Выбрать главу

- Hermiono!

Ziemia pod jej kolanami zniknęła i poczuła, jak opada w dół, ale Ron szarpnął nią z całej siły, przyciągając do siebie. Oboje wylądowali w błocie, czując porażający żar płomieni. Podnieśli się i na wpół pełznąc, na wpół biegnąc, zaczęli uciekać przed wciąż osuwającą się ziemią. Dopiero kiedy znaleźli się kilka metrów od uskoku, zatrzymali się i spojrzeli na ognistą barierę. Luna, Neville, Dean i Seamus zostali po drugiej stronie.

Wszyscy zaczęli się rozdzielać. Widziała niewielkie grupki aurorów i Śmieciożerców, nacierające na siebie. Niektórzy uciekali do lasu.

Hermiona podążyła wzrokiem za uskokiem, widząc jak dociera do granicy drzew i musiała osłonić oczy dłońmi, kiedy ujrzała oślepiający rozbłysk. Las zaczął płonąć. Ale to nie był zwykły ogień. Płomienne bestie Szatańskiej Pożogi pożerały całe połacie drzew, rozrastając się w tak błyskawicznym tempie, iż była pewna, że nikt, kto tam wbiegł, nie zdążył uciec.

Jeszcze raz spojrzała na drugą stronę uskoku. Wydawało jej się, że widzi braci Rona i Ginny, ale równie dobrze mogło to być złudzenie. Widziała za to bardzo wyraźnie, jak Bellatriks wybucha gromkim śmiechem, ruszając w pościg za czwórką oddalających się sylwetek. A potem wszystko przykrył gęsty dym i nie zobaczyła już nic więcej.

*

Kiedy tylko Severus poczuł pod stopami ziemię, natychmiast przyklęknął. Jego różdżka zadrgała, kiedy potężne zaklęcie świsnęło mu na głową, uderzyło w znajdujące się obok drzewo i rykoszetem trafiło w aurora, który aportował się za nim.

Spojrzał przed siebie, ale jedyne, co dostrzegł, to gęsty dym i przeszywające go niczym błyskawice strumienie zaklęć. Powietrze drżało od wypełniającej je magii, zniekształcając i potęgując otaczające go dźwięki - krzyki i wrzaski, rzucane na oślep klątwy i czary, biegające w popłochu sylwetki. Kilka metrów od niego rozległ się huk i pobliskie drzewo eksplodowało, zasypując go gradem odłamków. Osłonił się peleryną i błyskawicznie schronił za najbliższym pniem.

Wciąż pamiętał zaskoczenie na otaczających go twarzach, kiedy na ułamek sekundy przed aportacją, puścił ich dłonie, pozwalając, by dyrektor, McGonagall, Kingsley, Lupin i kilkoro innych najsilniejszych aurorów aportowało się bez niego. Ich zadaniem było odwrócenie uwagi Śmierciożerców i wprowadzenie popleczników Czarnego Pana w popłoch, aby inni mogli bez przeszkód dostać się na miejsce. Nikt poza dyrektorem nie wiedział jednak, że Severus ma zupełnie inne plany.

Musiał od czegoś zacząć. A raczej... od kogoś.

W oddali, na lewo od niego nad koronami unosiła się czerwona łuna ognia. Ktoś podpalił las, najprawdopodobniej po to, by wywabić wszystkich, którzy znaleźli schronienie wśród drzew.

Severus zmrużył oczy, uniósł różdżkę i zanurzył się w duszących oparach.

*

Tonks zacisnęła powieki w tej samej chwili, w której usłyszała pierwsze sylaby klątwy, której skutki widziała już zbyt wiele razy, aby obraz mięśni wystających spod roztopionej skóry nie wyrył jej się w głowie, prześladując ją nocami.

- Liqi...

- Expelliarmus!

Gwałtownie otworzyła oczy. Śmierciożerca, odrzucony siłą zaklęcia, uderzył w pobliskie drzewo i zsunął się po nim niczym połamana kukiełka.

Do jej ściśniętych boleśnie płuc wdarło się szczypiące w gardło, kwaśne powietrze. Odwróciła głowę i ujrzała stojącą nieopodal grupkę szóstorocznych Krukonów.

- Nic ci nie jest? - zapytała Cho Chang, podbiegając i wyciągając do niej rękę. Jej twarz była osmalona, ale dziewczyna nie wydawała się być ranna, w przeciwieństwie do Padmy Patil, którą podtrzymywał jasnowłosy chłopak.

Tonks potrzebowała chwili, aby galopujące szaleńczo serce uspokoiło się odrobinę, a rozchwiane zmysły powróciły na miejsca.

- Nie, nic - odparła ochryple, przyjmując wyciągniętą rękę i podnosząc się z ziemi. - Widzieliście gdzieś Lunę?

Cho pokręciła głową.

- Nie. Kiedy się aportowaliśmy, wszędzie byli Śmierciożercy. Rozdzieliliśmy się i uciekliśmy do lasu i... co to za hałas? - Rozejrzała się, skonsternowana.

Tonks także go słyszała. Ryk przypominający stado galopujących centaurów. Nadciągających z ogromną prędkością.

Odwróciła się i nad koronami drzew ujrzała krwawą łunę. Coraz jaśniejszą i gorętszą.

Jej serce zamarło.

- Uciekajcie stąd! - krzyknęła. - To Szatańska Pożoga!

*

Unoszące się wszędzie kłęby dymu utrudniały mu widoczność, ale stanowiły jednocześnie znakomitą ochronę. Widział przebiegające w pobliżu sylwetki aurorów i uczniów, otaczała go kakofonia wrzasków i jęków. Jego wyostrzone zmysły szalały, atakowane ze wszystkich stron hałasem, hukiem, zapachem krwi i oślepiającymi rozbłyskami. Każdy ruch wymagał przemyślenia, każdy krok mógł być jego ostatnim.

Severus doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Śmierciożercy nie przyjmą go z otwartymi ramionami, ale wciąż nie był pewien, co mógł powiedzieć im Czarny Pan i jak bardzo wpłynie to na wszelkie konfrontacje z nimi. Na razie musiał utrzymać absolutną czujność na wypadek, gdyby...

Zatrzymał się nagle, kiedy przestępując nad ciałem nieznanego mu czarodzieja, dostrzegł wyłaniający się z mgły żółty promień.

- Protego! - krzyknął, cofając się o krok i wbijając wzrok w gęstą przestrzeń. Wystarczył ułamek sekundy i sugestia ciemnego kaptura, aby zrozumiał z kim ma do czynienia. - Sectumsempra!

Śmierciożerca zawył i upadł na ziemię, dygocząc spazmatycznie, a z rozcięć na jego skórze trysnęła krew.

Severus dopadł do niego, łapiąc go za szatę na piersi i pociągając w górę, aż ich twarze znalazły się na wprost siebie. Rozpoznał go.

- Gdzie jest Czarny Pan, Jugson? - wysyczał lodowato, zagłębiając spojrzenie w jego oczach i penetrując zewnętrzne obszary umysłu. Odpowiedź powinna wypłynąć na samą powierzchnię od razu po zadaniu pytania i nawet gdyby to żałosne ścierwo próbowało ją ukryć, to i tak byłoby już za późno.

Mężczyzna spojrzał na niego przekrwionymi oczami i wycharczał:

- Myślisz, że ci powiem, zdrajco?

Nic. Żadnej, nawet najlżejszej sugestii. Jedynie lepkie, triumfalne rozbawienie. Severus wycofał się, w ostatniej chwili uwalniając się od ekspansji najświeższego wspomnienia Jugsona, wypełnionego przeszywającym dziewczęcym wrzaskiem i głową okoloną kruczoczarnymi lokami, toczącą się powoli po błotnistej trawie.

Do oczu Severusa napłynęła smolista czerń. Przystawił różdżkę do szyi Śmierciożercy i wyszeptał jadowicie:

- Powiesz, albo zadam ci takie cierpienia, że śmierć wyda ci się wybawieniem.

Mężczyzna zaczął się chrapliwie śmiać, krztusząc się własną krwią.

- Spróbuj, ale to i tak na nic. Nikt ci nic nie powie. Tylko jedna osoba zna miejsce jego pobytu. I sama cię znajdzie.

Brwi Severusa zmarszczyły się.

Wyczuwał, że mówi prawdę. Ale ta prawda nic mu nie dawała. Mógłby dogłębnie spenetrować jego umysł, rozdrapując go swymi szponami tak, aby pozostały z niego jedynie parujące zgliszcza, ale znajdował się na polu bitwy. Był całkowicie odsłonięty. Każdy mógłby go zaatakować, gdyby tylko...

- Co z Potterem? - wysyczał mu w twarz, jeszcze mocniej szarpiąc bezwładnym ciałem. - Powiedz mi tylko, czy żyje!

W oczach mężczyzny zamigotało coś przerażającego, a w kąciku warg pojawiła się bańka krwi. Śmiał się. Minęła chwila, zanim z jego ust dobiegł ochrypły, wypełniony satysfakcją szept:

- Zwyciężyliśmy...

Oczy Severusa wypełniły się trującą, kąsającą ciemnością, uwalniając z klatki drapieżcę o błyszczących kłach i długich pazurach i jego dłonie zacisnęły się na gardle mężczyzny z taką siłą, iż niemal usłyszał pękające ścięgna i gasnący, śmiertelny charkot.