- I co? - zapytał Ron, kiedy tylko udało jej się do niego wrócić. Wyprostowała się, spojrzała na niego i pokręciła głową.
- Nic. Ani słowa o Harrym - westchnęła, biorąc głęboki, drżący oddech.
Była już tak bardzo zmęczona... Chwilami miała wrażenie, jakby śniła. Jakby to wszystko było tylko koszmarem, z którego niedługo się obudzi. I znowu będzie w Hogwarcie. I będą tam wszyscy. Wszyscy, którzy... odeszli. I będą się szykować do egzaminów, jak zawsze. A jej jedynym zmartwieniem będzie zdobycie jak najwyższego wyniku na owutemach w przyszłym roku...
Zadrżała i złapała się za ramiona, rozmasowując je. Zerknęła na Rona. Patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami i... czymś, co wyglądało jak poirytowanie.
- Nie wiem, po co to zrobiłaś. Czego się spodziewałaś? I tak niczego się od nich nie dowiesz - powiedział z goryczą, spluwając na ziemię.
Dziewczyna spojrzała na niego bez słowa. Ron również wyglądał na potwornie zmęczonego, ale wcale nie miała mu tego za złe. Sama ledwie trzymała się na nogach, a wydawało się, że są równie daleko od odnalezienia Harry'ego, jak w chwili, w której tu przybyli. Wszystko szło... nie tak.
- Znajdziemy go, Ron - powiedziała cicho, łapiąc go za rękę i ściskając mocno.
- Jak? Sama widziałaś te wszystkie trupy! - Rozpaczliwie machnął ręką, wskazując zadymioną okolicę. - Skąd wiesz, że nie przegraliśmy? Może wszyscy już dawno zginęli, a tylko my tu zostaliśmy i biegamy w kółko jak zagubione psy?
- Przestań! - Wyszarpnęła rękę z jego uścisku. - Na pewno tak się nie stało. Lupin by nam powiedział...
- Lupin sam nic nie wie! Moim zdaniem powinniśmy dać sobie spokój z tym bezcelowym bieganiem i poszukać mojej rodziny!
- Twoja rodzina na pewno trzyma się razem i wspiera wzajemnie, a Harry jest tam sam!
Oczy Rona zapłonęły dziko.
- Harry jest moim najlepszym przyjacielem i zawsze wszystko dla niego poświęcałem, ale tym razem nic nie możemy zrobić! Ty nie masz tu rodziny! Nie wiesz, jak to jest się o kogoś bać!
Jej ręka poderwała się, zanim zdążyła opanować zalewającą jej piersi falę płomiennego gniewu. Ron, zaskoczony, cofnął się pod wpływem ciosu, który wymierzyła mu pięścią w obojczyk.
- Boję się o ciebie, ty kretynie! - krzyknęła, podnosząc rękę, aby uderzyć ponownie. - Boję się o Harry'ego! Boję się, że już go nie zobaczymy, że możemy tu oboje zginąć, że któreś z tych ciał, które spotykamy, może należeć do Luny albo do Neville'a, albo do...
- Może trochę ciszej, panno Granger, chyba że chcecie ściągnąć tu wszystkich Śmierciożerców z okolicy.
Hermiona odwróciła się gwałtownie, unosząc różdżkę.
*
Szybciej...
Szybciej.
Szybciej!
W biegu mijała rozmazane sylwetki walczących, przeskakiwała nad ciałami i ciskała zaklęciami, jeżeli tylko dostrzegła sugestię czarnego kaptura.
- Tonks, uważaj! - Okrzyk walczącego ze Śmierciożercą Artura Weasleya ostrzegł ją o zbliżającej się klątwie. Zrobiła unik i biegnąc w pozycji pochylonej, powaliła Śmierciożercę zaklęciem żądlącym. Wyminęła Molly i jej córkę, a kilka metrów dalej dostrzegła w dymie Freda i George'a Weasleyów, rzucających w dwóch Śmierciożerców eksplodującymi oślepiająco kulkami.
Bellatriks się przemieszczała. Tonks słyszała jej przybliżający się i oddalający śmiech.
Przyspieszyła. Ciskała zaklęciami w każdego, kto stanął jej na drodze. Widziała łunę rozbłyskujących czarów. A to oznaczało, że jest jeszcze szansa... że nadal się broni.
W biegu odbiła rykoszetujące zaklęcie i wydawało się, że dym nagle rozstąpił się, ukazując jej drobną postać, klęczącą na ziemi z wyciągniętą różdżką i bujnymi blond włosami, potarganymi teraz i zlepionymi błotem.
- Protego maxima! - krzyknęła, zatrzymując się tuż przed nią i osłaniając ją przed pędzącym w jej stronę strumieniem błękitnego światła. Tarcza, którą wyczarowała, zadrżała i rozbiła się, ale klątwa została zniwelowana.
Miała tylko sekundę.
Odwróciła głowę, spoglądając wprost w rozszerzone z zaskoczenia, błękitne oczy.
- Uciekaj stąd! - wrzasnęła. Merlinie, gdyby tylko miała odrobinę więcej czasu, aby ją pochwycić i nie puścić, dopóki nie aportuje się z nią w miejsce, w którym byłaby bezpieczna.
Odwróciła się z powrotem w tej samej chwili, w której z mgły wyłoniła się Bellatriks. Jej twarz wykrzywiła się chwilowym zaskoczeniem, kiedy zamiast bezbronnej ofiary, którą już niemal miała na haczyku, ujrzała celującego w nią aurora. Ale to zaskoczenie błyskawicznie zmieniło się w rozbawienie.
- Witaj, moja droga siostrzenico - wycedziła, uśmiechając się w taki sposób, jakby jedyne, czego jej brakowało, aby wzbudzać jeszcze większą grozę, były kły. - Nie wiesz, że to nieładnie przerywać komuś pościg za taką małą, zwinną małpeczką?
Tonks oblizała zaschnięte od biegu i dymu wargi.
- A czy ty nie wiesz, droga "cioteczko", że to nieładnie próbować chwytać cudze małpki?
Zaskoczenie. Dokładnie to chciała osiągnąć. I natychmiast je wykorzystała.
- Fractum! - wykrzyknęła, robiąc krok w przód.
Bellatriks z największym trudem zdołała odbić zaklęcie.
- ŚMIESZ MNIE ATAKOWAĆ, TY PARSZYWY ODMIEŃCU?! CRUCIO!
Tonks skoczyła w bok, błyskawicznie łapiąc równowagę i rzucając w Bellatriks zaklęciem porażającym. I nie czekając na jego skutki, natychmiast zaczęła ciskać kolejnymi. Jeden po drugim. Raz za razem, by przeciwnik nie miał szansy nawet pomyśleć o ataku.
Nacierała, przesuwając się do przodu, zupełnie nie dbając o obronę, byle tylko ją zniszczyć, spopielić na miejscu, raz na zawsze, by już nigdy nie mogła podnieść na nią ręki! Jej dłoń niemal drżała z wściekłości, wypełnione ogniem oczy zdawały się żądlić, ale Bellatriks odbijała niemal każde zaklęcie, chociaż ich siła zmuszała ją do nieustannego cofania się.
- Conbustum! - wykrzyknęła w końcu ochryple, rzucając jedno z najsilniejszych zaklęć, jakie znała. Jego żar oślepił niemal ją samą, ale Bellatriks zdołała wyczarować przed sobą tarczę ochronną i chociaż Tonks nacierała, wkładając w nie całą swą moc, nie była w stanie jej stopić, dopóki zza pleców po swojej prawej stronie nie usłyszała głosu Luny:
- Reducto!
Usłyszała pełen wściekłości krzyk Bellatriks, która musiała uskoczyć na bok, aby odbić zaklęcie Luny, pozbywając się swojej ochronnej tarczy i czar Tonks trafił w znajdujący się za nią, wysuszony krzak, który natychmiast stanął w oślepiających płomieniach.
Eksplozja była zbyt silna. Tonks przymknęła powieki i jej zmysł widzenia na ułamek sekundy został rozchwiany, kiedy walczyła z białymi plamami, które pojawiły się przed jej oczami.
Rozejrzała się błyskawicznie, próbując wyłowić z powodzi światła ciemną sylwetkę, ale nigdzie jej nie było. Nigdzie!
Konsumująca wściekłość zmieniła się w grozę, kiedy odwróciła się, poszukując wzrokiem Luny.
Zniknęła.
- No, no, muszę przyznać, że twarda z ciebie suka...
Pomimo żaru emanującego z płonącego krzewu, ciało Tonks pokryło się szronem, kiedy odwróciła powoli głowę i ujrzała dwie sylwetki.
Bellatriks stała za Luną, trzymając ją za włosy i przykładając różdżkę do jej gardła, a jej uśmiech przypominał teraz nadpływającego szybko, wygłodniałego rekina.