

The love within you can heal these tears that burn

And through it all remember I'm by your side

I will never let you go

As you go, I will never let you go*

Prolog

Każdy krok wydawał się cięższy, a każdy stopień coraz wyższy. Jakby brodził w gęstej smole, uniemożliwiającej mu ruchy i za wszelką cenę próbującej go zatrzymać. Serce pracowało oszalałym rytmem, boleśnie uderzając o żebra, a na szyi zaciskała się pętla, odcinając dopływ powietrza i wzmagając lodowaty strach pełzający swobodnie w jego wnętrzu.

Ale strach ten nie przypominał niczego, co znał. Do tej pory zawsze sobie z nim radził. Zgniatał go gniewem albo bezwzględnością, zabijał ciskanymi klątwami lub też rozdmuchiwał w niszczycielski płomień zemsty. Tym razem jednak... czuł się bezbronny.

Niemal już widział nadciągającą ciemność, kiedy ujrzy bezwładne ciało. Niemal ją czuł, oplatającą mu umysł i zamykającą go w gęstym mroku. Już na zawsze. Nigdy więcej żadnego światła. Nigdy.

Jedynie szaleństwo.

Nie! Nie pozwoli na to! Nie dostanie go! Najpierw wyrwie Pottera z Jego szponów. A później wyrwie Mu serce.

Chmura chaotycznych myśli gęstniała z każdą chwilą, kształtując je wszystkie w jeden, wyraźny, nieugięty cel kierujący działaniami Severusa.

Wiedział, co trzeba zrobić.

Ale samodzielny atak równałby się samobójstwu. Potrzebował zasłony dymnej. Tarczy. A raczej setek tarcz, które przyjęłyby uderzenia, odwracając od niego uwagę. I nawet gdyby każda z tych tarcz została roztrzaskana... poświęci wszystko i wszystkich, aby do niego dotrzeć.

Wszystkich.

Mgła przysłaniająca jego oczy rozwiała się w momencie, w którym kamienny gargulec odskoczył na bok, odsłaniając wejście do gabinetu dyrektora. W kilku krokach znalazł się w środku i chwilę później stał już przed jego biurkiem, patrząc w rozszerzone z zaskoczenia jasnobłękitne oczy i słysząc za plecami trzask uderzających w ścianę drzwi, które niemal wyważył.

- Potter udał się do Czarnego Pana! - wyrzucił z siebie na wydechu. - Musimy go powstrzymać, dopóki nie jest za późno! Zawiadom Zakon Feniksa i Ministerstwo Magii, ja zbiorę wszystkich zdolnych do walki uczniów. Jeżeli wyruszymy natychmiast, zdołamy go jeszcze ocalić.

Spojrzenie dyrektora pociemniało. Wstał gwałtownie, opierając ręce na biurku i wbijając w Severusa przenikliwy wzrok.

- Jak do tego doszło, Severusie? - zapytał z naciskiem, przyglądając mu się znad okularów. - Co się wydarzyło?