- Wiesz... to, co zrobiłaś, nie było zbyt mądre. - Delikatny głos Luny rozbrzmiał w powietrzu, sprawiając, że Bellatriks spojrzała na nią z zaskoczeniem, jakby dziwiło ją to, że robaki potrafią mówić. - Jeszcze ktoś pomyśli, że jesteś tchórzem, skoro się mną zasłaniasz.
Tonks widziała, jak twarz Bellatriks wykrzywia się wściekłością. Szarpnęła mocniej, sycząc prosto w ucho Luny:
- Może zacznę od twojego niewyparzonego języczka, co? Jestem pewna, że moja siostrzenica wiedziałaby, jak go wykorzystać... - Jej donośny śmiech niemal ranił uszy.
Tonks zagryzła wargę, jeszcze mocniej ściskając trzymaną w dłoni różdżkę. Jej serce wydawało się bić niemal w gardle. Szarpało się niczym uwięziony w klatce ptak, sprawiając, że coraz trudniej było jej oddychać.
W każdej innej sytuacji wiedziałaby, jak zareagować. Jak wiele razy ćwiczyła podobne akcje. W jak wielu podobnych wydarzeniach brała udział. Ale teraz... teraz patrzyła tylko na różdżkę przyciskającą się do gardła Luny i jej zmysły szalały, i nie mogła... nie mogła...
Widziała, jak dłoń Luny niepostrzeżenie wędruje w górę, łapiąc wiszący na jej szyi wisiorek i zamykając się wokół amuletu.
Tonks poczuła ukłucie w piersi. Luna tak bardzo lubiła te dziwne, nieprzydatne wisiorki. Wierzyła w nie. Wierzyła, że dzięki nim nic się jej nie stanie, że ją uratują...
- Liczę do trzech - powiedziała ostro Bellatriks, ponownie szarpiąc za włosy Luny i jeszcze mocniej wciskając koniec różdżki w jej odsłoniętą szyję. - I wypruję jej flaki...
Drżąca dłoń Tonks zaczęła opadać.
I kiedy usta Bellatriks rozciągnęły się w upiornym uśmiechu, powietrze przeszył przerażający wrzask. Tonks zdążyła jedynie zobaczyć światło wydobywające się z naszyjnika Luny, zanim cały świat utonął w kakofonii niemal rozrywającego bębenki wycia.
Bellatriks odruchowo złapała się za uszy i Tonks zobaczyła, jak Luna rzuca się na ziemię. I to jej wystarczyło.
Jej różdżka sama uniosła się w górę, ale zanim zdążyła wypowiedzieć zaklęcie, ujrzała skierowaną w siebie różdżkę i usta Bellatriks, poruszające się i wypowiadające słowa klątwy. I chociaż lata szkoleń nauczyły ją, że obrona jest najważniejsza, tym razem... nie miała na nią czasu.
- Avada Kedavra! - wrzasnęła bez zastanowienia.
Ujrzała dwa promienie. Zielony trafił Bellatriks prosto w pierś, odrzucając jej ciało do tyłu, niby szmacianą lalkę, a jasnobłękitny...
Tonks poczuła silne uderzenie, cały świat przewrócił się do góry nogami i nagle otoczyła ją... cisza.
*
- Ron... - Hermiona próbowała powiedzieć to głośniej, ale szept był ledwie słyszalny, tak jakby wokół jej gardła zacisnęła się pętla, nie pozwalając jej wymówić słowa.
Mogła tego nie robić. Mogła tu nie podchodzić. Mogła tego nie widzieć. Powinna odejść jak najszybciej, kiedy tylko ujrzała te dwa ciała, ale musiała się upewnić... musiała.
- Ron, zostań, tam gdzie stoisz. Nie podchodź tutaj. - Nie poznawała własnego głosu.
- Co się stało, Hermiono?
Usłyszała jego zbliżające się kroki.
Odwróciła się i wbiła w niego drżące spojrzenie.
- Ron, ja... tak bardzo mi przykro.
Jego oczy rozszerzyły się. Rzucił się do przodu, odsuwając ją na bok, i kiedy spojrzał w dół...
To nie była Luna. Odkryła to od razu, kiedy podeszła bliżej.
- Nie... - Ten cichy, złamany szept był gorszy niż wrzask. Wydawał się dobiegać nie z gardła, a z samej duszy. - Nie. Nie Bill...
Kiedy zobaczyła, jak Ron opada na kolana, jej serce opadło wraz z nim.
- Zasłonił Fleur własnym ciałem - wyszeptała cicho, przyklękając obok i kładąc dłoń na jego drżącym ramieniu.
Tak żałowała, że nie może go objąć, ale musiała zachować czujność. W tej sytuacji tylko ona była w stanie zapewnić im bezpieczeństwo, ponieważ on wydawał się w ogóle nie pamiętać o otaczającym świecie, wpatrując się z niedowierzaniem w ciało swojego brata i bezgłośnie poruszając drżącymi wargami.
Merlinie, jak wiele by dała, by to powstrzymać, by zakończyć to szaleństwo, by już nikt z ich bliskich nie cierpiał... ale tylko odnalezienie Harry'ego mogło przybliżyć ich do zwycięstwa, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wiązało się ono również ze spotkaniem z Voldemortem. A na to nikt z nich nie był odpowiednio przygotowany.
Nagły ruch po lewej zwrócił jej uwagę. Błyskawicznie odwróciła głowę i na chwilę straciła dech w płucach, kiedy ujrzała ciemną sylwetkę i wycelowaną w Rona różdżkę.
- Expelliarmus! - wrzasnęła, odpychając Rona na bok. Zaklęcie świsnęło tuż pod jej ramieniem, uderzając w ziemię i rozbryzgując na boki wilgotne błoto.
Różdżka Śmierciożercy wylądowała kilka metrów od nich i kiedy zerwała się, aby po nią pobiec, zobaczyła, jak mężczyzna rzuca się na zaskoczonego Rona, przygniatając go do ziemi i zaciskając ręce na jego szyi. Wycelowała w niego, krzycząc:
- Reduc...
Na lewo od siebie dostrzegła jasnożółty promień klątwy i musiała błyskawicznie się schylić, aby jej uniknąć.
Było ich dwóch.
Podniosła się i desperacko rozejrzała, próbując zlokalizować drugiego Śmierciożercę. Zobaczyła, jak Ron szamoce się, próbując zrzucić z siebie przeciwnika, ale ten wymierzył mu cios prosto w twarz. Nie zdołała już jednak dostrzec nic więcej poza oślepiającym blaskiem rzuconej w nią klątwy.
- Protego!
Tarcza zadrżała, ale zdołała powstrzymać atak. Hermiona cofnęła się kilka kroków, niemal upadając w błoto.
Kolejna klątwa rozbiła jej tarczę w drobny mak.
- Protego!
Druga była znacznie słabsza, ale wytrzymała kolejne uderzenie.
Rozbieganym wzrokiem dostrzegła Rona. Jego twarz zalana była krwią, ale nadal walczył, wymierzając pięściami ciosy w pierś i brzuch siedzącego na nim Śmierciożercy.
- Drętwota! - wrzasnęła, celując w źródło nieustających ataków, ale Śmierciożerca bez większego trudu odbił jej zaklęcie i w momencie, w którym wymierzyła w tego, który walczył z Ronem, kolejna klątwa niemal trafiła ją w twarz. Poczuła swąd palących się włosów.
Miała tylko jedno, jedyne wyjście. Odciągnąć go stąd.
Rzuciła się przed siebie, celując przez ramię w nacierającego na nią mężczyznę.
- Impedimento!
Usłyszała za sobą huk i śmiech ścigającego ją Śmierciożercy.
- Pudło, ślicznotko!
Ale tuż po tym do jej uszu dotarł kolejny huk, dochodzący zza pleców i dwa znajome głosy, krzyczące:
- Zostaw naszego brata, ty Ścierwojadzie!
Ulga była tak osłabiająca, że Hermiona niemal potknęła się i przewróciła w błoto, ale kolejna klątwa, która świsnęła jej tuż obok ramienia, skutecznie poderwała ją do dalszego biegu.
- Reducto! Drętwota! Petrificus Totalus!
Rzucała zaklęcia na oślep, byleby go tylko spowolnić, byle dać sobie trochę oddechu. Niemal wpadła na niską, krępą czarownicę, ale zanim zdążyła ją ostrzec, klątwa ścigającego ją Śmierciożery trafiła w kobietę, odrzucając ją na kilka metrów, jednak Hermiona nie mogła się zatrzymać. Biegła dalej, skręcając gwałtownie, aby go zmylić. Przeskoczyła nad leżącymi na ziemi zwłokami przypominającymi drobne ciałko któregoś z pracujących w Hogwarcie skrzatów i zbyt późno dostrzegła rozbłyski zaklęć przed sobą.
Wbiegła wprost pomiędzy kilkoro walczących ze sobą aurorów i Śmierciożerców.
- Co ty wyprawiasz, dziewczyno? - usłyszała krzyk jednego z nich, kiedy zanurkowała ku ziemi, przebiegła pomiędzy nimi niemal na czworakach i puściła się dalej biegiem. Odwróciła się dopiero po kilkudziesięciu metrach, ale ścigającego nigdzie nie było widać. Najwyraźniej on nie miał tyle szczęścia co ona. Wolała jednak nie zawracać, aby to sprawdzić.