- Za długo się zastanawiasz, Harry - wysyczał Voldemort, przyglądając mu się zmrużonymi oczami. - Dumbledore niczego cię nie nauczył?
Harry uniósł różdżkę.
- Reduc...
Kolejne rozcięcie przebiło prawe przedramię i Harry mimowolnie szarpnął ręką, niemal upuszczając różdżkę. Rany piekły i pulsowały.
- Doprawdy, czyżby Dumbledore aż tak wierzył w twoją potęgę, że nie nauczył cię nawet, jak się pojedynkować? Musisz być szybszy. Nie pozwolić mi zrobić... tak.
Harry nie widział zaklęcia, ale mimowolnie wyczarował przed sobą tarczę i tym razem jego skóra pozostała nietknięta.
- No widzisz. Robisz postępy.
Harry zacisnął zęby i ponownie uniósł różdżkę. Czuł, jak spiżowy potwór gniewu zaczyna pustoszyć jego wnętrze i wyciągać pazury ku wykrzywionej szyderczym grymasem gadziej twarzy Voldemorta.
Nie może mu pozwolić...! Zmaże ten uśmieszek z jego gęby!
- Aculeatum dolor! - wykrzyknął, jednocześnie rzucając się w bok. Jego zaklęcie chybiło, ale zaklęcie Voldemorta również.
- To właśnie nazywam inicjatywą! - roześmiał się Voldemort, ciskając w Harry'ego kolejnym zaklęciem, które chybiło o milimetr, kiedy Harry przetoczył się na bok.
- Spiritus angustiam! - wrzasnął Harry, kiedy tylko odzyskał równowagę, ale Voldemort odbił jego zaklęcie. Zdołał również odbić następne i następne, nawet jeśli Harry atakował nieprzerwanie, przywołując w pamięci wszystkie zaklęcia, których uczył się przez ostatnie dwa tygodnie. Kolory promieni zmieniały się, magia wybuchała przed Voldemortem, rozpryskując się na boki w różnobarwnych pasmach, ale on jedynie poruszał lekko nadgarstkiem, niczym dyrygent na wytwornym koncercie, odbijając każdy czar, każdą klątwę i każde zaklęcie i śmiał się, śmiał się, śmiał...
I kiedy Harry zaczął już tracić oddech, a jego głowa pulsowała od bezowocnej utraty mocy, Voldemort zdecydowanym ruchem szarpnął swoją różdżką, wypowiadając jedno słowo, które zabrzmiało jak trzaśnięcie bicza:
- Wystarczy!
Harry poczuł ból. Jakby coś najeżonego kolcami chłosnęło go w rękę, w której trzymał różdżkę, rozcinając skórę od nadgarstka aż po łokieć. Różdżka wypadła mu z dłoni. Złapał się za przedramię, czując pod palcami ciepłą krew i słysząc w uszach głuche dzwonienie.
Do jego głowy napływały myśli. Szumiały jak potok, ale nie wydawały się pochodzić od niego. Wdzierały mu się do umysłu, rozchylając go pokrytymi liszajami, lodowatymi palcami...
Merlinie, jak miał z nim walczyć? Jak miał go pokonać? Po co były mu te godziny studiowanych zaklęć, skoro żadne z nich nie mogło mu w tej chwili pomóc? Voldemort był zbyt potężny... Jeżeli Harry do tej pory wychodził cało ze spotkań z nim, to tylko i wyłącznie dzięki szczęściu i ochronie innych. Teraz nie miał ani jednego, ani drugiego. Nie mógł go nawet dotknąć. Mógł liczyć tylko na siebie. I na to, co ukrył za paskiem spodni. Musiał tylko poczekać na odpowiedni moment, aby wbić mu go prosto w serce. Tylko w ten sposób mógł go osłabić. To była jedyna szansa. Jedyna.
- Cóż, jeżeli to wszystko, na co cię stać... - odezwał się Voldemort, podchodząc o krok bliżej. Harry podniósł głowę, spoglądając na niego zaciętym spojrzeniem. Jego broda drżała z zimna, zęby szczękały, a krople krwi spływały po jego dłoni i opadały ku ziemi. - ...to teraz ja pokażę ci swoją moc. Crucio!
Harry pamiętał ten ból. Coś takiego trudno jest zapomnieć. Czasami nawiedzał go w snach, ale był on zaledwie odległym echem tego, co przeżył. A teraz powrócił. I wydawał się o wiele, wiele gorszy...
Jego blizna eksplodowała i cały świat rozmył się w rozświetlanej błyskawicami czerwieni. Wszystkie mięśnie jego ciała płonęły, jakby przepływał przez nie prąd, jakby oślizgłe szpony wbiły mu się w ciało, rozrywając go na kawałki i wyrywając z niego duszę.
Krzyczał i krzyczał i nie był w stanie przestać, byle to tylko odeszło, zniknęło, byle przestało boleć. Już, już wystarczy, już koniec, już więcej nie wytrzyma...
Jego głowa raz po raz uderzała w twardą ziemię, a podrzucane drgawkami ciało miotało się i kiedy pod powiekami zaczęły wykwitać mu biało-czarne plamy, ból nagle wypuścił go ze swych szponów i do ściśniętych płuc Harry'ego wdarło się lodowate powietrze.
Zapadła cisza.
A on był w stanie jedynie leżeć i wpatrywać się w niebo, pokryte wiszącymi w powietrzu, potwornymi cieniami. Każdy oddech bolał. Jakby nadwyrężone mięśnie nie były w stanie poprawnie funkcjonować, wciąż pamiętając tortury, którym zostały poddane.
Ale Voldemort nie pozwolił mu na dłuższy odpoczynek. Po dosłownie kilku sekundach Harry znowu usłyszał wypowiedziane zimno słowo:
- Crucio!
I znów płonął. Miał wrażenie, jakby żywcem wyrywano z niego wnętrzności. Wrzeszczał i szamotał się, byleby tylko odciągnąć od siebie ten potworny ból. Ale on wciąż był, jeszcze silniejszy, jeszcze intensywniejszy i nie pozwalał mu zaczerpnąć tchu. Przez jego ciało przechodziły gwałtowne skurcze. Zamknął oczy, pogrążając się w agonii i kiedy pomyślał, że oszaleje... ból odpłynął i znów nastała cisza.
Harry haustami łapał powietrze, jego serce łomotało w klatce piersiowej, a pot spływał mu po plecach. Leżał na ziemi, zupełnie niezdolny do jakiegokolwiek ruchu.
- Spójrz na siebie - powiedział z pogardą Voldemort. - Jesteś tak żałośnie słaby i zupełnie bezradny. Mogę zrobić z tobą wszystko. Nie jesteś dla mnie żadnym przeciwnikiem. Może i masz w sobie jakąś ukrytą moc, o której nie wiem, ale jesteś zbyt głupi, by umieć ją wykorzystać. Jak możesz być dla mnie jakimkolwiek zagrożeniem? - Po tych słowach Voldemort roześmiał się okrutnie, a dźwięk ten posłał bolesne echo, które wniknęło w uszy Harry'ego, rozrywając mu głowę od środka. - Twoja bezwartościowa matka niepotrzebnie oddała za ciebie życie, ponieważ i tak ci je dzisiaj odbiorę. I nikt cię tym razem nie osłoni własnym ciałem.
- To ty jesteś żałosny - powiedział cicho Harry zachrypniętym, zdartym głosem - Nigdy nie poznałeś miłości, dlatego jej nie rozumiałeś i nie doceniałeś jej siły. Uważałeś, że jesteś niezniszczalny. Zlekceważyłeś ją, a to właśnie ona cię pokonała. To czyni cię słabym, Tom.
- Jak śmiesz tak do mnie mówić?! - ryknął z wściekłością Voldemort. - Dumbledore zatruł ci umysł tymi bredniami, ale ja cię oświecę - W jego głosie słychać było okrutną satysfakcję, kiedy podchodził bliżej i zatrzymał się tuż nad Harrym. - Powiem ci prawdę o tym, co uważałeś za "miłość". To na mój rozkaz Severus zbliżył się do ciebie, to na mój rozkaz cię dotykał, to na mój rozkaz cię pieprzył i sprawiał, że dochodziłeś, kwiląc jego imię. Rozebrał cię dla mnie do naga i przywiódł do mnie. Dzięki niemu poznałem wszystkie twoje słabości. Tak właśnie wygląda twoja miłość.
Do umysłu Harry'ego wdarło się nieproszone wspomnienie.
Czarne, połyskujące w ciemności oczy, tak blisko... ciepły oddech na twarzy... otaczające go szczelnie ramiona...
On mi ciebie nie zabierze...
Severus poruszający się w nim i wpatrujący się w niego tak, jakby Harry był całym jego światem. Zagarniający go do siebie, zanurzony w nim, drżący...
Mój!
Harry zacisnął powieki, błyskawicznie zamykając przed tym umysł. Nie mógł... nie mógł go narażać. Mogli go znaleźć i...
- Nie masz mi nic do powiedzenia? - zapytał Voldemort, pochylając się nad nim. - Tak właśnie myślałem.
Harry otworzył oczy, napotykając lodowate spojrzenie wężowych oczu Voldemorta. Delikatnie poruszył palcami prawej ręki. Odzyskiwał w nich czucie.
- Wiesz, co najbardziej mnie zdumiewa? - zapytał Czarny Pan i Harry'ego przeszył dreszcz, kiedy poczuł na policzku muśnięcie zimnego palca. - Że pomimo wszystkiego, czego się o nim dowiedziałeś... wciąż jesteś gotów oddać za niego życie.