Выбрать главу

- Ron - wysapała. - Musimy... musimy skręcić. To pułapka. Prowadzą nas prosto w ślepą uliczkę.

- Nie mamy gdzie! - krzyknął Ron, wskazując jej jasne rozbłyski na lewo i na prawo od nich.

Hermiona rozejrzała się. Wydawało się, że są walki trwają wszędzie. A wbiegnięcie prosto pomiędzy dwie walczące strony równało się samobójstwu.

Nagle Ron zatrzymał się tak gwałtownie, że z rozpędu wpadła na niego i oboje wylądowali w błotnistej trawie. Desperackim wzrokiem spojrzała przed siebie, automatycznie unosząc różdżkę i układając w głowie słowa zaklęcia, kiedy w zmierzającej w ich stronę sylwetce rozpoznała... Lupina.

- Ron! Hermiona! - wykrzyknął, opuszczając różdżkę i podbiegając do nich. Hermiona przyjęła jego wyciągniętą dłoń, z trudem podnosząc się z ziemi. Zobaczyła wyłaniających się zza jego pleców aurorów. Jej trzepoczące w piersi i boleśnie obijające się o żebra serce zamieniło się w wosk, spływając niemal do samych stóp.

- Jesteśmy... ścigani - wydyszał Ron, wskazując za siebie.

Twarz Lupina zmieniła się w jednej sekundzie.

- Ukryjcie się! - wysyczał, popychając ich w stronę, z której przed chwilą przyszedł. Hermiona złapała dłoń Rona i pociągnęła ich oboje w dół, przypadając do ziemi. Zobaczyła jak Lupin roztacza wokół siebie i trzech innych aurorów zaklęcie ochronne. A kiedy tylko dwaj ścigający ich Śmierciożercy wyłonili się z dymu... dokładnie w tej samej chwili ich ciała uderzyły o ziemię, trafione serią klątw. Znacznie silniejszych niż mogli się spodziewać, ścigając dwójkę nastolatków.

Hermiona pierwsza podniosła się z ziemi, chociaż zapanowanie nad wycieńczeniem ściągającym jej ciało z powrotem w dół wydawało się niemal ponad jej siły.

- Dobrze, że nic wam nie jest - powiedział Lupin, podchodząc do nich. - Nie potrafię pojąć powodu, dla którego dyrektor zgodził się na wasze uczestnictwo w bitwie, ale według mnie popełnił ogromny błąd. Nie powinien narażać waszego życia...

- Co z Harrym? - przerwała mu Hermiona. - Ktoś go widział?

Lupin spojrzał na nią z przygnębieniem, po czym pokręcił głową.

- Przykro mi. Pytałem już chyba wszystkich, na których się natknąłem, ale nikt go nie widział. Przepadł bez śladu.

- A moja rodzina? - zapytał zapalczywie Ron. - Widziałeś ich?

- Niedaleko stąd minąłem Freda i George'a. Możliwe, że byli tam także twoi rodzice i siostra, ale nie jestem pewien. Przebiegliśmy obok, ścigając grupkę Śmierciożerców. Nie miałem czasu się zatrzymać.

Ron wyraźnie się rozluźnił, ale Hermiony nie potrafiło opuścić nieprzyjemne uczucie, wpełzające powoli do jej umysłu.

- Voldemorta także nigdzie nie ma - powiedziała pospiesznie. - Myśli pan, że są gdzieś indziej? Że Voldemort zabrał gdzieś Harry'ego?

Lupin spojrzał na nią przeciągle.

- Bardzo możliwe - odparł z namysłem. - Ale jeżeli to prawda... to niech Merlin ma nas w swojej opiece.

Hermiona zagryzła wargę.

Czyżby wszystko, co robili... całe to poświęcenie, było na nic? Dlaczego go tu nie było? Dlaczego Voldemort miałby zabrać gdzieś Harry'ego? A jeżeli już go zabił i...?

Nie. Nie zrobił tego. Nie zabił go. Gdyby Harry zginął, Voldemort z pewnością pojawiłby się tutaj, aby ogłosić swoje zwycięstwo. On gdzieś tam jest... i tylko jedna osoba jest w stanie go odnaleźć.

- Chodź, Ron - powiedziała, ciągnąć go za rękę. - Dziękujemy, profesorze Lupin, ale dalej sami musimy sobie poradzić.

- Uważajcie na siebie - zakrzyknął jeszcze Lupin, zanim stracili go z oczu.

- Gdzie idziemy? - zapytał Ron, biegnąc za nią.

- Znaleźć Snape'a - powiedziała stanowczo, wbijając badawcze spojrzenie w kłęby gryzącego dymu.

*

Ciał przybywało. Severus sunął pomiędzy nimi niczym cień, z różdżką w pogotowiu i wyostrzonymi zmysłami, gotów w każdej chwili zaatakować. Zręcznie omijał miejsca rozbrzmiewające wrzaskami torturowanych, kierując się coraz głębiej i głębiej w nasączone cuchnącym oddechem śmierci pole bitwy, prowadzony naprzód tylko jedną, jedyną myślą.

Potter.

Śmierciożercy atakowali na oślep, niczym stado wygłodniałych wilków, bez zastanowienia eliminując każdego, kto wszedł im w drogę, i nie oszczędzając nikogo. Severus kilkakrotnie natknął się na ślady walki - jeszcze ciepłe, dymiące ciała, niektóre w całości, niektóre porozrywane na strzępy, jakby wielu Śmierciożerców żałowało, że nie może używać siekier zamiast różdżek. Severus znał ich wszystkich doskonale. Spędził z nimi wystarczająco wiele czasu, by poznać ich taktykę i słabe strony. Atakowali bez finezji i bez planu. Byle tylko zadać ofierze jak najwięcej cierpień przed śmiercią. W pewnym sensie przypominali to, co sami po sobie zostawiali - zbroczone krwią ochłapy mięsa, poruszające się tylko i wyłącznie za pomocą mechanicznej siły rozpędu, tratujące wszystko, co napotkały na swej drodze, dopóki nie sczezły we własnych odchodach po spotkaniu z aurorem, który okazał się, jakimś dziwnym trafem, przebieglejszy od nich.

Na razie straty po obu stronach wyglądały na wyrównane, chociaż zakapturzonych ciał wydawało się być nieco mniej. Severus nie miał zamiaru mieszać się w walki, ale ci głupcy, którzy ośmielali się go atakować, nie dawali mu wyboru. Musiał zachować wszystkie swoje dojścia, zarówno po jednej, jak i drugiej stronie. Nawet jeżeli wiedział, że po tej drugiej stronie jest całkowicie spalony, to nie zamierzał zamykać sobie drzwi. Na razie starał się wcisnąć w nie stopę. Kiedy nadejdzie okazja, pchnie je tak mocno, iż z pewnością otworzą się na całą szerokość.

Tym razem odległe echo perlistego śmiechu rozległo się bardziej na północ.

Był już blisko. Bellatriks zdawała się wciąż oddalać i zmieniać kierunki, ale on nie stracił tropu ani na chwilę.

Przyspieszył. Gdzieś przed nim rozległy się huki i wrzaski wykrzykiwanych klątw, więc błyskawicznie skręcił, jeszcze głębiej zaszywając się w skrywający go dym.

Po przejściu kilkunastu metrów, znów ją usłyszał. Znacznie bliżej.

Jego zmrużone i skrupulatnie badające okolicę oczy rozświetlił krótki, ostry rozbłysk. Niczym wyładowanie elektryczne, zanim nadciągnie prawdziwa burza.

We mgle, parę metrów przed sobą dostrzegł kilka niskich głazów, układających się w coś na kształt okręgu. Zatrzymał się z uniesioną różdżką. Pomiędzy głazami coś się poruszało...

Zanim Severus zdążył wykonać jakikolwiek kolejny krok, potężna sylwetka oderwała się od ziemi, obwąchując powietrze i Severus w jednej chwili zrozumiał, z kim ma do czynienia. Ale wilkołak również to zrozumiał.

- No proszę, kogo my tu mamy... - wycharczał Greyback, porzucając zakrwawione, rozszarpane ciało, którym się właśnie posilał, a następnie podnosząc się i odwracając. Dolna połowa jego twarzy pokryta była brunatnoczerwoną posoką i kawałkami mięsa.

- Zejdź mi z drogi - wycedził Severus, mierząc go spojrzeniem, które każdego innego wprowadziłoby przynajmniej w lekki niepokój. Ale wilkołak jedynie wykrzywił usta w parodii uśmiechu.

- Dokąd ci się tak spieszy, Severusie? - Greyback przechylił lekko głowę, obdarzając go zaciekawionym spojrzeniem, zwykle zarezerwowanym dla tych, którzy jeszcze nie zdają sobie sprawy z tego, że już niedługo jego kły będą wydzierać mięso z ich ciał. Kawałek po kawałku. A najlepiej, gdy wciąż jeszcze będą się szamotać... - Chcesz pomóc nam z tym szlamowatym plugastwem, czy też pragniesz dołączyć do aurorów? Po której tak właściwie jesteś stronie?

Severus tak bardzo zmrużył oczy, iż w tej chwili wydawały się jedynie wąskimi szczelinami, zza których spoglądała ciemność.

- Nie mam czasu wdawać się z tobą w dyskusje - wysyczał odpychająco, robiąc krok w prawo i słysząc stłumiony warkot dobiegający od potężnej sylwetki wilkołaka. Jego ciało wyglądało tak, jakby zatrzymało się w połowie transformacji pomiędzy człowiekiem a bestią. Miał siłę drapieżnika i umysł Śmierciożercy. Na szczęście żadna z tych cech nie była do końca rozwinięta. Gdy zmieszasz ze sobą dwa eliksiry, naczynie nie stanie się nagle dwa razy pojemniejsze.