Harry zerwał się z ziemi z taką szybkością, że zakręciło mu się w głowie i na chwilę stracił dech w płucach.
Widział je teraz tak wyraźnie, tuż przed sobą. Czerwone oczy o pionowych źrenicach, rozżarzone płonącą w nich, wyzbytą wszelkich ludzkich odruchów bezwzględnością. Pozbawione warg usta rozciągnęły się w mściwym, upiornym uśmiechu.
Harry przypomniał sobie wszystkie koszmary, które nawiedzały go niezliczoną ilość razy.
Ale tym razem... tym razem nie miał szans się obudzić.
Jego serce podskoczyło do gardła, kiedy czerwone oczy rozjarzyły się nagle i dłoń Voldemorta wystrzeliła do przodu, łapiąc go za szczękę i ściskając mocno, tak mocno, iż Harry poczuł jego szpony wbijające mu się w skórę. Blizna zapiekła tak bardzo, iż przez chwilę Harry miał wrażenie, że jego głowa eksploduje.
- No proszę... Harry Potter zaszczycił nas swoją obecnością - powiedział nasączonym triumfem, zimnym głosem i roześmiał się głośno. Harry zacisnął na chwilę powieki, mając wrażenie, że ten śmiech wdziera mu się do umysłu. Słyszał, jak niesie się dalej, rozrasta, wzmagany setkami gardeł, a potem ucicha powoli. I kiedy przebrzmiał już zupełnie, usłyszał suchy, wyprany z emocji głos Voldemorta: - Witamy.
Harry zacisnął usta. Oczy Voldemorta wbijały mu się w źrenice z taką natarczywością, jakby pragnęły mu je wypalić.
- Rozczarowujesz mnie - odezwał się Voldemort, kiedy Harry nie odpowiedział. - Gdzie się podziały twoje dobre maniery? Nie przywitasz się z nami?
- Daruj sobie - odparł chłodno Harry, starając się nie okazać ani odrobiny tego, co szalało teraz w jego wnętrzu. - Ja dotrzymałem słowa. Przyszedłem tutaj sam, w przeciwieństwie do ciebie.
Podłużne nozdrza Voldemorta rozszerzyły się. Rozejrzał się po zgromadzonych wokół twarzach, zwracając się do swych sług:
- Słyszeliście? Chłopiec przybył tutaj sam.
W powietrze wzbił się gromki śmiech, a kiedy przebrzmiał, palce zaciskające się na szczęce Harry'ego wbiły się w nią jeszcze mocniej i Voldemort wysyczał mu prosto w twarz:
- Myślisz, że moi Śmierciożercy przybyli tu, by podziwiać krajobraz?
Harry zmarszczył brwi.
Co to miało znaczyć?
Nozdrza Voldemorta ponownie zadrgały, tak jakby węszył.
- Wyczuwam twój strach, chłopcze - wysyczał po chwili. - Jego smród unosi się wokół ciebie. Czuję go. Czuję tę rozkoszną woń... Nakarmię się nim dzisiaj do syta. - Harry w ostatniej chwili powstrzymał jęk, kiedy szpony jeszcze mocniej wbiły mu się w skórę. - Odbiorę ci wszystko. Nie pozostanie z ciebie nic, poza nędzną kreaturą, pełzającą u moich stóp i błagającą o śmierć... ale to będzie dopiero początek. Będziesz patrzył, jak obracam w pył wszystko, w co wierzysz. Zniszczę w tobie każdy promyk nadziei, aż nie pozostanie nic poza ciemnością. A na końcu odbiorę ci także i ją. Staniesz się tylko wspomnieniem, Harry Potterze. Twoja krew będzie krążyć w mych żyłach, a twoja moc w mym ciele. I to właśnie ty przyczynisz się do mego zwycięstwa.
Harry przełknął ślinę, czując jak jego serce zwalnia, a z twarzy odpływa cała krew. Ale wciąż miał go przy sobie. Wciąż czuł jego ucisk, ukryty pod koszulą, umocowany za paskiem... wciąż miał nadzieję. I cokolwiek Voldemort powie... nie pozbawi go jej.
- Jeszcze zobaczymy - powiedział cicho, nie odrywając spojrzenia od rozlewającej mu się przed oczami czerwieni. I napływającej do niej furii.
Voldemort puścił jego szczękę i złapał go za włosy, szarpnięciem odchylając mu głowę do tyłu i wbijając różdżkę w szyję. Ale kiedy się odezwał, nie zwracał się do niego, tylko do Śmierciożerców:
- Przygotujcie się. Mogą tu przybyć w każdej chwili. Wiecie, co macie robić.
W powietrzu rozległy się głośne potwierdzenia i szelest szat, kiedy Śmierciożercy sięgnęli po swoje różdżki.
- I pamiętajcie, nie wolno wam go zabić. Potrzebny mi jest żywy.
Harry poczuł ukłucie w piersi.
O kim mówił?
Nie miał jednak czasu się nad tym zastanowić, gdyż Voldemort przysunął się bliżej, szepcząc mu prosto do ucha:
- A teraz, Harry, zabawimy się na osobności...
I w tej samej chwili Harry poczuł silne szarpnięcie w okolicach pępka. I cały świat zniknął.
*
Uderzenie w ziemię przypominało upadek z dużej wysokości. Kolana Harry'ego ugięły się i gdyby nie żelazny uścisk palców Voldemorta w jego włosach, z pewnością upadłby na ziemię. Zanim jednak ustało oszołomienie, poczuł, że lodowata dłoń puszcza go, a wbijająca mu się w szyję różdżka, znika.
Zamrugał kilka razy, próbując zapanować nad wirującym wokół światem i skupił spojrzenie na przypatrującym mu się z upiornym uśmiechem Voldemorcie.
Ale w tej samej chwili jego wzrok przyciągnęło coś zupełnie innego. Coś, co poruszało się na granicy widzenia. Cień? Zjawa?
Harry podniósł powoli głowę. I zamarł.
Dementorzy.
Było ich... nie potrafił nawet określić, ilu.
Unosili się w powietrzu wokół nich, tworząc niemożliwą do przebycia ścianę. Słyszał ich świszczące oddechy, widział falujące kaptury, czuł, czuł...
Gwałtownie wyszarpnął z kieszeni różdżkę, kierując ją w górę i mając wrażenie, że jego ciało kostnieje z zimna. I czegoś, co ich obecność wyrywała z niego, a czego nie chciał okazać. Nie przed Voldemortem. Jakby nawet pomimo odległości, ich pokryte liszajami, oślizgłe szpony dosięgały go i owijały się wokół jego serca, zaciskając się na nim i zwalniając jego bicie.
- Widzę, że zauważyłeś naszych gości - odezwał się leniwie Voldemort. - Mam nadzieję, że ich obecność nie będzie ci przeszkadzała. Stanowią niewielkie zabezpieczenie, gdyby ktoś próbował nam przeszkodzić. A tego byśmy nie chcieli, prawda?
Harry z największym trudem oderwał od nich wzrok i spojrzał na stojącego przed nim Voldemorta. Było tak zimno, że jego palce niemal skostniały. Cienka koszula nie stanowiła żadnej ochrony i zimno kąsało jego ciało, wgryzając się coraz głębiej i głębiej i sprawiając, że drżał mimowolnie od środka, nie potrafiąc nad tym zapanować. Mroźne powietrze zamieniało wypływające z jego ust powietrze w parę, która unosiła się w górę i osiadała mu na okularach.
Zobaczył, jak Voldemort unosi różdżkę i wypowiada skomplikowaną inkantację. Nic się jednak nie wydarzyło, poza powiewem potężnej magii, którą Harry poczuł na swojej skórze.
Spojrzał na trzymaną przez siebie różdżkę.
Teraz. Teraz ma szansę. Może go zaatakować. Nie będzie czekał na ruch Voldemorta, bo to sprawia jedynie, że czuje się tak... tak... bezbronny.
- Expelliarmus!
Czerwony promień zaklęcia świsnął w powietrzu i rozpadł się tuż przed Voldemortem, który rozbił je bez najmniejszego wysiłku.
Harry poczuł na sobie spojrzenie czerwonych oczu i ujrzał rozciągające się w uśmiechu usta.
- Musimy zachować pozory, prawda? - zapytał z rozbawieniem. - Nie mam nic przeciwko. Poudawajmy przez chwilę, że to pojedynek. No dalej. Rzuć we mnie zaklęciem. Pokaż mi swoją moc.
Harry skrzywił się, kiedy Voldemort wybuchnął iskrzącym, kłującym śmiechem.
Nie pozwoli mu...!
- Depulso! - wykrzyknął. Voldemort niedbale machnął swoją różdżką i niemal w tej samej chwili Harry poczuł na ramieniu bolesne chlaśnięcie.
Z oszołomieniem spojrzał na swoją rękę. Zaklęcie Voldemorta rozcięło jego koszulę i skórę pod nią.
Jak... jak to zrobił? Jak zdołał jednocześnie odbić jego atak i cisnąć w niego kontrzaklęciem?
Zanim jednak zdążył pomyśleć o rzuceniu kolejnego zaklęcia, Voldemort ponownie machnął różdżką i Harry poczuł, jak skóra na jego drugiej ręce także pęka.
Syknął z bólu i złapał się za ramię.