Zapadła względna cisza, jeśli nie liczyć odległych eksplozji, wybuchów i kakofonii wykrzykiwanych zaklęć.
Podniosła się i bardzo powoli wysunęła głowę zza pnia, przeszywając badawczym spojrzeniem zadymioną okolicę.
Powinien gdzieś tam leżeć... Powinien...
- Tu cię mam, ty podstępna zdziro!
Tonks odwróciła głowę, czując przeszywający jej ciało, lodowaty dreszcz i spojrzała prosto w czubek wycelowanej w siebie różdżki.
*
Powietrze drżało, naelektryzowane wypełniającą ją magią. Snopy zaklęć wzbijały się w górę, zderzając się ze sobą, lub niczym płonące strzały, mknęły wprost ku znajdującym się na ziemi wrogom.
Ziemia paliła się, zamieniała w smolistą maź lub w sypki piasek, pochłaniając każdego, kto okazał się zbyt powolny lub po prostu nieostrożny. Sylwetki walczących raz po raz rozświetlały eksplozje i erupcje, wrzaski umierających mieszały się z wykrzykiwanymi klątwami, a zaklęcia ochronne z zabijającymi.
Śmierciożercy nacierali niczym stado rozwścieczonych, złaknionych krwi bestii, ale zorganizowana obrona drugiej strony, skutecznie odpierała ich ataki. Ministerialne zaklęcia ochronne rozpościerały się wokół niczym rozkładane pospiesznie parasole, drżąc pod wpływem uderzającego w nie deszczu klątw. Ziemia wybuchała pod stopami, zasypując głowy walczących gradem ciemnobrązowej brei.
Aurorzy utworzyli szczelny kordon, ciskając zaklęciami z taką prędkością, że powietrze przed nimi wydawało się parować. Ich ataki okazały się na tyle skuteczne, że bez przerwy przesuwali się w przód, zmuszając dużą grupę Śmieciożerców do cofania się.
Ale pozostali mieli mniej szczęścia. Ich ciała uderzały w ziemię, wstrząsane konwulsjami, podpalane lub zamieniane w nieruchome posągi. Hermiona widziała na własne oczy, jak jedna z czarownic rozpadła się dosłownie na proch, a fala uderzeniowa odrzuciła ją i Rona na kilka metrów w tył. Upadając, wrzasnęła z bólu, czując chrupnięcie w barku, ale bardzo szybko się podniosła, rozglądając się wokół i szukając pozostałych.
Na lewo od niej Luna, Neville, Seamus i Dean walczyli z dwójką Śmierciożerców. Cho i reszta Krukonów zniknęła jej z oczu już jakiś czas temu, kiedy tuż obok eksplodował krajobraz, zmieniając znajdujących się w samym epicentrum czarodziejów w zwęglone, porozrzucane szczątki.
- Reducto! - wykrzyknęła, powalając jednego ze Śmierciożerców i obserwując, jak skumulowane zaklęcia Seamusa i Deana trafiają w drugiego.
- Uważajcie!
Instynktownie zasłoniła głowę rękami, czując świst potężnego zaklęcia. Obok niej przebiegł auror, wymieniając klątwy z piątką znajdujących się nieopodal Śmierciożerców.
- Chodźmy stąd! - wrzasnął Ron, łapiąc ją za rękę i ciągnąc z powrotem w stronę walczących przyjaciół.
Nie było czasu na nic. Na zastanowienie się, na oddech, na zaplanowanie strategii. Świat wydawał się zaledwie rozmazaną, wibrującą od uderzeń, wybuchów i krzyków plamą. Jakby wszystko, poza tym wypełnionym śmiercią, popiołem i ogniem miejscem, przestało istnieć. Każdy oddech wydawał się wiecznością. Jakby czas rozciągał się, zmuszając zmysły do wykonywania kilkudziesięciu rzeczy na raz. Poruszanie nogami, wypowiadanie zaklęć, czujność, obserwacja, unik, reakcja... wszystko w jednym momencie. Pomiędzy jednym a drugim oddechem. Pomiędzy jednym a drugim uderzeniem serca. I wystarczyło spóźnić się chociaż o ułamek sekundy, by zmysły zamarły na zawsze.
Hermiona widziała kątem oka, jak auror, który ich wyminął, powalił pięciu Śmierciożerców, zanim na jego drodze stanął przeciwnik, którego nie był w stanie pokonać.
Bellatriks.
Jej zaklęcie rozwaliło go na kawałki.
- W nogi! - wykrzyknął Ron w stronę Luny i Gryfonów, ciągnąc Hermionę za sobą pomiędzy walczącymi. Słyszała za sobą jej wysoki, lodowaty śmiech. Wwiercał się w mózg niczym natrętny kornik.
- A gdzie to się wybieracie, dzieciaczki? - Głos Bellatriks ociekał trującą słodyczą. - Ładnie to tak uciekać przed ciocią Bellatriks? Chcę się tylko przywitać...
Eksplozja na lewo od nich niemal zwaliła ich z nóg. Hermiona prawie upadła na martwe ciało Hestii Jones i tylko dzięki sile Rona była w stanie biec dalej. Seamus, Dean i reszta byli tuż za nimi, kiedy pędzący niczym huragan powiew wiatru przewrócił ich wszystkich na ziemię. Hermiona poderwała głowę, patrząc z niedowierzaniem, jak Śmierciożercy padają, powaleni siłą uderzenia.
- To robota Kingsleya - wysapał Ron, podnosząc się na kolana. - Widzę Dumbledore'a!
Hermiona podążyła za jego spojrzeniem i na chwilę jej serce zamarło.
Kilkudziesięciu Śmierciożerców okrążyło dyrektora, odgradzając go od reszty walczących, ale Szatańska Pożoga, którą wokół siebie wyczarował, wydawała się skutecznie utrzymywać ich na dystans.
Niedaleko nich McGonagall posyłała oślepiające klątwy w kierunku dwojga Śmierciożerców. Hermiona rozpoznała w nich rodzeństwo Carrow.
Potężny ryk ściągnął jej uwagę z powrotem w stronę dyrektora. Płomienne bestie zaatakowały Śmierciożerców krążących wokół niego niczym hieny i nagle powietrze wypełniło się smrodem palonych ciał i upiornym wrzaskiem bólu. Ciemne sylwetki rozbiegły się, płonąc żywcem niczym przemieszczające się szybko pochodnie. Aurorzy wykorzystali chwilowy zamęt, atakując ze zdwojoną siłą, ale zakapturzonych postaci wydawało się w ogóle nie ubywać. Jakby wypełzali spod ziemi, przypominając stado karaluchów i przynosząc ze sobą jedynie zniszczenie.
Widziała profesora Flitwicka i profesor Sprout walczących z Yaxleyem i kilkoma innymi Śmierciożercami. Widziała zbudowane z błota, potężne sylwetki, wyczarowane przez profesor McGonagall, które rzucały się na przeciwników, pogrążając ich pod zwałami ziemi. Widziała wilkołaka Greybacka, który dopadł Erniego Macmillana, rozrywając jego ciało na strzępy. Widziała pełzających w błocie rannych, dobijanych przez zakapturzone postacie, słyszała charczenia, rzężenia i krótkie, urywane nagle okrzyki bólu.
Podniosła się z ziemi, spoglądając na swoje spodnie i ręce. Pokrywała je brunatno-czerwona maź, jakby całe pole bitwy zamieniło się w krwawe bagno. Gdzieś na lewo rozległo się upiorne skamlenie, kiedy Lupin wraz z kilkoma czarodziejami wytworzył wokół grupki Śmierciożerców świetliste pole i Hermiona patrzyła szeroko otwartymi oczami, jak ciała wewnątrz zapadały się w sobie, jakby coś je z ogromną siłą miażdżyło.
Widziała przelatujące nad jej głową ogromne głazy, upadające pomiędzy Śmierciożerców i toczące się po nich niczym kule bilardowe, zgniatając ich ciała i roztrzaskując czaszki.
Widziała umierających przyjaciół. Susan Bones, którą zmiotła ognista kula, grzebiąc ją pod ciałami czarodziejów, którzy stali wokół niej. Angelinę Johnson, która zginęła rozszarpana przypadkowym zaklęciem. Lee Jordana, który powalił trzech Śmierciożerców, zanim trafiła go Klątwa Uśmiercająca rzucona przez Dołohowa.
Ale w całym tym chaosie brakowało tego, dla którego tu przybyli. Nigdzie, nawet przez ułamek sekundy nie dostrzegła ani Harry'ego, ani Voldemorta.
- UWAGA! - Krzyk Neville'a niemal rozdarł jej uszy.
Jej spłoszone spojrzenie przeczesało całą okolicę, widząc rozbiegających się we wszystkie strony czarodziejów. Zbliżający się coraz potężniejszy huk wydawał się dobiegać spod samej ziemi, która zaczęła nagle dygotać pod stopami. Zarówno aurorzy jak i Śmierciożercy, nie mogąc złapać równowagi, przewracali się. Hermiona upadła na kolana, zanurzając dłonie w nasączonym krwią podłożu i wtedy... ziemia zaczęła nagle opadać. Spojrzała przed siebie. Leżący na ziemi czarodzieje znikali nagle w tworzącym się uskoku.
- UCIEKAJCIE!
Powietrze wypełniło się panicznymi wrzaskami. Ziemia rozstępowała się, pochłaniając każdego, kto znalazł się na linii urwiska, z którego wznosiły się kąsające języki ognia.